Młody, bo tuż po trzydziestce, ubrany w zielony golf i nieco nonszalancki kaszkiet chłopak z Przedecza. Ma w sobie piękną, trudną do uchwycenia energię, opowiadając o modzie w prosty, ale inteligentny sposób. A co najważniejsze, szybko okazuje się, że jest w tym po prostu szczery. Projektantem został trochę z przypadku, chociaż od dziecka miał w sobie dużo artystycznego zacięcia. Dziś narzeka na brak polskiego fashion week’a, ale mimo to tworzy coraz więcej coraz ciekawszych rzeczy. O najnowszej kolekcji Spirits, ścieżce twórczości i polskiej branży mody rozmawiałam z polskim designerem, Jarosławem Ewertem.
ZRZĄDZENIE LOSU.
Dorastanie w mieścinie liczącej niespełna dwa tysiące mieszkańców wspomina miło, chociaż zaznacza, że projektowanie zawsze było postrzegane tam jako zawód mało poważny. Potrzeba wyrażania siebie znajdowała ujście w rysunku, ale rodzice kierowali go w innym kierunku. Po ukończeniu technikum technologii żywienia planował pójść na Politechnikę Łódzką. I tak też zrobił, ale w ostatniej chwili zmienił kierunek na wzornictwo tekstylne. Namówiła go do tego pani w dziekanacie, która zwróciła uwagę na autorską koszulę Ewerta. Tak chciał los, mówi. Od tego się zaczęło. Na studiach, z lepszym i gorszym efektem, zaczął brać udział w konkursach, a tuż po rozpoczął pracę nad pierwszą kolekcją na odbywający się wówczas FashionPhilosophy Fashion Week Poland. Markę pod własnym nazwiskiem prowadzi od ośmiu lat, ale wiatru w żagle nabrał dwa lata temu, kiedy zdecydował się otworzyć pierwsze butiki: w Warszawie (Plac Unii Lubelskiej), Łodzi (Manufaktura) oraz Poznaniu (Posnania).
Jarosław Ewert (fot. materiały prasowe)
W szkole nauczył się przede wszystkim techniki – szycia, konstrukcji, znajomości tekstyliów, co do dzisiaj procentuje. Nagrody i wyróżnienia, które zdobywał jako student, popychały go do przodu, dając do zrozumienia, że być może to właśnie jest jego właściwa i do tego fajna droga. Przez całe studia pracował w Cafe Wolność w Łodzi, kultowym miejscu, gdzie wieczorem przychodziło się na drinka, a rano na kawę. Po czterech latach został tam menadżerem, co dało mu więcej swobody i zapewniło lepsze warunki finansowe.
PROJEKTANT OD A-Z.
Od początku robił wszystko sam. Konstrukcję, odszycia, potem stylizacje i sesje zdjęciowe własnych projektów. Dziś marka jest już na to zbyt duża, ale nadal stara się być samodzielny, bo, jak mówi, nie lubi, kiedy ktoś narzuca mu swoją wizję. Wspólne butiki, które założył z Martą Kuszyńską są tego dobrym przykładem – nigdy nie nawiązali współpracy jako duet, ale mimo to żyją pod jednym dachem w doskonałej symbiozie. Taki układ sprawdza się świetnie, komentuje Ewert. W polskiej branży mody powinno być więcej zaufania, sympatii. Nasz rynek jest mały, a tego typu współprace pomagają go rozwijać. Jeden szyld to same korzyści: koszty najmu i prowadzenia butiku dzielone na pół i wzajemna motywacja. Jeśli widzę, że projekty Marty świetnie się sprzedają, nakręca mnie to do zrobienia czegoś naprawdę dobrego. Aby iść dalej trzeba szukać pozytywów i starać się niczego nie ukrywać. Nie myślę, czy to, co akurat powiem mi się opłaca – jeśli ktoś jest miły, serdeczny, zwyczajnie dobry z natury, to to do niego wróci.
KOLEKCJA SPIRITS.
Michał Zaczyński napisał kiedyś, że na targi Hush Warsaw warto było przyjść między innymi dla Jarka Ewerta – żeby zobaczyć, że mimo, że kiepsko się zaczęło, można dobrze kontynuować. Jego pierwsze kolekcje były bardzo niskobudżetowe, co rzutowało na same projekty. Pomysł dobry, wykonanie przeciętne. Część z nich powstawało z materiałów odzyskanych z rzeczy z lumpeksu. Z czasem, kiedy pojawiły się fundusze i mógł swobodnie wybierać tkaniny, a jego warsztat nabierał wprawy, suknie zaczęły przypominać suknie, a spodnie, spodnie.
Kolekcja Spirits. Kurtka i kamizelka z ręcznie wycinanych i łączonych za pomocą metalowych nitów skórzanych kwadratów. Czas realizacji projektu to 3 tygodnie (fot. materiały prasowe/Weronika Kosińska)
Kolekcja Spirits. Suknia wykonana z włoskiej koronki flokowanej. Rękawy, stójka i dół wycinane ręcznie, całość powstała z 7 metrów tkaniny (fot. materiały prasowe/Weronika Kosińska)
Kolekcja Spirits. Suknia wykonana z 8 metrów włoskiej satyny jedwabnej oraz wełniana kamizela wykończona haftami z przyszywanymi koralikami (fot. materiały prasowe/Weronika Kosińska/Marek Makowski)
PODRÓŻ W DOJRZAŁOŚĆ.
