Czy Christophe Lemaire czytał kiedykolwiek Mickiewicza? Żadnemu krytykowi mody spoza Polski to pytanie raczej nie przyszłoby do głowy, jednak skojarzenie to wydaje się być niemalże oczywiste – w jesienno-zimowa kolekcję od Hermès mogłaby być ubrana podróżniczka zgłębiająca dzikie, akermańskie stepy w epoce romantyzmu.
Śmiałe połączenia mody męskiej i damskiej, daleko wschodniej i typowo zachodniej – te zestawienia podczas pokazu damskiej kolekcji z początku wydawały się zupełnie do siebie nieprzystające. Z początku widać było męskie fasony, przystosowane do kobiecych potrzeb – obszerne płaszcze, jeździeckie spodnie, akcesoria dżentelmena. Później jednak wkroczyły luksusowe futra – echo przepysznych okryć wojowników Bliskiego i Dalekiego Wschodu, a następnie – luźne szaty w pięknych kolorach, osiąganych tylko przy pomocy naturalnych barwników.
Lemaire pokazał nam popis rękodzieła oraz nostalgię za czasami, w których ubrania nosiło się całymi latami – obok uniwersalnych fasonów i krojów przebijał się bowiem jeszcze jeden komunikat: najwyższa jakość. A tego Hermès’owi z pewnością nie odmówi nikt!