Kto był Twoim pierwszym modowym wzorem do naśladowania?
Nie będę oryginalna, mówiąc o Lady Dianie. Miałam absolutną obsesję, a byłam bardzo małą dziewczyną. Nigdy nie miałam dziecięcej fazy na księżniczki, nawet w bajkach… a potem dowiedziałam się o niej. Pamiętam, że podczas sprzątania piwnicy z babcią znalazłam album cały poświęcony Dianie. Przepadłam. Urzekało mnie wszystko – od codziennych stylizacji po wielkie wyjścia, a dodatkowo to, co robiła ze swoją rozpoznawalnością. Była wzorem do naśladowania nie tylko w kategoriach stylu. W ogóle moimi pierwszymi ikonami stylu były kobiety lat 90.- Julia Roberts, Carolyn Bassete- Kennedy, Gwyneth Paltrow, Jennifer Aniston, Claire Forlani czy supermodelki. Esencja swobody, klasy, niewymuszonego looku. Potrafiły wyglądać elegancko i na luzie, a jednocześnie każda była inna, zgodna ze sobą. To idealnie odpowiadało mojemu wyobrażeniu o modzie. Te wzory się nie zmieniły. Jestem nim i temu wyobrażeniu wierna do dzisiaj. Nic innego mnie nigdy nie interesowało.
Czy w Twojej szafie można znaleźć ubrania vintage, z którymi wiążą się szczególne historie i trzymasz je z sentymentu?
Oczywiście! I są to nie tylko ubrania, bo kocham również biżuterię vintage. To niewątpliwie też wiąże się z moim stylem i ikonami, o które pytacie. Dzisiaj ciężko jest znaleźć wiele rzeczy, które będą miały odpowiednią jakość, czy będą właśnie budowały określony efekt. Nigdy nie podążałam za modą, ani nie kopiowałam innych osób, zawsze chciałam po swojemu. To trendy czasami spotykały mnie, bo zataczają koło, a nie ja goniłam za nimi. Perełki vintage wnoszą coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, co mnie najbardziej kręci.
Pamiętasz swój studniówkowy look?
Doskonale pamiętam. Wtedy było super. Z perspektywy czasu myślę, że OK, mogło być gorzej. Sukienka była świetnym wyborem i mogłabym śmiało ją powtórzyć. Czarna, midi, trapezowa, dekolt V, na szerokich ramiączkach. Bez szaleństw. Coś dziwnego za to zadziało się z włosami i makijażem. Co prawda ani jedno, ani drugie, nie było złe, nawet niezłe. Po prostu to połączenie i nieadekwatność do mojego wieku trochę popsuła efekt. Włosy na modelki lat 90. – spięte, ale luźne. Makijaż inspirowany trochę Audrey Hepburn, a trochę Blair Waldorf – z perłowym cieniem i kreską. Fryzjer chciał się popisać, makijażystka również i skończyłam jak przebrana.
Przeczytaj również wywiad z Agnieszką Wolszczyk, znaną jako Ciocia Liestyle
Jaka była pierwsza markowa rzecz, którą miałaś w swojej szafie? Dlaczego to właśnie ją wybrałaś i kiedy to było?
Niestety zupełnie tego nie pamiętam. Nie miało to nigdy dla mnie większego znaczenia. Jest kilka rzeczy, które przychodzą mi na myśl i zrobiły na mnie wrażenie. Wydaje mi się, że pierwszą markową rzeczą mogły być Adidasy Originals, które dostałam jeszcze jako dziecko. Były całe beżowe, materiałowe, wydaje mi się, że to były SL’e. Oczywiście, że modne były wtedy zupełnie inne. W klasie maturalnej za odkładane długo pieniądze kupiłam kardigan z MaxMara na wyprzedaży. Była też torebka Jill Sander vintage od babci. Niestety została mi skradziona. Torebka Celine, którą dostałam od marki jeszcze za czasów Phoebe Philo po swoim pierwszym semi exlusive podczas fashion weeku w Paryżu. A pierwszym moim zakupem wydaje mi się, że była czarna, skórzana ramoneska Acne. Zapadła mi w pamięć, bo uparłam się na tę z czerwoną podszewką, bo znowu było to coś innego. Wszystko oprócz skradzionej torebki jest ze mną do dzisiaj! Nawet adidasy, tyle, że pełnią funkcję rekreacyjno-ogrodową i mieszkają z moimi rodzicami (śmiech).
Gdybyś miała do końca życia nosić tylko jedną rzecz, którą masz w swojej szafie, co by to było?
