Oglądanie mody na wybiegu przypomina trochę seans na sali kinowej. Publiczność zbiera się w jednym miejscu, zajmuje swoje krzesła i z niecierpliwością czeka na moment, w którym coś się zacznie. Powody ich wizyty są różne. Jedni przychodzą gdzieś dla czystej rozrywki, inni dla wyjątkowych wrażeń estetycznych, jeszcze inni z uporem maniaka będą doszukiwać się we wszystkim zawoalowanych znaczeń. Widzowie mają jeden wspólny priorytet – bez względu na charakter opowiadania, historia musi być ciekawa. To w końcu tylko ubrania, jednak wciąż mamy na myśli pokaz mody, czyli jeden z najlepszych sposobów na przedstawienie filozofii danej marki oraz jej wizerunku.
Projektantki Nenukko udowodniły już nie raz, że potrafią świetnie opowiadać tego typu historie. Jeśli pamiętacie ich autoironiczny spektakl podczas pokazu kolekcji „COPY/PASTE”, to chyba nie powinniście mieć co do tego żadnych wątpliwości. Ciekawy i przemyślany scenariusz to esencja każdego dobrego filmu, a sposób prezentacji jesienno-zimowej kolekcji 2014/2015 z pewnością spełniał takie wymogi.
Tematem poprzedniego sezonu był problem kopiowania w modzie oraz związane z nim pojęcia „plagiatu” i „oryginału”. Wszystko to prowadziło do puenty, w której, zdaniem projektantek, tylko „indywidualizm” potrafi podjąć dyskusję z modą. Przy okazji najnowszego sezonu Nenukko, pojawiła się kolejna deklaracja. „Projekty są plastycznym komentarzem odnoszącym się do głębokiego rozczarowania kulturą masową, znużenia konsumpcją i tęsknotą za autentycznymi więziami międzyludzkimi” – czytamy w informacji prasowej.
Wybieg zdominowały proste i bardzo oszczędne kroje, a podstawą sezonu okazały się materiały takie jak len i bawełna. Nieskupiające na sobie uwagi drobne detale zaginęły w palecie neutralnych kolorów. Efekt był oczywiście zamierzony, bo za całą kolekcją stał wyraźny komunikat prostoty, klarowności, normalności oraz wykorzystania jak najmniejszej ilości środków. Damskie stylizacje dopełniały słomiane kapelusze HatHat, natomiast w męskich pojawiły się ciemne okulary.
Dlaczego każda pokazowa sylwetka obroniłaby się świetnie na ulicy, a niekoniecznie zarażała swoją charyzmą na wybiegu? Bo pokaz mody to nie spacer po mieście i aby zainteresować swoją publiczność potrzebuje dostarczyć jej znacznie więcej wrażeń. Nawet wytrawni koneserzy kina zahipnotyzowani ciągnącym się w nieskończoność ujęciem filmowym oczekują po pewnym czasie nagłego zwrotu akcji. Nie ma co ukrywać, że tego typu bodźce były pożądane również podczas pokazu kolekcji „I’m not then”. W efekcie poczuliśmy się jak na seansie nużącego filmu – w oczekiwaniu, że coś się wydarzy, nagle pojawiły się napisy końcowe i zapaliły się światła.