Jest ekspertką w tej dziedzinie, a specyfikę polskiego rynku mody poznawała już w dzieciństwie. Dziś zarządza firmą, która jest jedynym dystrybutorem takich marek jak Pierre Balmain, Fracomina czy DKNY Sleepwear w naszym kraju. Skąd wziął się pomysł na taki biznes? Jak wygląda jej praca? Dziś odkrywamy przed Wami zawód, który nie tylko odczytuje zachowania i przyzwyczajenia zakupowe Polaków, ale także skutecznie na nie wpływa. Poznajcie Agatę Krysiak – Dyrektor Generalną i założycielkę A[&]P Brands.
Pomysł na A[&]P Brands wziął się z pasji do mody czy była Pani już wcześniej
związana z tym biznesem?
Od najmłodszych lat miałam styczność z modą, ponieważ moja mama była pierwszą
osobą, która wprowadzała MaxMarę do Polski, miała pierwszy franczyzowy sklep
tej marki, który otworzyła na Śląsku. To było jakieś 20 lat temu, więc jako
dziewczynka uczestniczyłam poniekąd w tym wszystkim. Z biegiem czasu, gdy byłam
już starsza, zaangażowałam się w to bardziej i przejęłam pewne sprawy w firmie
– na przykład jeździłam na zamówienia do Włoch do siedziby MaxMary. Później
przeprowadziłam się do Warszawy na studia ekonomiczne i zaczęłam pracować dla
dystrybutora marek włoskich w Polsce, który m.in. był
wtedy agentem MaxMary. Akurat szukano kogoś w Warszawie do zajmowania się ich
butikami multibrandowymi. Później powierzono mi wyszukiwanie nowych marek i
prowadzenie ich kampanii sprzedaży.
I wszystko trzeba było pogodzić ze studiami.
Tak, dlatego kiedy po jakimś czasie dostałam stypendium na uczelni,
zrezygnowałam z tej pracy i wyjechałam do Barcelony. Wróciłam już po
skończonych studiach i zaczęłam zastanawiać się, co dalej – czy wrócić do
poprzedniej firmy czy może spróbować czegoś nowego. Problem rozwiązał się sam,
bo oddział firmy DKNY, który zajmuje się bielizną i rzeczami sportowymi, chciał
wejść wtedy do Polski i szukał jakiegoś konsultanta, który przedstawiłby im
polski rynek, jego specyfikę. Moja znajoma z którą współpracowałam, a która
mieszka w Brukseli, gdzie znajduje się europejska siedziba marki, poleciła mnie
jako zewnętrznego konsultanta. I tak się zaczęło. Z przedstawicielami DKNY
jeździłam po Polsce, oglądaliśmy różne lokalizacje i zastanawialiśmy się, co
można z tym brandem zrobić. W pewnym momencie zaproponowali mi, że może sama
zajmę się jego dystrybucją, tym bardziej, że mam doświadczenie z poprzedniej
pracy.
Tak narodziło się A[&]P Brands?
Dokładnie. Założyłam tę firmę ze wspólnikiem, ale po roku zajmowałam się nią
już sama. DKNY to był nasz pierwszy klient. Mieliśmy mały showroom przy ul.
Bema w którym pokazywaliśmy bieliznę tej marki oraz rzeczy sportowe. Jako, że
pasowała nam do tego inna bielizna, zaczęliśmy rozmowy ze Stellą McCartney i
Elle Macpherson. I tak zajęliśmy się rynkiem bieliźnianym. Po jakimś czasie
zauważyłam jednak, że to rynek mody bardziej się rozwija. Wtedy też zaczęliśmy
współpracę z Pierre Balmain, marką która dziś jest jednym z naszych wiodących
klientów. Później pojawiło się M Missoni, przez jakiś czas pracowaliśmy też z
marką Karl Lagerfeld, a od zeszłego roku mamy w portfolio bardziej przystępną
markę Fracomina, która pozwoliła nam wejść do mniejszych miast w Polsce. Także
wiele się zmienia – jedne marki się pojawiają, inne znikają, rynek weryfikuje
je bardzo mocno. Na przykład my bardzo lubiliśmy wzory Missoni, ale te printy w
Polsce się nie sprawdziły. Okazało się, że to jeszcze nie ich czas.
fot. Magdalena Wieczorek/LAMODE.INFO – Wnętrza showroomu A[&]P Brands
Jak wygląda proces nawiązywania współpracy z marką?
