Początek lat dwutysięcznych. Mniej więcej wtedy trafił w moje ręce sfatygowany już egzemplarz „Nagiego lunchu” Williama S. Burroughsa. Z wypiekami na twarzy, pochłaniałem kolejne strony jego najpopularniejszej powieści. Zapisy urojeń, snów i narkotycznych wizji. Seks, drugs and no rock& roll. Amerykański pisarz i poeta doskonale operował językiem, balansując na granicy jawy i snu. Nagi lunch został przeniesiony do świata filmu przez Davida Cronenberga. Po ponad trzech dekadach na ekrany kin trafia „Queer”, kolejna powieść Burroughsa.
Więcej materiałów z cyklu “Obejrzenia” znajdziesz w naszej zakładce KULTURA.
“Queer” Luca Guadagnino na tapecie
Queera na warsztat postanowił wziąć włoski reżyser Luca Guadagnino. Znany z takich hitów jak „Suspiria”, „Tamte dni, tamte noce” czy ostatni hit z Zendaya, tenisowy trójkąt „Challengers”. Pozycje skrajne tematycznie, ale mocne i nie pozwalające przejść obojętnie. Podobnie sytuacja przedstawia się w przypadku najnowszej adaptacji. Na ekranie doświadczony Daniel Craig i niemal debiutujący Drew Starkey. Niech mają się na baczności ci, którzy oczekują tu nowej wersji hitowego romansu, którego doświadczyliśmy w przypadku duetu Timothée Chalamet i Armie Hammera. W niepamięć bowiem poszły delikatne niuanse i urocze widoki wakacyjnego romansu. Tu temperatura jest spocona, gęsta i przytłaczająca. Finezja pojawia się tylko na chwilę, by zaraz ustąpić miejsca brutalnej rzeczywistości, nawet jeśli jest ona tylko urojeniem.

fot. Materiały dystrybutora / Kadr z filmu “Queer”
Niemal debiut Starkey i dobrze znany Craig w rolach głównych
Craig brawurowo mutuje swój wizerunek. Raz jest błyskotliwym przystojnym siwiejącym samcem. Zaś innym razem starym, obślizgłym typem, który czyha tylko na kolejnych młodzieńców, by przy pomocy alkoholu i pieniędzy wyssać z nich ułamek życia. Przechadza się nonszalancko w kremowym garniturze po brudnych ulicach małego meksykańskiego miasteczka. Zasilany paliwem w postaci popędu i alkoholu, zaciera granice między dniem a nocą. Naszego odmienionego Bonda z marazmu wyciąga dopiero „nowy w mieście”. Młody, beztroski Allerton (tu na ekranie pojawia się Drew Starkey) przywraca nadzieję i chęć do życia znudzonemu i zblazowanemu Lee. Lee zaczyna uganiać się za młodzieńcem po barach, próbując niezdarnie zainteresować go swoją osobą. Należy pamiętać, że mamy lata 50te poprzedniego wieku. Stosunki męsko- męskie to spore wyzwanie. Strach i konsekwencje czają się na każdym kroku, zarówno te zewnętrzne, jak i wewnętrzne (całkowity lub częściowy brak akceptacji dla swojej orientacji).

fot. Materiały dystrybutora / Kadr z filmu “Queer”
“Emocjonalna gra między głównymi bohaterami trwa kilka tygodni”. Fabuła adaptacji “Queer”
Emocjonalna gra między głównymi bohaterami trwa kilka tygodni, by skończyć się seksualnym „sukcesem” i tzw. love/hate relationship. W kolejnej części tej historii obserwujemy podróż. Wspólna wyprawa do Ameryki Południowej naszych bohaterów ma pomóc w odnalezieniu rdzennego narkotyku kryjącego się pod nazwą yage. Młody Eugene Allerton zdaje się tam jechać trochę z nudy, trochę zaś przymuszony przez swojego starego sponsora. Narkotyczne głody tego drugiego utrudniają podróż, ale biali (już) kochankowie w końcu trafiają na łono dzikiej natury.
Charakter tej relacji nadal pozostaje dla mnie zagadką. Miejscami wygląda to jak klasyczny układ, ale zdają się tam występować też uczucia. Tylko trochę mało kompatybilne czasowo; gdy jeden chce się przytulić, drugi sprzedaje mu kopniaka i bezceremonialnie każe mu iść w diabli. Podobnie jest z samą fabułą. Wkręca na maksa, rozgrzewa i upaja kolejnymi mocnymi scenami, by za chwilę stracić rytm i zobojętnić widza. Jak kolejne dawki narkotyków. Oczarowują, wprowadzają w ekstazę, by zakończyć się zjazdem emocjonalnym i fizycznym. Jednak wątpię, by był to zabieg celowy. Bowiem udźwignąć ciężar prozy Burroughsa nie jest łatwo. Nawet takiemu sprawnemu twórcy, jakim jest Guadagnino.

fot. Materiały dystrybutora / Kadr z filmu “Queer”
Muzyka w produkcji “Queer”: “Słucham ścieżki dźwiękowej Queera od kilku dni i nadal się nie nudzi”
Ale muzyka. Jest. I nie sposób o niej nie wspomnieć. Raz majestatyczna, a raz techno. Raz wkręca się w ucho jak stalowa śruba, innym razem już dawno dudni w mózgu. Film otwiera cover piosenki „All Apologies” zespołu Nirvana, w której Kurt Cobain śpiewał „Everyone is gay”. Słucham ścieżki dźwiękowej Queera od kilku dni i nadal się nie nudzi. Co i wam polecam. O poranku, w samochodzie, może nie przed snem. Tak samo jak i sam film. Nie jest on w każdej minucie równie dobry. Ale czy tylko takie powinniśmy oglądać? Absolutnie nie. Piękno tkwi również w niedoskonałości. A „Queer” na pewno jest niezwykłą mieszanką opiatowej jazdy, pięknej muzyki i bardzo dobrej gry aktorskiej. Zatem zwyczajnie trzeba. I tak. Warto ten film zobaczyć w kinie. Bo tam 99,9% swojej uwagi kierujemy na duży ekran, na chwilę choć zostawiając ten mały.
Ps. Są też robale. A co one symbolizują? To już na inny tekst/ psychotest.

fot. Materiały dystrybutora / Kadr z filmu “Queer”
Zbigniew Kokot – BIO autora
Filmowy cykl „Obejrzenia” prowadzi Zbigniew Kokot (IG @zbig_kokot), od blisko dwóch dekad związany ze światem mediów, reklamy i sprzedaży. Po godzinach pasjonat filmu we wszystkich odcieniach; od mocnej i efektownej rozrywki, po ambitne kino autorskie. Na co dzień pracuje w Kinoteka PKiN.
Co nowego na Netflixie? Sprawdź na miumag.eu
Zdjęcie główne: Materiały dystrybutora