Czym jest piękno? Czy uroda jest prawdziwą, jeśli wspomogliśmy ją laserem, lub osiągnieciami w dziedzinie genetyki? Wariacje wokół tych pytań towarzyszyły Miucci Pradzie przy tworzeniu najnowszej kolekcji na sezon jesień zima 2015/2016.
Podobno długo zastanawiała się jaki tytuł nadać wczorajszemu show. Delikatne barwy z palety pasteli, od żółtego po różowy czy błękitny, kazały jej myśleć o „miękkim popie”, ale rozważania na temat piękna, przyciągnęły jej uwagę. Po wybiegu przeszły modelki – w tym aż sześć Polek, wielkie gratulacje dla Ali Sekuły, Marii Czerniak, Karo Miachałowskiej, Kasi Jujeczki, Pauli Gałeckiej i Marty Płaczek – ucharakteryzowane na lalki, w ostrym makijażu, z szeroko otwartymi, zarysowanymi oczami. Pokaz zabrał nas w krainę lekko psychodeliczną i słodką aż do przesady, ale na tym polega geniusz Prady. Łącząc ze sobą przeciwieństwa niepokojące, przeszkadzające, nadruki, kolory i sploty, z prostotą sylwetek, tworzy zachwycające kombinacje.
Kolejny tytuł, jaki próbowała nadać kolekcji, to „Myślenie”. Myślenie, o czym dokładnie? O potrzebach kobiet, o tym co je cieszy, co im się podoba. Najczęściej kolekcje projektantki niosą ze sobą ideę. Czasem jest to myśl feministyczna, jak w sezonie wiosna lato 2014, a czasem tak jak tu, jest to po prostu usatysfakcjonowanie kobiet. W kolekcji mieszały się ze sobą czasy od osiemnastowiecznego Empire i jego ikonicznych sylwetek z odcięciem pod biustem, po lata sześćdziesiąte i sukienki w stylu baby-doll.
Cały pokaz wydaje się być kampem. Plastikowe, duże, emaliowane broszki i gra materiałem, podwójnie szytym jerseyem. Pojawiają się też pięknie skrojone płaszcze w kratę i jodełkę z krótkim rękawem, zestawione z lateksowymi, kontrastującymi kolorem, długimi po samo ramię rękawiczkami. Mimo prostoty cięcia, szkolnych, niemal oficjalnych sylwetek, takich jak typowe garsonki sprzed 50 lat, dodatki i kolory nie pozwalały im przemknąć niezauważonymi, a wręcz przeciwnie nie dały oderwać od siebie wzroku.
Muccia w jesiennej kolekcji daje nam wgląd do plastikowego świata z muzyką Disneya w tle, każąc się jednocześnie zastanowić czy w erze, w której nic już nie wydaje się być prawdzie, naturalne piękno ma jeszcze jakąkolwiek siłę przebicia. Może chodzi już jedynie o to by umieć się sprzedać?