Dobrze opowiada, ale też uważnie słucha. Niedawno ktoś powiedział mi, że ma umiejętność zjednywania sobie ludzi, a jego entuzjazm, często w stosunku do tak z pozoru błahych spraw, jak niedoceniana w Polsce japońska tafta, z której wykonał płaszcze do swojej ostatniej kolekcji, udziela się innym. I ciężko się z tym nie zgodzić.
Michael Hekmat, projektant marki Blessus równie mocno jak potrafi wciągnąć w opowieści o pracy u Proenzy Schouler, Vivienne Westwood i Giambattisty Valli, potrafi zrobić to z ostatnio obejrzanym filmem o Japonii. To ona była główną inspiracją jego kolekcji wiosna lato 2014, choć nigdy tam nie był Przełożył sobie jej wyobrażenie na własny język. Widoczne u niego jest czerpanie z wielu kultur i to, że swobodnie obraca się nawet w tych, które nie są mu tak bliskie. Urodził się w Niemczech studiował w Mediolanie, pracował w Paryżu, a doświadczenie zbierał w Nowym Jorku i Londynie. Trzy lata temu w Warszawie stworzył własną markę i jak przyznaje, myślał, że będzie łatwiej.
„Kiedy przyjechałem do Polski myślałem, że będzie ultra łatwo, może dlatego, że miałem wokół siebie osoby, które w to wierzyły. Ja sam im uwierzyłem, a nie należało tego robić. Powinienem podejść do tego sceptycznie i z większym dystansem. Teraz nie usiadłbym do takich rozmów. Gdybym mógł cofnąć czas byłoby tak: przyjeżdżam do Polski i zaczynam budować wszystko sam, własnymi rękoma, nie licząc na nikogo innego”.
Gdy odwiedziliśmy go w marcu 2013, nie spodziewaliśmy się – ani my, ani on – że ten rok przyniesie tyle zmian. Po wielu zawirowaniach, rozstaniu ze wspólnikami Michael przejął stery w Blessus. Zacieśnił współpracę z Loveconcept., gdzie spotkaliśmy się na wywiad i gdzie można kupić jego projekty, zatrudnił dziewczyny od PR, które jak przyznaje – „pchają go do przodu, mobilizują i naprawdę robią świetną robotę”. Być może, są więc na dobrej drodze do stworzenia „dream teamu”. Dzięki temu Michael może spokojnie odetchnąć i tworzyć, mając jakieś „plecy”, bez zmartwień – gdzie i za ile sprzeda.
„Myślę, że musiałem przejść niezłą drogę, od kiedy przeprowadziłem się do Warszawy, żeby wreszcie wylądować w tym miejscu, w którym mogę powiedzieć ci szczerze – jest dobrze. Mimo, że do wszystkich optymistycznych planów odnoszę się z dużą dozą rezerwy. Teraz mam w sobie spokój, obserwuję, nie pcham się do programów śniadaniowych, telewizji itp. Pcham się do pracy. Mam wrażenie, że wiele osób robi na odwrót – wszystko wokół, zamiast pracować. Ja nie gwiazdorze, nie leży to w mojej naturze”.
Już na samym początku, tuż po przyjeździe dał wszystkim prztyczka w nos. Marka otrzymała nazwę od angielskiego zwrotu: God bless us. I bynajmniej nie z powodu wiary, ale z przekory. „Od samego początku, choć decyzja podejmowana była na szybko, zakładałem, że będzie to taki prztyczek, w tak katolickim kraju. Wydaje mi się, że we wszystkim, co robię jest trochę przekory”.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Ostatnio w naszych rozmowach pojawił się temat projektowania pod własnym nazwiskiem. Pracując dla Proenzy Schouler czy Giambattisty Valliego, w ogóle w atelier najlepszych, zawsze pojawia się taka myśl.
„Na chwilę obecną trochę się za tą nazwą chowam. Blessus mógłbym pozbyć się na rzecz innej nazwy, ale nie imienia i nazwiska. Chociaż daj mi jeszcze 10 lat (śmiech). Na razie nie jestem gotów. W akcji C[&]A swój udział sygnuję własnym nazwiskiem. To pierwszy krok ku temu”.
Re-Imagine Design Challenge to międzynarodowy konkurs marki C[&]A, skupiający dziewięciu zdolnych projektantów z krajów Europy. W tym roku wystartował po raz drugi i wśród uczestników jest jedyny reprezentant Polski – Michael. Z tym właśnie wiązała się jego ostatnia wizyta w Düsseldorfie, gdzie po raz pierwszy miał okazję poznać swoją konkurencję, zarząd, dział PR i studio projektowe marki. Jego zadaniem jest stworzenie jednej sylwetki, która zawrze się w idei zrównoważonej mody, odnawialności.
„Tkanina, z której uszyłem już konkursowy bomber jacket produkowana jest w Paryżu z surowców pochodzących z Karaibów – juty i rafii z domieszką wełny. Poza tym zrobiłem rozeznanie we wszystkich warszawskich lumpeksach w poszukiwaniu apaszek podobnych do tych domu mody Hermes – z końmi, wazonami, szmaragdami. Początkowo miałem ich odbicia lustrzane pozszywać, taki trochę patchwork, i wykorzystać, jako podszewkę. Ostatecznie powstał z nich jednak top. I dla mnie właśnie w tym zawarta jest idea odnawialności – zbierasz jakieś pozostałości i z tego tworzysz coś nowego”.
Ciężko mu ocenić jak silna jest konkurencja, ale nagroda z pewnością warta jest świeczki. „Jeżeli mój projekt zostanie wybrany w wolnym głosowaniu na Facebooku, wygram możliwość pokazania się w ponad 1500 sklepach w Europie. Z tego jednego total looku powstanie kapsułowa kolekcja do sprzedaży”.
Doświadczenie, które zebrał prowadząc w Polsce własny biznes i podpatrując pracę najlepszych projektantów dało mu, poza świadomością jak to wszystko powinno wyglądać naprawdę, przede wszystkim odporność. „Zaciskam zęby od 6 lat, wciąż widząc jak marki powstają i jak szybko upadają. U mnie też była sinusoida, ale nigdy nie zamknąłem, nie zrezygnowałem. Zły moment mija i jedziemy dalej, do przodu”.