Maja Salamon – urodzona 5 października 1994 roku w Wodzisławiu Śląskim, modelka, podopieczna warszawskiej agencji D`VISION, niekwestionowana królowa wybiegów uplasowana przez branżowy portal models.com na prestiżowej liście “Top 50”. W niecałe pięć lat zgromadziła na swoim koncie projekty z największymi tuzami świata mody; mogliśmy ją zobaczyć w sesjach włoskiego, amerykańskiego, brytyjskiego, japońskiego, rosyjskiego, niemieckiego, ukraińskiego Vogue`a, wielu wydań Harper`s Bazaar, i-D, L`Officiel, Numero czy Antidote; była twarzą kampanii Prady, Hugo Boss, Vera Wang, MAC x Giambattista Valli lub Carven oraz lookbooków Armani Prive, Dries Van Noten, Giambattista Valli, Rick Owens, J.W. Anderson, Opening Ceremony czy Diesel Black Gold. Wśród niezliczonych ilości pokazów, w których wzięła udział modelka, można wymienić: Alexander McQueen, Balenciaga, Chanel, Dior, Dolce [&] Gabbana, Dries Van Noten, Giambattista Valli, Giorgio Armani, Givenchy, Gucci, Louis Vuitton, Maison Martin Margiela, Marc Jacobs, Miu Miu, Prada, Roberto Cavalli, Valentino, Vera Wang, Versace, YSL.
Zacznijmy od przeglądu social media. Dosłownie chwilę przed wywiadem kroczyłaś po wybiegu Dolce [&] Gabbana w Mediolanie. To było wyjątkowe otoczenie, spektakularna kolekcja z owacjami na stojąco. Czy często zdarzają się takie pokazy? Jak wspominasz to doświadczenie?
Pokazy Dolce [&] Gabbana, tym bardziej w tym przypadku, bo była to Alta Moda, czyli haute couture, są zawsze dosyć szczególne. Zapraszane jest zamknięte grono ludzi, zdjęcia z tych pokazów można zobaczyć w niewielu miejscach, cała prezentacja jest wręcz tajna. Kolekcje haute couture to wysoki rodzaj krawiectwa i zarazem specyficzny, bardzo dużo detali…
Tym bardziej w tym przypadku, miałaś dosłownie dużo na głowie!
Cała sylwetka wykończona wyjątkowym nakryciem głowy miała ok. 2,5 metra!
To była swego rodzaju korona?
Nie wiem, trudno mi nawet określić co to właściwie było – konstrukcja na stelażu podwiązana wstążką i przypięta wsuwkami, przypominająca widownię opery. Dużo ludzi zatrzymywało się, żeby ją podziwiać i pytało, czy nie jest mi ciężko (śmiech)! Nawet poznałam mężczyznę, który to własnoręcznie wykonał na kilka tygodni przed pokazem. My również robimy przymiarki na kilka, kilkanaście dni przed premierą kolekcji, bo wszystko jest szyte na nas.
To był ten jeden z niewielu pokazów, którego byłaś pewna jeszcze na długo przed prezentacją.
Tak, tym bardziej, że Dolce to nie jest jedna z marek, znanych z tego, że na ostatni moment zmienia zdanie. To z pewnością dom mody z dobrymi tradycjami – my modelki jesteśmy tam szanowane, współpraca z nimi to zawsze spotkanie z fajnymi, gościnnymi ludźmi, typowymi Włochami. To taka klasyczna rodzina z Italii, która bierze cię pod swoje skrzydła i zaprasza w podróż, nie tylko w przenośni, ale też dosłownie. Jeździmy z Dolce w różne zakątki świata, jednak głównie Włoch. Duet lubi robić swoje pokazy w pięknych, ciekawych miejscach, a dla nas to jest zawsze fajne doświadczenie.
Tym razem był to Teatro Alla Scala w Mediolanie.
Już rok temu odbywał się tu pokaz, wtedy uczestniczyli w nim tancerze baletowi, którzy na co dzień występują w tej operze. Nie odbywało się to jednak na głównej scenie, jak teraz.
Czy dla modelki ma to znaczenie po jakim wybiegu chodzi?