Najnowsza kolekcja Spirits jest już jego dwunastą kolekcją sezonową. Widać w niej nie tylko coraz lepszą technikę Ewerta, ale też dojrzałość oraz świadomość tego, co i dla kogo tworzy. Punktem wyjścia są tutaj formy: długie powłóczyste suknie, proste płaszcze i kamizelki z ręcznie łączonych elementów, męskie kurtki w stylu safari i cygaretki. Inspiracji do wzorów i detali, które wywołują w sylwetkach efekt wow, Ewert szukał w Emiratach Arabskich – stąd etniczny charakter tkanin i przewijający się styl boho. Ale Spirits to nie opowieść o jednej kulturze czy religii, ale krótka etiuda poświęcona naszej duchowości, wywołująca nastrój zawieszenia, spowolnienia, kontemplująca rzeczywistość. Ich szykowność nie ma w sobie nic z gwiazdorstwa; wręcz przeciwnie, opowiada się za zdystansowaną, silną dziewczyną (i mężczyzną), która ufa swojej intuicji i nie potrzebuje niczyich wskazówek w kwestii ubioru. Od geometrycznych form z poprzednich kolekcji, Ewert przeskakuje w estetykę przypominającą projekty Etro, chociaż tak eklektyczny zbiór krojów i tkanin trudno zamknąć w ramach jednego stylu. W kolekcji ponad detalami króluje pewna wizja całości, dzięki której projektantowi udało się zachować coś na pozór nieoczywistego – spójność.
Kolekcja Spirits to nowy rozdział w twórczości Ewerta, ale jak sam przyznaje, lubi próbować tego, co nieznane. Tworząc więcej i inaczej, idzie drogą dedukcji, która ma szanse zaprowadzić go do czegoś wyjątkowego. Ale pielęgnuje w sobie również uczucie niedosytu; tego, że może zrobić coś jeszcze i w inny, świeży sposób wyrazić siebie. Dlatego jego każda kolejna kolekcja przypomina stopniowe odkrywanie kart.
Pokaz kolekcji Spirits odbył się podczas minionego KTW Fashion Week w Katowicach. Na zdjęciu wełniana kurtka o kroju safari ze skórzanymi, metalicznymi wstawkami oraz etniczną podszewką (materiały prasowe/Marek Makowski)
Wzorzysta suknia wiskozowa z godetami wykonana z 8 metrów tkaniny oraz wyszywana koralikami wełniana kurtka z rozchylającymi się połami (fot. materiały prasowe/Marek Makowski)
BUTIK.
Na dowód tego, że Ewert nie jest i nie chce być projektantem przemysłowym, a projektantem – wizjonerem, mógłby wystarczyć sam butik. Podłogę wykładają dywany w perskim stylu, ściany pełne są luźno zaczepionych moodboardów – zdjęć, wycinków z magazynów, próbek tkanin, rysunków. Na białym, drewnianym biurku pełniącym rolę kasy stoi posąg wesołego Buddy, czerwone przymierzalnie mieszają się z zasłonami w gazetowy nadruk. Mimo, że mieści się w środku centrum handlowego, można poczuć się tam jak w domu; jest przytulnie, spokojnie, unosi się artystyczna atmosfera. I, mimo obaw, niczym nie przytłacza. Jest swobodnie, miło, a to sprzyja luźnej rozmowie o modzie, pochodzeniu tkanin, inspiracjach. To miejsce, które odwiedzają nie tylko ekscentryczni przedstawiciele branży kreatywnej, ale również kobiety i mężczyźni szukający odrobiny awangardy na co dzień lub uroczystą okazję. Trzy i czterocyfrowe metki mogą dla wielu stanowić barierę, ale nie są zaporowe – równaniem stosunku jakości do ceny stanowią dobrą alternatywę dla propozycji z sieciówek.
MODA PO POLSKU.
Jestem przyziemnym projektantem. Tworzenie marki to ciężki, trwający wiele lat proces, w którym najważniejsza jest konsekwentność, opowiada. Momentami polska branża mody przypomina mi napompowaną bańkę mydlaną, fikcję, w której porusza się elita warszawskich projektantów i media, które pokazują polską modę w kontekście prześmiewczego żartu. Chciałbym, żeby ludzie zaczęli traktować projektowanie jako twórczy, ale poważny i trudny zawód. Być może w kraju brakuje silnego trzonu – dużo osób uważa, że zna się na modzie, ale w rzeczywistości jest ich bardzo mało. System przewrócony jest do góry nogami; brakuje ogólnopolskiego fashion week’a, który budował wspólną formułę dla zdolnych designerów z różnych zakątków Polski. Przykładów nie trzeba szukać w Paryżu, czy Nowym Yorku, gdzie nawet Victoria Beckham pokaże swoją kolekcję o 11 rano – wystarczy pojechać do Wilna, Budapesztu, a nawet do Gruzji. To wydarzenie modowe, z którego czerpaliby wszyscy projektanci, dziennikarze i polska kultura mody.
Im dłużej rozmawiam z Jarkiem Ewertem, tym bardziej przekonuję się, że nie traktuje on mody po macoszemu. Angażuje się, wkłada w nią serce i idzie własną, momentami bezprecedensową drogą, a jego projekty co raz częściej przekonują do siebie zachowawczą estetykę Polek i Polaków. Nie zamierza robić kolekcji dla Biedronki i Rossmanna ani narzucać ludziom mody, tylko tworzyć i sprzedawać swoje ubrania.