Przede wszystkim trzeba znaleźć sobie odpowiednią markę, ponieważ niektóre z
nich mają strategię, że wchodząc do danego kraju chcą otworzyć własny butik,
który należy tylko do nich i jest przez nich zarządzany, nie chcą być w tych
multibrandowych. Dla wielu z nich polski rynek jest dość problematyczny, ze
względu na walutę i to, że nasz język jest bardzo trudny, a wiele osób wciąż
nie mówi u nas po angielsku. Samemu może być więc ciężko, dlatego marki
decydują się na współpracę z partnerem takim jak my. W praktyce wygląda to tak,
że podpisujemy na początku umowę dystrybucyjną na określony czas, zakładamy
budżet, który jako dystrybutor powinniśmy osiągnąć i przygotowujemy biznesplan,
w którym uwzględniamy ile miejsc w kraju pasuje do danej marki. Następnie
ustalamy warunki – czy kolekcja będzie do nas wysyłana, czy klienci będą latać
za granicę do showroomów. Staramy się jednak żeby kolekcja była dostępna u nas
w Warszawie, bo dla wszystkich jest to duże ułatwienie. Jeżeli już trafia do
nas na np. dwa tygodnie, w tym czasie odwiedzają nas przedstawiciele sklepów,
którzy mogą ją obejrzeć i złożyć zamówienia. Do wglądu mają pełną kolekcję,
taką jak w innych krajach, której towarzyszy karta kolorów, dzięki której
wiemy, że choć u nas wisi sukienka w kolorze czarnym to dostępna jest jeszcze w
wersji żółtej i niebieskiej. Gdy zbierzemy już wszystkie zamówienia, wysyłamy
je zbiorczo do siedziby marki. Okres oczekiwania na odszycie kolekcji,
wyprodukowanie jej dla wszystkich chętnych to ok. 5 miesięcy. Dlatego
prezentacje odbywają się na dużo wcześniej przed rozpoczęciem sezonu.
Pani jeździ po Polsce i szuka miejsc, gdzie można ulokować daną markę? Czy
właściciele sklepów zgłaszają się sami?
To wygląda różnie, ale co jakiś czas musimy zrobić taki tour po Polsce i
zorientować się jakie nowe sklepy się pojawiły, mimo że na co dzień mamy dosyć
dokładne rozeznanie, co gdzie się dzieje, jakie butiki są w danych miastach.
fot. Magdalena Wieczorek/LAMODE.INFO – Wnętrza showroomu A[&]P Brands
Jak w ogóle wygląda sytuacja rynku dóbr luksusowych w Polsce?
Rynek rozwija się, ale stopniowo i niespiesznie. Dlatego wciąż jesteśmy bardzo
daleko w porównaniu z rynkiem francuskim czy niemieckim, przed nami lata
gonienia ich. Powodem są średnie zarobki w Polsce, które nie są wysokie, mimo
że ta ogólna zamożność rośnie. Ogromną różnicą jest też to, że w naszym kraju
nie ma domów towarowych. U nas są małe butiki, królują galerie handlowe, co
sprawia, że u nas zupełnie inaczej wygląda dystrybucja marek. Ale co bardzo
mnie cieszy – zauważam, że gust Polaków się poprawia. Już nie najważniejsze
jest logo i marka, ale wygląd i gatunek, co uważam za ogromną zmianę. Zwracamy
uwagę na jakość, na ulicach widać, że Polki ubierają się lepiej. Pracując dla
np. Pierre Balmain widzę, co na swój rynek wybierają Francuzi czy Włosi, a co
nasi rodzimi kupcy. My wolimy rzeczy codzienne, sportowe i okazuje się, że nie
zawsze w stonowanych kolorach. Wynika to z tego, że nie mamy wiele okazji do
pokazania się w sukni wieczorowej, gdzie we Włoszech czy w Londynie, gdzie
obecnie mieszkam, normalne jest pojawianie się na kolacji w długiej do ziemi
kreacji. Nikogo to nie zaskakuje, nie zastanawia, bo jeżeli masz ochotę ubrać
się tak w środę, czy poniedziałek, zupełnie bez okazji – to nic w tym dziwnego.
W weekendy kobiety stroją się jeszcze bardziej, jakby szły na bal, dlatego tam
wiele marek ma naprawdę pole do popisu. U nas tego w ogóle nie ma, gdzie tam w
Harrodsie na przykład wieszaki uginają się pod ciężarem takich kreacji. My po
prostu mamy inny styl, inne możliwości i inne zwyczaje, i pod to dobierane są
rzeczy do sprzedaży.
A jak Pani zagraniczni partnerzy patrzą na nasz rynek? Widzą potencjał?
Widzą i są coraz bardziej ciekawsi tego rynku. Jesteśmy dla nich interesującym
konsumentem, szczególnie przez sytuację geopolityczną i to, co dzieje się na
Wschodzie. Rosja i Ukraina to teraz takie kraje, które niemalże im odpadły,
klientów jest tam mniej, są wystraszeni i nie chcą wydawać dużych pieniędzy, bo
nie wiedzą, jak będzie to wszystko wyglądać. Dlatego marki szukają nowych
rynków zbytu dla siebie. My dzięki temu, że nasze PKB było na plusie,
wyróżniamy się na tle innych, europejskich państw. To pokazuje, że jesteśmy
krajem, który się rozwija i warto być w nim obecnym. Także na pewno coraz to
nowsze marki będą się u nas pojawiać, nie wiem jednak w jakim stopniu z
samodzielnymi butikami, a w jakim chciałyby być obecne w tych multibrandowych.