Z jednej strony jest tak, że to jest kolejna praca, ale jeżeli są to takie miejsca, to musi robić wrażenie. Jeżeli ktoś mówi, że go to nie wzrusza, to mu nie wierzę! Większość pokazów odbywa się jednak w „normalnych” miejscach, więc jeżeli mamy szansę na prezentację w ciekawej lokalizacji, to jest to dodatkowo fajne przeżycie.
Co mogłabyś zaliczyć do takich ciekawych miejsc, pomijając już Alla Scala?
Tak, jak mówiłam, Dolce lubi robić pokazy w ciekawych miejscach, szczególnie letnie – byliśmy w Portofino, na Capri, Sycylii i innych wyspach. Louis Vuitton zabrał nas do Kalifornii, Dior do Tokio. Coraz częściej te kolekcje pre-fall czy resort odbywają się w bardziej egzotycznych miejscach, np. w Dubaju. Nie mówiąc już o sesjach, które realizowane są na całym świecie. Piękne krajobrazy, niezapomniane przygody, towarzystwo fajnych ludzi – to jest na pewno plus tej pracy.
SPORTS FREAK
Chciałabym jeszcze zostać przy social media, a konkretnie przy Instagramie. Na Twoim profilu można przeczytać: „sports freak, model and free spirit”. Czy kolejność jest przypadkowa?
Opis ten dodałam z miesiąc temu i było to dość spontaniczne. Stwierdziłam, że napiszę tyle, ile chciałabym, żeby ludzie o mnie wiedzieli. Nie zamieszczam na Instagramie zdjęć typu „woke up like this”, nie chcę przekraczać pewnej granicy. Myślę, że tak powinno być. Sam opis nie jest przypadkowy.
Czyli to, że sport jest na pierwszym miejscu nie jest przypadkiem?
Nie, sport od zawsze był dla mnie ważny, chodziłam parę lat do klasy sportowej i miałam iść dalej w tym kierunku. W pewnym momencie jednak zdecydowałam, że może pójdę w stronę nauki i to na niej skupiłam się bardziej w liceum. Natomiast sport niezmiennie jest moją pasją. Rodzice u mnie i u mojego brata zawsze krzewili kulturę nie tylko osobową, ale również fizyczną, więc to jest dla mnie bardzo ważne. Poza tym, nie ukrywajmy, to też pomaga w mojej pracy.
A free spirit?
Wolna dusza – lubię spontaniczność i staram cieszyć się chwilą, lubię po prostu żyć! (śmiech)
Gdybyś miała teraz wybrać – maraton biegowy czy maraton fashion weeków?
Oczywiście, że maraton biegowy! Jeżeli chodzi o fashion weeki, to ta przygoda u mnie się kończy, zdecydowałam, że teraz odpuszczam. Po dziewięciu sezonach przychodzi taki moment, że nie tyle myślimy, że to fizycznie jest niemożliwe lub prawie niemożliwe do zrealizowania, ale przede wszystkim psychicznie. Zrobienie sześćdziesięciu pokazów w miesiącu to jest naprawdę ciężka praca. Na rynku pojawia się coraz więcej dziewczyn i jest to też naturalna kolej rzeczy – klienci lubią zmiany, szukają nowych twarzy.
Kto jak kto, ale Ty na pewno nie możesz liczyć na brak zleceń!
Nie narzekam, w dalszym ciągu jest zainteresowanie, ale jestem teraz w show packu „Direct”. Jeżeli ktoś bardzo mnie chce, ja z przyjemnością przylecę na dany pokaz. Jednak robienie całego fashion weeku, od początku do końca, począwszy od castingów i cały ten proces, co trwa o wiele dłużej niż miesiąc, to już nie jest dla mnie.
Wracając jeszcze do biegania… Dlaczego akurat ta dyscyplina sportu? Zgoda, że to ważne w modelingu, ale większość dziewczyn praktykuje jogę, ćwiczy balet, pilates, raczej “lekkie” formy sportowe, oczywiście jogging też jest popularny, ale już przebiegnięcie maratonu brzmi wyczynowo i bardzo wymagająco. Nie boisz się kontuzji czy przemęczenia?
