„Odrobina za dużo, to zawsze w sam raz dla mnie” – rzekł francuski artysta Jean Cocteau i wskoczył na koszulki i sukienki autorstwa duetu Emilii Jankowskiej i Marcina Tomaszewskiego. Zawinął się w plastikową folię i spoglądał na nas zza białych krat przezroczystego płaszcza. W sensie artystycznych fascynacji, trzeba przyznać, że projektanci mają dobry gust. Wziąć sobie za inspirację twórczość Cocteau, to dość wysoko postawiona poprzeczka. Problem polega na tym, że skoro już się pojawiła, to należało ją przeskoczyć, a to już wyzwanie, któremu może sprostać prawdziwy akrobata.
Po części rozumiem, co miała na myśli marka Jankowska [&] Tomaszewski. Cocteau uwielbiał w swojej twórczości mieszać futuryzm z kubizmem, snuć surrealistyczne historie ze sporą dozą fantazji i swobody dadaizmu. Jak wynika z notki prasowej, projektanci chcieli przekroczyć utarte konwencje i tworzyć modę oryginalną, opartą na „przestrzennych formach i kontrastujących połączeniach”. Ambitny cel, ale efekt niestety bardzo przypadkowy.
Wszystko można było zrobić prościej i przystępniej. Przede wszystkim postawić na większą oszczędność w pokazowych stylizacjach i wyeliminować detale takie jak słuchawki. Uwolnić od sztywnych, przezroczystych wdzianek, grafiki inspirowane Cocteau. Dokonać jakiegoś wyboru – albo pokazać płaszcze na prostszych sylwetkach, albo pozbyć się okryć wierzchnich i wyeksponować nadruki – same w sobie wyglądały estetycznie, więc nie trzeba było ich więzić w folii. A co najważniejsze, rozłożyć wszystkie charakterystyczne akcenty na więcej sylwetek i wtedy ewentualnie uzupełnić je mocnym kolorem.
Nie widzę również konsekwencji i spójności w stosunku do wcześniejszego sezonu tego duetu, a to pozwala mi myśleć, że projektanci wciąż pozostają jeszcze na etapie poszukiwań własnego języka. Dlatego nie ma sensu sięgać po cytaty paryskiego bon vivanta, przede wszystkim trzeba znaleźć swoje własne.