Kameralnie, skromnie i bez rozgłosu. Chyba nikt nie spodziewał się, że będzie inaczej, wybierając się na pokaz kolekcji Michała Szulca. Ani kawałka czerwonego dywanu, ani też wianuszka zdeterminowanych fotoreporterów wywołujących na ściankę sponsorską warszawskich celebrytów. Zamiast błysku oślepiających fleszy w ogromnej głośnej przestrzeni – mała salka warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, do której zostali zaproszeni dziennikarze oraz bliskie grono przyjaciół projektanta. Przy takiej oprawie wydarzenia, chyba nikt nie miał również wątpliwości, że przyszedł tu przede wszystkim oglądać modę.
Michał Szulc to projektant znany w gronie stałych bywalców łódzkiego FashionPhilosophy Fashion Week Poland. To również prawdziwy autorytet studentów projektowania ubioru – o czym niejednokrotnie wspominali przy okazji swoich pierwszych wywiadów. Doceniany za wiedzę i warsztat, szanowany za skromność oraz profesjonalizm, szybko zdobył uznanie w polskiej branży mody.
Jego wiosenno-letnia kolekcja 2015, podobnie jak poprzednia, miała swoją premierową odsłonę w stolicy. Ostatnia, dość niekonwencjonalna prezentacja polegała na rozbiciu sezonu na dwie części (pierwsza część kolekcji „Fire” miała swój debiut w warszawskim domu handlowym Mysia 3, natomiast druga standardowo doczekała się swojej premiery w Łodzi). Czy warto w ten sposób łamać reguły sezonowości? Patrząc na efekty jesienno-zimowej kolekcji – w przypadku Michała Szulca zdecydowanie można sobie pozwolić na tego rodzaju anarchię. A jak prezentuje się wiosenno-letni sezon 2015?
Już po tytule najnowszej kolekcji, możemy się domyśleć, że kluczową inspiracją Michała Szulca okazała się przeszłość. „The Past”, bo taki tytuł nosi najnowszy sezon polskiego projektanta, jest pełen odniesień do stylu dekady lat 60. Takie nawiązania są widoczne zarówno w kolorystyce kolekcji, jak i w pojawiających się w niej detalach. Trzeba przyznać, że poprzeczka, jaką wyznaczył sobie projektant, wymagała imponującej sprawności, by ją bezproblemowo przeskoczyć. Dość standardowe, a jednocześnie bardzo trudne połączenia kolorów należało czymś zrównoważyć. Ciężko nie zauważyć tej cienkiej granicy ryzyka, kiedy w jednej stylizacji spotykają się odcienie morskiej zieleni i brązowego czy bordo i beżowego. A jednak Michał Szulc wyszedł bez szwanku z tej kolorystycznej pułapki, koncentrując się przede wszystkim na nowoczesnych krojach i mocnych detalach.
Kolekcję zdominowały luźne fasony – od pudełkowych okryć wierzchnich po rozkloszowane spodnie w kant, szerokie tuniki, koszulowe sukienki i kombinezony. Uwagę zwracały na siebie przeskalowane poły kurtek i płaszczy, prostokątne panele materiału przypięte dużymi guzikami do różnych elementów garderoby, skórzane frędzle czy szewronowe przeszycia na materiałach. Każdemu z tych rozwiązań, mimo wyraźnej nostalgii do przeszłości, nie brakowało nowoczesnego sznytu. Przez takie właśnie niuanse, kolekcja ani bezrefleksyjnie nie kopiowała pomysłów siódmej dekady, ani nie stawała się anachroniczna czy szablonowa.
W dobie ogromnej popularności wszechobecnego stylu modsów czy estetyki hippisowskiej kontrkultury, miło jest zobaczyć tak nieoczywiste spojrzenie na charakter lat 60. Jak widać, nie ma nic złego w cytowaniu, tylko cytować też trzeba umieć – chyba nikt nie ma wątpliwości, że ta reguła znalazła potwierdzenie w najnowszych pomysłach Michała Szulca.