Otworzy każde zamknięte na cztery spusty drzwi, zagwarantuje nam szacunek i poważanie, a przy tym współpracę z największymi nazwiskami w branży mody, muzyki czy filmu. „Vogue” w wyobrażeniach wielu stanowi przepustkę do najściślejszej czołówki branży mody. Okazuje się jednak, że sam tytuł magazynu niewiele znaczy w przypadku gdy nie jesteś Anną Wintour czy Emmanuelle Alt bądź Francą Sozzani lub Alexandrą Schulman, a za tobą nie stoi amerykańska, francuska, włoska czy angielska edycja pisma. Wszelkie wątpliwości w tym temacie rozwiewa Kirstie Clements, przez przeszło 25 lat związana z „Vogue Australia”, która w swojej autobiograficznej książce podkreśla, że choć taka praca niesie ze sobą możliwości poznania inspirujących ludzi i uczestniczenia w wydarzeniach na które zapraszani są tylko wybrani, to tego typu chwile przeplatane są częstym obijaniem się o mur stawiany przez wydawnictwo i samo środowisko. Bo jakie znaczenie ma Vogue, który działa na Antypodach? Żadne, o czym dziennikarka boleśnie przekonywała się wiele razy.
Nie wiem jak wyobrażacie lub wyobrażaliście sobie kiedyś pracę w branży mody, ale niestety, czego dowodzi Clements, dla wielu rzeczywistość będzie rozczarowująca. Podobnie jak innymi dziedzinami, tak rynkiem mody rządzą budżety, a o ich często ogromnych ograniczeniach w książce „Vogue. Za kulisami świata mody” czytamy wielokrotnie. Problemy przy współpracy z gwiazdami, fotografami czy ikonami modelingu – z wieloma opisywanymi aspektami ciężko polemizować, bo choć opinia wygłoszona na temat modelek nie do końca jest prawdą, to absurdy świata mody wymienione przez Clements są jak najbardziej uzasadnione.
W książce, która choć jest zapisem doświadczenia zawodowego na stanowisku redaktor naczelnej „Vogue Autralia”, udało się dziennikarce uchwycić poza wieloma zabawnie opisanymi historiami, także proces rozwoju technologii, kiedy to prasa drukowana zetknęła się z rosnącą potęgą internetu i stanęła w obliczu nowych wyzwań. Poza tym branża mody opisana przez Clements to rzeczywiście świat wypełniony po brzegi ładnymi przedmiotami – ubraniami, butami, torebkami (na które w gruncie rzeczy nie stać każdej redaktorki). I szalenie zdolnymi ludźmi. Także takimi, którzy któregoś dnia będą gotowi za wszelką cenę zająć twoje miejsce wykazując więcej sprytu niż talentu. Wtedy nawet wieloletnie doświadczenie się nie liczy, ani tak jak w przypadku zwolnionej bezceremonialnie Clements, ciągłe dążenie do bycia lepszym.
„Vogue. Za kulisami świata mody” warto mieć na półce i nawet jeżeli nie przeczytamy tej pozycji po raz kolejny, przypominać nam będzie, że świat mody to szalenie wyidealizowany twór, który w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej. A jak już uda nam się zaczepić w nim chociaż na chwilę, książka przypominać nam będzie, że przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.