Ostatnią rzeczą, jakiej można było się spodziewać w Sali Ratuszowej PKiN tuż przed pokazem Mariusza Przybylskiego, był wydobywający się zza kulis, głos Krystyny Czubówny. Zazwyczaj, kojący tembr dziennikarki i lektorki towarzyszy nam przy oglądaniu filmów dla znawców fauny i flory, u Przybylskiego można było posłuchać jego małej poetyckiej próbki. Po pompatycznym wstępie szybko zrobiło się klubowo (dudniące basy, zwisające z sufitu jarzeniówki) i taka właśnie sceneria była tłem dla całej wieczorowej kolekcji.
Pokaz otworzyła Kamila Szczawińska w złotej marynarce. Dopasowany krój, z przodu nieco dłużej, tył skrócony i przemyślana kompozycja detali (cekinowe złoto ponaszywano w układzie przypominającym kostium Spiderman’a) zrobiły pozytywne wrażenie. Złoto przełamano klasyczną czernią, której Mariusz Przybylski pozostaje wiernym fanem od lat. Potem pojawiła się męska sylwetka, w której złotem połyskiwały spodnie, a marynarka tonowała całość. Projektanta jak zwykle zafascynował uniseks, mieszanie pierwiastka żeńskiego z męskim – klasyczne, zapinane na ostatni guzik koszule z ostrymi kołnierzykami u kobiet, ten sam rodzaj spodni dla panów i pań czy półprzeźroczyste topy w męskich sylwetkach to jego wybór na jesień zimę 2012.
Wieczorowy blichtr (a zapewniam, błyszczało prawie wszystko) przełamywały nieco rockowe zestawy – wąskie skórzane spodnie, wełniane bluzy i kurtki w szarościach, z asymetrycznymi zipami i obszernymi kołnierzami. Bardzo ciekawie wypadły też hafty na rękawach i plecach marynarek i na wąskich spódnicach, bez obaw można się pokusić nawet o porównanie do Balmain. Te projekty zresztą zdecydowanie należały do najlepszych w kolekcji. Nie można tego niestety powiedzieć o dość niefortunnym wybiegowym wejściu mini z niebieskich frędzli i korespondujących z nią spodni (z owymi frędzlami powiewającymi wzdłuż nogawek).
Mariusz Przybylski sam mówi, że funkcjonuje gdzieś na styku klasyki i awangardy. W tej kolekcji awangardy nie było, ale klasyka się udała.