Marc Jacobs – człowiek-legenda, wielka osobowość amerykańskiej i światowej mody – niezmiennie zaskakuje, co sezon pokazując nam, jak utalentowanym jest kreatorem.
Na sezon jesień zima 2012/13 przygotował przejmujące, ale zarazem szalone widowisko, rozgrywające się wśród białych ruin i nagich gałęzi drzew. Zewsząd wyzierała melancholia, nostalgia za epoką dobrobytu – i każda z siedzących na widowni osób wiedziała, że jest to bezpośrednie nawiązanie do wciąż trwającego kryzysu ekonomicznego.
W tej niezwykłej scenerii, przy akompaniamencie emocjonującej muzyki Jacobs pokazał kolekcję niemal ze snów – sylwetka o zupełnie rozmytych proporcjach, nawiązującą trochę do męskiego ubioru z XVIII wieku, ale estetyką bardziej przypominająca epokę wiktoriańską. Uwagę przyciągały zwłaszcza ogromne, miękkie kapelusze z rożnego rodzaju tkanin, niemal całkowicie zakrywające twarze modelek. Ubrania sprawiają wrażenie pozlepianych techniką patchworkową – jakby jednym ich przeznaczeniem było okrycie czyjegoś ciała, ochrona przed zimnem. Pozornie, szyk i styl zeszły na dalszy plan.
Jednakże, Marc Jacobs mody się nie wyrzeka. Idzie o krok dalej, próbując – jak mniemamy – doścignąć mistrzynię Miuccię Pradę. Styl jest umowny, nie jest niczym niezmiennym, trwałym – to raczej zbiór zasad, których z nie do końca wyjaśnionego powodu, i nie do końca świadomie, chcemy się trzymać. A moda, raz na jakiś czas, powinna nam o tym przypominać, oferując coś zupełnie przeciwnego.