Paryski pokaz jednej z najdłużej funkcjonujących na rynku francuskich marek luksusowych, Balmain, owiany był atmosferą grozy po tajemniczym zniknięciu dyrektora kreatywnego, Christophe’a Decarinin. Dziś już wiemy, że był on poddany leczeniu psychiatrycznemu po załamaniu nerwowym i że jesienno-zimowa kolekcja, choć stworzona jeszcze za jego rządów, najprawdopodobniej nie jest jego dziełem. Gwiazdą pokazu stała się stylistka Vogue Paris, Melanie Ward, która w redakcji przejęła stanowisko awansowanej na redaktor naczelną Emmanuelle Alt – t to jej przypisuje się sukces jesienno-zimowej kolekcji Balmain. Tak czy inaczej, teraz liczy się już tylko efekt – a ten przyprawia o dreszcz emocji.
Kolekcję utrzymano w rock’n’rollowym duchu – można ją opisać jako glam rock z pogranicza lat 70. i 80. Mamy tu zatem i sukienki – całe w błyszczących aplikacjach, i długie futra, i brokatowe garnitury, i sznurowane botki na obcasie… Spodnie rurki i asymetrycznie rozcięte t-shirty w przeważającej większości są skromne, oszczędne zarówno w formie, jak i zdobieniach.
Paleta barw jest niezwykle wąska – dominują czerń oraz biel. Jest to jednak dalekie od monochromatycznego look’u, właśnie dzięki pomysłowemu zestawieniu z brokatowymi i błyszczącymi aplikacjami. Za ów błysk odpowiadają przede wszystkim srebro i złoto, ale również granat i platyna.
Jesienno-zimowa kolekcja Balmain to glam rock w bardzo luksusowej, a zarazem nonszalanckiej formie. Jest tu i odrobina androgenicznego stylu a’la David Bowie, i kobiecego pazurka, charakterystycznego dla rockmenek i groupies. Jedno jest pewne – niegrzeczne dziewczyny tej jesieni będą nosić ubrania od Balmain!