Jak zawsze, pokaz kolekcji Chanel był prawdziwym spektaklem i świętem mody. Lagerfeld niezmiennie nawiązuje do inspiracji płynących ze jego snów – a tym razem było to dno oceanu. Modelki wychodziły na ogromny, świetliście biały wybieg z wnętrza ogromnej muszli. Podkładem muzycznym zajęła się śpiewająca na żywo Florence Welch z Florence+The Machine.
Zdominowana przez biel kolekcja szczególną estymą obdarza perły, które wpleciono modelkom we włosy i którymi ozdobiono nawet odsłonięte plecy. Szlachetność skarbów oceanu – pereł, ale również korali, koników morskich, rozgwiazd i muszli – została przełożona na język mody. Kroje kształtem nawiązywały do dzieł sztuki, wyrzeźbionych przez naturę, a wszechobecna perłowa biel wniosła do linii delikatność, świeżość i lekkość.
Inspirując się tak eksploatowanym przez pop-kulturę tematem, łatwo o naiwne interpretacje. Lagerfeld jest jednak zbyt stanowczym i pewnym siebie artystą, by ulegać niepotrzebnym wpływom świata innego niż jego własny. Srebrzysta świetlistość jest więc nie tylko odwzorowaniem morskich głębin, ale również nieco futurystyczną wizją (vide srebrne buty i precyzyjne konstrukcje kreacji), nawiązującego do innego wielkiego twórcy – Antonio Gaudi’ego.
Podobnie jak Gaudi przełamywał normy architektoniczne, tak Lagerfeld zrywa z tradycyjnym obrazem Chanel, ograniczając klasyczne kostiumy do niezbędnego minimum. Podąża tym samym podobną drogą, co Mademoiselle Coco – rewolucjonizując nasz sposób myślenia o modzie. Możemy raz jeszcze powiedzieć, że jest najwłaściwszą osobą na najwłaściwszym miejscu.