To nie jest tak, że ja siebie żyłuję. Biegam od 10. roku życia i dla mnie jest to tak naturalna czynność, że nie wyobrażam sobie przestać. Wspominałaś o tych innych formach sportu – ja wszystkiego próbowałam, praktykuję często jogę, moja ulubiona to bikram. To wszystko bardzo dobrze się łączy, jedno drugiego nie wyklucza. Po bieganiu muszę się rozciągnąć i elementy jogi są jak najbardziej przydatne. Samo bieganie natomiast w pewnym sensie mnie uwalnia, odstresowuje, jest fajnym sposobem na poznawanie ludzi i po prostu sposobem na życie. Mój brat towarzyszył mi w ostatnim maratonie, wspieraliśmy się, mimo tego, że zaczynał od pływania, bo jest mistrzem Polski w tej dyscyplinie, potem razem przeszliśmy na bieganie i fajnie nam to idzie. Znam też dziewczyny, które nie tylko biegają, ale uprawiają jeszcze cięższe formy sportu, jak boks czy ciężary. Ciągle słyszy się, że pojawiają się nowe formy aktywności – ja chciałabym spróbować wszystkiego!
Czyli, tak jak pisałaś, sports freak z Ciebie totalny!
O tak!
To znam już odpowiedź na kolejne pytanie, ale zadam je dla formalności: większym wyzwaniem psychicznym i fizycznym jest maraton biegowy czy tygodni mody?
Zdecydowanie maraton tygodni mody! To są zupełnie dwa różne bieguny. Podczas biegania polegam wyłącznie na sobie, ja się do tego przygotowuję, mam wpływ na to, jak pójdzie. Podczas fashion weeków nie mam żadnego wpływu. Ok, mogę być w dobrej formie, mieć super skórę, fajnie się prezentować na castingach, ale to, czy mnie wybiorą czy nie, nie zależy ode mnie w ogóle.
Lubisz mieć kontrolę?
Tak, dużo osób nazywa mnie szefową albo zarządcą, lubię sobie czasami podyrygować. Mam jednak nadzieję, że nie przesadzam (śmiech)! Natomiast to mi właśnie przeszkadza w tym zawodzie, że wiele decyzji podejmuje się za mnie i to jest trudne mając taką osobowość jak ja (śmiech).
fot. Marta Waglewska / Lamode.info
KRÓLOWA WYBIEGÓW
Odchodzisz od pokazów, ale ja chciałabym jeszcze trochę przy nich zostać. Jesteś niekwestionowaną królową wybiegów – ponad 100 pokazów w 2015 roku, a w 2014 portal models.com obliczył, że pod względem ilości prezentacji byłaś na 4. miejscu na świecie. Czy mając w swoim portfolio tyle marek potrafisz wskazać jeden pokaz, który był dla Ciebie najważniejszy?
Myślę, że najbardziej pamięta się początki. W mojej pamięci najmocniej utkwiło otwarcie pokazu Balenciaga, to był sezon wiosna lato 2012. To jest zawsze szczególne przeżycie, bo takie debiuty są ekscytujące. Tym bardziej, że jeszcze wtedy w pokazach chodziły praktycznie same „topy” – dziewczyny, które widywane były na okładkach największych magazynów i w kampaniach najlepszych domów mody, a z nowych twarzy pojawiały się zaledwie dwie, trzy dziewczyny. Tak, jak widać, to się teraz odwróciło: są może dwa, trzy znane nazwiska, a większość to nowe twarze. Wtedy robiło to na mnie wrażenie kiedy mogłam być w tej niszy. Poza tym, pamiętam też ten pokaz z innego względu. Ławki, na których zasiadali goście, złamały się i cały pierwszy rząd, łącznie z Anną Wintour, musiał stać i reszta też solidarnie wstała.
To mogło być całkiem ciekawe doświadczenie z pespektywy widowni.
