Jean-Paul Gaultier jest projektantem bezkompromisowym, skoncentrowanym przede wszystkim na swojej pracy, nie zaś na opiniach krytyków. Jego marka przeżywa raz to wzloty, raz upadki, a kolekcje albo zachwycają, albo pozostawiają niesmak – enfant terrible nie uznaje bowiem półtonów ani zasady złotego środka.
Pokaz męskiej kolekcji Jean-Paul Gaultier na nadchodzący jesienno-zimowy sezon otworzył klasyczny smoking – co samo w sobie było przełamaniem konwencji, zgodnie z którą najpierw prezentowana jest linia dzienna, później zaś – wieczorowa. Jednak dla francuskiego projektanta zima to bal – tak za dnia, jak i nocą. I to nie byle jaki bal – postać w smokingu to bowiem nie kto inny, jak James Bond, a następne sylwetki reprezentowały czarne charaktery, z którymi mierzył się w swojej karierze agent Jej Królewskiej Mości.
Ów mężczyzna, specjalizujący się w zadaniach wyjątkowych i wymagających ponadprzeciętnych umiejętności, ma prawo nosić smoking od rana do wieczora, ma też prawo – jeśli tylko tego zapragnie, obsypać się złotem od stóp do głów. Mieniący się złoty brokat był bowiem, zaraz obok czerni, najsilniejszym motywem tej kolekcji. Silnym akcentem była też broń – czarna, złota, palna i biała, którą dzierżyli modele. Projekty podkreślały różnorodność zła i bogactwo jego wcieleń, którzy potrafią być przerażający zarówno w nienagannym smokingu, jak i futrzanym płaszczu. Nie zabrakło też Andreja Pejica – nowej muzy projektanta. Zaprezentował on między innymi oblicze femme fatale, naturalnie spowite zlotem.
Czy to wciąż moda czy już przebranie? Cóż, poddajemy naszym Czytelnikom pod opinię piankę do nurkowania, męskie spódnice, ale i pomysłowe garnitury zestawione z białym, godnym dandysa szalem oraz wojskową parkę podbitą kożuchem. Nasza ocena przemawia za francuskim projektantem – udowadnia on bowiem, że jak ważny jest sam pomysł i jego konsekwentna realizacja. Funkcjonalnością niech zajmują się inni.