„Tajemnica piękna jest prosta – bądź tym, kim jesteś” – Bobby Brown. Hasło do zastosowania zarówno w sprawach wizerunku jak i kultury osobistej. Ale jak tu być sobą, skoro kobieta spoglądająca w lustro nawet na konkretne pytanie – jakie elementy twarzy najbardziej u siebie lubi, tak jakby nie słyszała pytania, od razu odpowie: „ojej, jaką ja mam straszną cerę” albo: „nie mogę patrzeć na swój dekolt”. Jak zauważył dyrektor artystyczny marki Bobby Brown – Eduardo Ferreira, kobiety mają specyficzny filtr, który zasłania całe piękno, i widzą to, co chcą widzieć. A może i nie chcą… ale i tak widzą.
Antidotum na to podejście jest pewność siebie. Taka dobrze rozumiana pewność, oczywiście daleka od zarozumialstwa. Pozwalająca jedynie dostrzegać swoje walory, na których można by oprzeć wizerunek. Natomiast jeśli człowiek zauważa tylko swoje mankamenty, za wszelką cenę chce być kimś innym, a cena może być gorzka: usta, które miały przypominać Angelinę Jolie wyglają jak koło ratunkowe, a biust jak pole ćwiczebne dla chirurgów, już nie mówiąc o makijażu, dla którego najlepsze określenie to nonsens.
Ktoś słusznie może zadać pytanie, po co więc gama kosmetyków, podkładów, korektorów, pudrów, cieni i tym podobnych, skoro mamy być sobą. Niewątpliwie cała ta chemia służy jedynie do zamaskowania niedoskonałości skóry i podkreślenia swoich własnych walorów. A taka różnorodność służy jedynie temu, żeby można było dobrać swoje kolory, aby uwydatnić swoje piękno. I jeśli ktoś ma śliczne oczy i nieciekawe usta, powinien do oczu przyciągać wzrok, a usta pozostawić „w cieniu”. Działanie przeciętnej kobiety, wynikające z jej psychiki, to jednak zupełnie coś odwrotnego: ona będzie wszystkie swoje wysiłki (poprzez kosmetykę czy chirurgię estetyczną) koncentrować właśnie na ustach, postępując wbrew naturze. Mało kto zna nazwisko aktorki, grającej – u boku Patricka Swayzy’ego – główną bohaterkę filmu „Dirty Dancing”. Jej nazwisko nie utrwaliło się, bo aktorka zaraz po wielkiej produkcji zrobiła sobie operację plastyczną, która zmieniła jej wizerunek na tyle, że nie była rozpoznawalna i przez to nie była już atrakcyjna. Ze swoim „brzydszym” wizerunkiem byłaby cenniejsza na castingach. Ten przykład – jak i wiele innych – (Cher, Michael Jackson) podpowiada, żeby nie rozstawać się ze sobą, nie udawać kogoś innego. Bo to widać. Eduardo Ferreira wspomniał podczas swej doskonałej prezentacji, że najgorszy komplement, jaki może usłyszeć kobieta, to: „jaki ty masz świetny podkład.” To tak jakby ktoś jej powiedział, że jest źle dobrany, bo go widać.
Rys. Katarzyna Walentynowicz
A jak to podejście Bobby Brown czy Eduarda Ferreiry – ma się do zasad kultury osobistej? Ma się idealnie. Tu też trzeba być sobą. Niektórzy odetchną: „Uff, całe szczęście, nie trzeba się męczyć.” A jednak nie obejdzie się bez wysiłku. I to większego i nieustannego. I najlepiej od najmłodszych lat. Tak, aby stać się tym kimś pięknym. Bo brzydoty intelektualnej czy brzydoty charakteru nie zatuszuje żaden podkład.