„Zaczęło się od butów. Całą sylwetkę definiują właśnie buty” – cytuje wypowiedź Hediego Slimane’a z backstage’u jego najnowszej kolekcji, znana redaktorka Suzy Menkes. Na wybiegu pojawia się obuwie ze spiczastymi czubami. Krzyczą ekstrawagancją panterkowych i wężowych wzorów, na części z nich znalazły się ćwieki i kokardki, jeszcze inne błyszczą srebrem, złotem i czarną lakierowaną skórą. „Te buty są stworzone do chodzenia i to właśnie będą robić. Któregoś dnia te buty przejdą się po tobie” – zaśpiewałaby Nancy Sinatra. Kiedy Hedi Slimane tupnie nogą, spojrzenia wszystkich koncentrują się na Saint Laurent.
Można zarzucać projektantowi, że na swój wybieg nie wprowadza żadnych nowości. Że jego moda uparcie i konsekwentnie ignoruje kierunek, jakim idą jego koledzy i koleżanki po fachu. Że zamiast innowacyjności, proponuje dosłowność cytatu. Trudno się jednak nie zgodzić, że wszystko to, co robi Slimane, wychodzi mu naprawdę dobrze. Modowa branża potrzebuje swojej czarnej owcy. Co ciekawe, to właśnie za nią idzie sznurem stado małych owieczek, absolutnie zachwyconych nowym kierunkiem, którym podąża marka Saint Laurent. Dowodem są chociażby świetne wyniki sprzedaży jego jesienno-zimowej kolekcji na sezon 2013/2014, która okazała się czymś więcej, niż „pudełko metek Saint Laurent”, jak to napisała Cathy Horyn. Jeśli ktokolwiek myślał, że Slimane pogubił się w roli projektanta, to znaczy, że był w wielkim błędzie.
Saint Laurent – kolekcja wiosna lato 2014/ fot. East News
Tak naprawdę, ten bunt wcale nie jest żadną nowością w wizerunku marki, która od zawsze miała trudny charakterek. „Wszystko, co chciałem zrobić, to wywołać szok” – powiedział kiedyś Yves Saint Laurent, przy okazji pokazu swojej skandalizującej kolekcji „Homage aux Années 40s” z roku 1971, w której pojawiły się modelki wystylizowane na prostytutki i transwestytki rodem z ulic okupowanego przez nazistów Paryża lat 40. W historii marki, takie prowokacje zdarzały się cyklicznie. Przykładem może być reklama perfum Opium z 1977 roku, której hasło: „Opium, dla tych, którzy są uzależnieni od Yves Saint Laurent”, wywołało liczne protesty ze względu na narkotyczne skojarzenia. Tym samym tropem idzie właśnie Hedi Slimane.
W swojej najnowszej kolekcji, projektant po raz kolejny cytuje rockową kontrkulturę. W porównaniu do grungowego jesienno-zimowego sezonu, jest to bunt raczej ogładzony, przybiera on bardziej wyrafinowany charakter lat 80. Na frontmenkę swojego zespołu, mianuje Edie Campbell, która otwiera pokaz w obcisłej czarnej sukience z głębokim dekoltem. Następnie pojawia się szereg skórzanych minispódniczek, czarnych ramonesek w stylu klasycznych Perfecto, sukienek i topów na jedno ramię i obcisłych spodni. Wśród wzorów znalazły się panterka, wężowa skóra, zebra, paski i charakterystyczne warholowskie usta. W kolekcji pojawia się ukłon w stronę klasycznych le smoking Yves Saint Laurent. Smokingowe marynarki, projektant traktuje jako zamienniki skórzanych ramonesek – raz pojawiają się w eleganckich stylizacjach z muszką i koszulą, innym razem są towarzystwem dla skórzanych spodni i minispódniczek. Czasem przypominają w kroju kurtkę motocyklówkę, albo charakterystyczną dla lat 80. marynarkę z tzw. power shoulders.
Nowy rockowy bunt Slimane’a z pewnością nie jest kolejną rewolucją. Czy to wystarczy, by ponownie podbić modowy rynek? Mocną stroną klasyki jest jej ponadczasowość, a w tym wypadku szanse są spore.