Kiedy nie mam zbyt wiele czasu na poprawienie urody i dobranie stroju, w którym będę w miarę dobrze wyglądała, to zwykle w duchu zaklinam świat, żeby nikogo nie spotkać. Oczywiście jest dokładnie na odwrót: na nikogo się nie natknę, kiedy moja stylizacja jest udana. Kiedy natomiast chciałabym być niewidoczna, wychodząc na przykład po bułki, to prawie na pewno zobaczę się z kimś, kto akurat w tym momencie wygląda jak milion dolarów.
Myślę, że nie jestem w tym niemiłym doświadczeniu odosobniona. Rozmawiałam na ten temat z córką i – nie wiem, czy to geny – ale ona ma tak samo. Skoro już świat bywa tak złośliwy, a moje zaklęcia nie działają, to pomyślałam sobie, że muszę coś z tym zrobić.
Zasady ulicznego dress code’u w mieście zmieniają się. Zresztą jak wszystko. I nie mają już wiele wspólnego z tym, co należało do norm społecznych chociażby sprzed stu lat. Takie reguły, jak „no brown in town” (żadnych brązów w mieście) albo „no brown after six” (żadnych brązów po szóstej), należą do przeszłości. I nie tylko takie. Ubiory, które uchodzą teraz za właściwe, kiedy wychodzimy do sklepu albo idziemy coś załatwić – na przykład w urzędzie – zeszły do dwóch najniższych szczebli dress code’u. Zakładamy strój typu casual lub casual smart (sportowy lub sportowa elegancja).
Kiedy mówię lub piszę o „schodzeniu” ze szczebli dress code’u, to u odbiorcy mojego komunikatu pojawia się na ogół myśl, że to chyba niedobrze. Otóż niekoniecznie źle, ponieważ bez względu na typ ubioru, zawsze można wyglądać cudownie. Również w stroju typu casual. Przecież dżinsy, które na ogół są tu elementem bazowym, mogą być świetnie dobrane zarówno do sylwetki, jak i do panujących trendów. Sweterek albo T-shirt oraz płaszczyk lub kurtka (w zależności od pogody i pory roku) również mogą być jak marzenie. A żeby to wszystko ze sobą odpowiednio zestawić, trzeba mieć pewne elementy garderoby, które będą ze sobą korespondowały. W tym celu lepiej nie kupować niczego, co nie będzie nam pasowało do innych posiadanych już ubiorów lub dodatków. Warto też mieć takie „coś”, co nas zawsze wyróżni i będzie dodawało pewności siebie.
Dla mnie tym czymś są dodatki. Nie tylko do stroju na ulicę są dla mnie bardzo ważne. Podstawa to buty, w które śmiało inwestuję. One nas mogą nieść przez wiele lat. W rodzinach arystokratycznych, kiedy rozmiar buta przestaje się zmieniać, buty nosi się przez całe życie. Oczywiście różne na różne okazje.
Torebki też mogą być ponadczasowe i zawsze piękne. Ja „odświeżam” wygląd swoich torebek przez zmianę pasków. Mam tych pasków sporo, a przełożenie dwóch klamerek to kilkadziesiąt sekund. Poza tym wydatek na pasek to nie to samo, co wydatek na torebkę. Czasami, przy zakupach, które będą częścią wizerunku, mówię, że to wydatek. Jednak wolę określenie „inwestycja”, ponieważ wszystko, co poprawia mój wygląd, mnie akurat cieszy, a to przekłada się już nie tylko na mój dobry nastrój.
Irena Kamińska-Radomska