Projektant Rick Owens znany jest ze swej ekscentryczności i z wyjątkowego talentu. Tworzy kolekcje niemal całkowicie w oderwaniu od trendów – samemu szukając inspiracji wśród tego, co akurat go ciekawi. Jednocześnie jest niezwykle charakterystyczny – jego projekty cechuje ascetyczna wręcz prostota.
Wiosenno-letnią kolekcję projektant opisał krótkimi słowami Monastic couture, co oznacza „klasztorny couture”. Termin ten świetnie ujmuje męską linię Rick Owens – zauważymy w niej echo samurajskiej estetyki i surową urodę średniowiecznych szat. Całość utrzymana została w palecie czerni i bieli, pokaz zdominowały monochromatyczne stylizacje. Projektant, zafascynowany właściwościami tkanin, dokonał jedynie niezbędnych cięć, jakby chciał oddać materiałowi „pierwsze skrzypce” wiosenno-letniej kolekcji. Brak zatem zakładek, klap i mankietów – formy są luźne i mało dopasowane.
Dziwić mogą ciężkie buty, wiązane na głowach chusty, kojarzone dotąd raczej z amerykańskimi raperami i skórzane bransolety, przypominające z kolei ozdoby punków i muzyków heavy metal’u – kolekcja niekoniecznie kojarzy nam się z wiosną i latem. Jednakże, gdy przyjrzymy się lepiej, dostrzec będziemy mogli lekkość i delikatność zastosowanych materiałów. Pomimo wrażenie „ciężkości”, linia jest zwiewna i ulotna.
Trochę w tym przewrotnego romantyzmu, trochę zdrowego rozsądku i mnóstwo indywidualności. Rick Owens udowadnia, że artyści pokazujący swe dzieła na paryskich wybiegach mogą mieć wpływ na to, jak ubiera się społeczeństwo, a nie jedynie odzwierciedlają to, czego pragną klienci. I nikt inny nie udowadnia nam bardziej, że era dyktatury trendów ma się ku końcowi.