Goście znajdowali się od nas w odległości metra, więc bez problemu mogli nas nawet dotknąć. To było ciekawe (śmiech)! Wtedy też poznałam Salmę Hayek, ponieważ, jak wiemy, jej mąż (François-Henri Pinault – przyp.red.) jest całym szefem grupy Kering, do której należy Balenciaga. Uśmiech i miłe słowo z jej strony było dla mnie czymś „wow”!
Jest jeszcze w ogóle jakiś dom mody, dla którego nie szłaś, a bardzo byś chciała?
Nie szłam nigdy np. w pokazie Balmain czy Alexandra Wanga. Jest kilka marek, z którymi nie współpracowałam, ale nie mam parcia. Lubię tę pracę i sprawia mi przyjemność, ale nie spędza mi snu z powiek nieobecność na wybiegu konkretnego projektanta.
Czy mając takie doświadczenie, mogłabyś coś poradzić koleżance z branży, która dopiero zaczyna?
Jest wiele takich rzeczy, ale większość trzeba poznać samemu na własnej skórze. Tym bardziej w modelingu – tutaj wszystko odbywa się bardzo indywidualnie. Są dziewczyny, które po jednym sezonie trafiają do top 50, są takie, jak ja, które po pięciu latach małymi kroczkami sobie na to zapracowały. Jednak są na pewno takie uniwersalne rady, których mogłabym udzielić. Przede wszystkim to bycie odpowiedzialnym za siebie. Trzeba nauczyć się tzw. ogarnięcia – to jest bardzo ważne. Ludzie to widzą, czy jesteś poukładana, czy wiesz, co robisz, czy jesteś pewna siebie, czy jednak może jesteś zagubiona. Nawet jeżeli na początku jest to bardzo trudne, to przynajmniej trzeba się starać odpowiadać za siebie i sprawiać takie wrażenie. To pomaga, bo to praca, która wymaga od Ciebie psychicznie w wieku nawet trzynastu, czternastu lat dojrzałego podejścia, ponieważ obcujesz w niej z dorosłymi ludźmi.
Druga rzecz: jeżeli ktoś zaczyna w wieku kilkunastu lat – nie spieszyć się! Moim zdaniem, ukończenie szkoły jest bardzo ważne. Po przerwie trudno jest wrócić, a nauka online to nie to samo. W tym wieku jest czas na poznawanie ludzi i czerpanie z ostatków dzieciństwa. Ja naprawdę nie żałuję, że kończyłam tradycyjną szkołę, gdzie musiałam wracać po wyjazdach i nadrabiać wszystkie zaległości. To mnie nauczyło samodyscypliny, ambicji, motywacji i dostałam dodatkowego kopa. Na koniec roku ludzie się dziwili i pytali: Maja, jak ty to robisz? Dostałam turbo doładowania (śmiech) i to wszystko da się zrobić!
Na pewno miałaś większą motywację, żeby udowodnić wszystkim, że dasz radę.
Tak, jak wiecie, w tym zawodzie jest dużo stereotypów pod tytułem: głupia modelka czy „jak jesteś ładna, nie musisz być mądra”. Robiłam wszystko, żeby udowodnić, że tak nie jest, szczególnie jeżeli chodzi o nauczycieli i rówieśników z klasy. Miałam przypadki, że ludzie traktowali mnie z przymrużeniem oka, ale w końcu musieli przyznać, że źle mnie ocenili.
Ambicja to chyba nasza cecha narodowa, bo coraz trudniej znaleźć pokaz, na którym nie ma żadnej Polki. Dlaczego nasze dziewczyny są tak doceniane w branży?
Polki, ogólnie Słowianki to piękne narodowości. Dużo osób odwiedzających Polskę, mówi mi, że tu nie ma brzydkich ludzi, że chodzą po naszych ulicach i są zadziwieni, że tyle pięknych kobiet, że tacy fajni faceci. Coś w tym musi być!
Mówi się też, że Polki są pracowite, zdeterminowane i profesjonalne.
