Dzisiaj rozmawiałam na temat jednego z odcinków Projektu Lady. Koleżanka wspomniała, że miałam wtedy na sobie taki granatowy komplet i kapelusz. Zdziwiłam się nieco, więc dopytałam o swój strój i w odpowiedzi usłyszałam to samo.
Natychmiast powiedziałam, że musiała mnie z kimś pomylić, ponieważ nie mam nic podobnego. W całej edycji jedynie dwa razy założyłam kapelusz i w obu przypadkach miałam na sobie sukienki. Pamiętałam nawet jakie: kremową Celine i granatową szytą na miarę przez Sew[&]Sew. Mówiłam o tym w takich emocjach, że koleżanka musiała aż mnie dopytać, dlaczego to dla mnie takie ważne.
Oczywiście nic nie mam przeciwko ewentualnym kompletom, pod warunkiem że poszczególne jego elementy nie są używane czy noszone razem. Czyli elegancki mężczyzna może kupić sobie zestaw krawata albo muszki z poszetką, ale z całą pewnością nie będzie tych dodatków nosił jednocześnie. Kobieta może przyjąć w podarunku brylantowy diadem, a do tego w tym samym wzorze kolię, kolczyki, bransoletę i pierścień. Jeśli tylko jest kulturalna i zna się na rzeczy, nie będzie robiła grymasów i wyrzutów, że przecież to komplet. Po pierwsze, przyjmując prezent, trzeba wyrazić radość – choćby udawaną – a po drugie, przecież każdy z klejnotów będzie nosić osobno, no może za wyjątkiem kolczyków.
Wyjaśniam, do czego zmierzam. Otóż niejednokrotnie słyszymy lub czytamy, że to stylistyczny zgrzyt założyć torebkę i buty w identycznym kolorze albo rzeczoną poszetkę z krawatem. Tu nie chodzi o zasadę dla zasady, lecz o komplety. One źle świadczą o osobach, które je zakładają. Zdają się bowiem na kogoś innego, kto za nich myśli przy wyborze strojów.
Kreacje natomiast powinny być indywidualne, niepowtarzalne i oczywiście cudowne, ponieważ my tacy jesteśmy. Każdy człowiek jest wyjątkowy, nikt go nie kompletował. A czymże innym, obok funkcji ochronnej, jest strój, jeśli nie kodem, poprzez który wyrażamy właśnie siebie.
Irena Kamińska-Radomska