Jest duża szansa, że będą rzeczy, które zostaną już ze mną na zawsze. Są takie, które mają już długi staż. Chciałabym wybrać kilka, ale niech będzie. Czarna skórzana marynarka z jasnymi przeszyciami. Jest totalnie ponadczasowa, jest w moim 90’s stylu, sprawdzi się do każdej sytuacji i okazji – do sukienki, na podróż, do samolotu, do jeansów, na eleganckie wyjście, na koncert, do pracy. Wiem, że kiedy mam ją ze sobą, to choćby nie wiadomo jak zaskoczyła mnie stylizacyjna sytuacja, to ona ją uratuje.
Jak opisałabyś swój styl? Co jest dla ciebie ważne w modzie?
Przede wszystkim nie jestem modna. I chyba też ważne jest dla mnie nie być modną w takim ujęciu podążania za trendami. Podglądanie super, ale ubieranie się pod dany trend to nie moja bajka. Mam tę przyjemność i możliwość obcowania z trendami w pracy, mogę się tym bawić i doświadczać. Prywatnie mogę inaczej i to jest olbrzymi luksus. Bywam modna, kiedy trend dogania to, co ja wybieram od zawsze. Obecnie się tak dzieje i zaraz to minie. Jestem fanką look’u, który nie krzyczy z daleka, ale zawsze się obroni. Wybieram to w czym dobrze się czuję, w czym wyglądam dobrze, co mi się podoba i jestem w tym stała. To połączenie swobody, z elegancją, domieszką męskiego stylu, ale wciąż z uchwyceniem niewymuszonej kobiecości. Lubię ciekawe połączenia takie jak jedwabna spódnica z wełnianym swetrem i mokasynami. Lubię dodatki, biżuterię. Lubię miksować. Lubię bawić się modą, prywatnie spokojniej, zawodowo sięgam po odważniejsze wybory.
Masz na swoim koncie jakieś modowe faux pas, które szczególnie zapadło Ci w pamięć?
Nie przypominam sobie niczego spektakularnego. No chyba, że wybranie się na ślub w Polsce w biało-kremowej sukience. Byłam bardzo młoda, wróciłam z NYC, gdzie praktyki są inne, na wielu ślubach wcześniej nie byłam. Nie wiedziałam ile kontrowersji wzbudza wybranie takiego koloru. Nie wiem, czy na tym konkretnym weselu ktoś był oburzony, nikt nie dał mi tego odczuć. Natomiast ja czułam się trochę zawstydzona po fakcie. Teraz mając wiedzę, jak ryzykowne to jest oraz, że praktyki czy podejścia są różne, postawiłabym na coś innego lub skonsultowała to z panną młodą. Nauczona tym doświadczeniem przed swoim ślubem poinformowałam zaproszonych gości, że dress code nie ogranicza ani formalnie, ani kolorystycznie. Uważam, że to fajne wyjście, aby poinformować o swoich decyzjach, aby nikt nie musiał się zastanawiać.
Czy masz na swoim koncie modową współpracę, którą wspominasz ze szczególnym sentymentem?
Wiele współprac wywarło ogromy wpływ nie tylko na moja karierę, ale też własnie na emocje.
Słynny pokaz Louis Vuitton jeszcze za czasów Marca Jacobsa. To był bardzo krótki, 6-minutowy pokaz, ale niezwykle energetyczny. Pracowali przy nim najlepsi w swojej dziedzinie. Ilość bodźców była przytłaczająca. Inspiracja latami 60., wybieg szachownica zrobiona przy współpracy z Burenem, ruchome schody, modelki chodzące w parach, prawie bliźniaczych, inspirowanych Diane Arbus. Pokaz ikoniczny, a mój – chociaż nie pierwszy – to pierwszy tak ogromny, robiony z takim rozmachem… Podczas jazdy w dół moja długa spódnica wkręciła się w ruchome schody, a reszta to już historie zakulisowe!
Inna współpracą, dla mnie niezwykle ważną, jest wieloletnia praca z domem mody Dior. Obdarzyli mnie niesamowitą lojalnością. Dla modelki, długoterminowa współpraca z jednym domem mody (i to takim) to ogromne wyróżnienie. To dzięki nim, poza samą pracą, między innymi mogłam pić kawę i patrzeć na siebie na bilboardzie na placu Vendome w Paryżu, czy na Times Sqaure w NYC, czy doświadczyć prywatnych pobytów w miejscach na co dzień pełnych turystów. Zdaję sobie sprawę, jak ogromnym przywilejem to jest.
Po więcej ciekawych wywiadów z osobami z branży mody wejdź na fashionbiznes.pl
Zdjęcie główne: IG @martadyks