Czy dla takiej marki bezpieczniejsze jest to drugie rozwiązanie?
To wszystko zależy od strategii, bo na przykład Prada zmieniła ją ostatnio i
postanowiła, że wyjdzie z multibrandów, zostając zaledwie w kilku, i chce mieć
tylko swoje butiki. Jeżeli jednak marka chce być bardziej dostępna, trafiać do
młodszej grupy, to mniej opłaca jej się mieć tylko jeden, własny punkt w takim
kraju jak Polska.
fot. Magdalena Wieczorek/LAMODE.INFO – Wnętrza showroomu A[&]P Brands
Jeżeli chodzi o wybór marek z którymi chciałaby Pani współpracować – są
typowane według jakiegoś klucza czy Pani osobistej sympatii?
Składa się na to bardzo dużo rzeczy – od chęci danej marki do współpracy, po
selekcję, żeby wciąż była z wyższej półki, ale nie hiperdroga, by mogła być
sprzedawana także poza Warszawą. Bardzo ważne jest dla nas także wykonanie i
design, żeby partner był na tyle solidny żeby współpraca trwała więcej niż
jeden sezon. Tak na przykład jest z marką Melissa Odabash, która oferuje bardzo
drogie kostiumy kąpielowe, które jednak mają tak świetne wykonanie, że klienci co
sezon zamawiają u nas kolejne projekty, zainteresowanie rośnie.
Jeżeli chodzi o sprzedaż poza Warszawą – nie dystrybuujecie marek tylko do
największych miast Polski.
Tak, bo okazuje się, że mamy dobrych partnerów w Kaliszu, w Koszalinie, w
Katowicach czy w Rzeszowie. Takie sklepy cieszą się powodzeniem, bo klientom
łatwiej jest zrobić zakupy w swoim mieście niż często lecieć po nie zagranicę.
I tak jak wspominałam – z tego też względu staramy się dobierać takie marki,
które nie ograniczą się tylko do jednego punktu sprzedaży w Warszawie.
Jak długo trwa proces wprowadzania takiej marki na rynek?
Jako, że każdemu wtedy zależy na czasie, często już w kolejnym sezonie kolekcja
jest u nas dostępna. Najdłuższym procesem jest wyszukanie takiej marki, która
będzie pasować do Polski, która będzie chętna się tu pojawić i która będzie nam
się podobać.
fot. Magdalena Wieczorek/LAMODE.INFO – Wnętrza showroomu A[&]P Brands
Poza znajomością mody i rynku – co jeszcze jest najważniejsze w prowadzeniu takiej firmy?
Bez dwóch zdań pracownicy. Brand manager musi mieć świetny kontakt z daną marką, być jej przedstawicielem w kraju oraz musi też mieć taki kontakt z klientami, a przy tym my musimy mieć wzajemnie do siebie zaufanie, lubić się, by mieć ochotę ze sobą pracować. Dla mnie zawsze firma oznaczała ludzi, którzy ją tworzą, wierzę w nich i dla mnie najważniejsze jest to, by mieć team do którego mam zaufanie i który też pasjonuje się modą, zna rynek i potrafi przekazać wszystko, co najistotniejsze o danej marce.
Wspominała Pani, że mieszka obecnie w Londynie. Czy to ze względu na pracę? Tam zupełnie inaczej działa rynek, marki są szeroko dostępne, łatwiej śledzić nowości.
To była moja powiedzmy rodzinna decyzja, a że zawsze dużo podróżowałam i wyszukiwałam marki zagranicą, to nie było problemu żebym robiła to teraz zdalnie, z Londynu. Żyję więc między Polską a Wielką Brytanią, bo w Warszawie pojawiam się regularnie. Jeżeli mnie nie ma na miejscu, to na Skype z moim zespołem ustalamy plan działania na kolejny tydzień, jesteśmy w ciągłym kontakcie. Jeżeli chodzi o Londyn – rzeczywiście, mam teraz sporo spotkań odnośnie mojej firmy oraz obserwuję nowe marki, których tam jest wiele. W Polsce jednak jest problem ze sprzedawaniem marek bez znanej szerszemu gronu nazwy.
Nazwa robi swoje?
Tak jak wcześniej wspominałam, nie chodzi już o to żeby mieć logo, ale
rzeczywiście znana nazwa daje wiele możliwości, co widzę chociażby po
naszych klientach, którym łatwiej jest przedstawić markę o której przynajmniej
raz w życiu słyszeli.
Może zdradzić nam Pani plany swojej firmy na najbliższe miesiące?
Na pewno chciałabym wprowadzić jeszcze jedną markę z segmentu ready-to-wear.
Nowością u nas jest kopenhaski brand Day Birger et Mikkelsen, na którego
promocji będziemy się skupiać przez najbliższe miesiące.
Showroom A[&]P Brands mieści się przy ul. Radnej 10/3 w Warszawie. Warto tam
zajrzeć!