Tak, to na pewno. Znamy języki, jesteśmy otwarte, nie robimy kłopotów. Jest wiele, nie mogę powiedzieć narodów, ale dziewczyn, które gubią się w tym świecie czy od razu gwiazdorzą, a jednak trzeba tu twardo stąpać po ziemi, traktować ludzi wokół siebie z szacunkiem i myślę, że to się docenia. Mamy przecież polish mafię! Nasza grupa jest bardzo widoczna, ponieważ trzymamy się razem i zwracają na to uwagę czy casting directorzy, czy klienci. Na przykład, ja przyjaźnię się z Magdą Jasek i nie raz pracowałyśmy razem jako „duet”.
Na pewno jest wtedy dobra energia, jeżeli współpracujemy z tymi, których zwyczajnie lubimy.
Tak mi się wydaje, że ludzie zwracają na to uwagę, tym bardziej w erze social media, gdzie wchodząc na mój profil, ktoś może zobaczyć, że przyjaźnię się z wieloma dziewczynami oraz, że ta polska ekipa jest naprawdę mocna, a dziewczyny są po prostu fajnymi osobami.
Trzeba też powiedzieć to, że my Polki jesteśmy bardzo zróżnicowane pod względem urody. Jestem ja – blada blondynka z piegami i po przeciwnej stronie mamy np. Zuzę Bijoch, która ma ciemne włosy i oprawę oczu oraz mocniejszą urodę. Myślę, że ta odmienność jest interesujące i to im się podoba.
Jesteście zróżnicowane, ale jednocześnie podobne – wszystkie bardzo plastyczne, potraficie się zmieniać oraz nie macie aż tak charakterystycznej urody, jak np. latynoski.
Tak, to na pewno pomaga. Na modelkę trzeba patrzeć jak na płótno, na którym będziemy coś malować. Dlatego, jeżeli to płótno jest już w jakiś sposób zarysowane, jak to jest w przypadku mocniejszych rysów twarzy czy bardziej charakterystycznej urody, wtedy trudniej jest z tego obrazu wyjść.
OBSERWATORKA BRANŻY
Mówiłyśmy kilkakrotnie o new face`ach… Obserwujemy obecnie trend nowych “supermodelek”, które karierę zaczęły dzięki popularności, np. Kendall Jenner czy Gigi Hadid. Co myślisz o tym zjawisku?
Dla mnie to nie jest problem. Nie wrzucam ich do worka z wszystkimi celebrytami, bo to, że mają sławne nazwiska, może być jednocześnie pomocą, ale i przeszkodą. Nie umniejszam im jednak ambicji, bo np. Kendall zanim zaczęła chodzić po wybiegach, próbowała przebić się przez kilka lat i nie było jej łatwo. Pamiętam jak zaczynała. Wtedy w ogóle jej nie kojarzyłam, w końcu nie ma nazwiska Kardashian. Kiedy jednak dowiedziałam się z jakiej rodziny pochodzi, to zauważyłam, że jest jej wręcz trudno. Wszyscy ją obserwowali, oceniali, patrzyli z zawiścią. Na początku trzymała się dlatego z boku, miała chyba poczucie winy, że mimo że ciężko pracuje, ocenia się ją przez pryzmat jej nazwiska i rodziny.
Z czasem, jak ludzie ją poznali, to wszystko się zmieniło, ale widać, że popularne nazwisko może być przekleństwem. Nie mówię tylko o modelkach, ale też np. o projektantach – Victoria Beckham czy Stella McCartney. Victorię wszyscy od początku skazywali na porażkę, bo jak dziewczyna ze Spice Girls kojarzona z kiczem może zaistnieć w hermetycznym i poważnym świecie mody. Okazało się jednak, że przez ciężką pracę, upór i zebranie wokół siebie bardzo utalentowanych ludzi, udowodniła, że może coś w tej branży osiągnąć.
Natomiast wracając jeszcze do social media… Coraz częściej zdarza się, że klienci zatrudniają dziewczyny, które mają więcej followersów. Trzeba jednak też patrzeć pod względem marketingowym i biznesowym, bo to im się po prostu bardziej opłaca. Jeżeli wezmą do kampanii dziewczynę, która ma 10 milionów obserwatorów i zobaczy to przynajmniej połowa jej fanów, to i tak więcej niż liczba osób, które np. kupują magazyny. W pewnym sensie to rozumiem, ale z drugiej strony zastanawiam się czy to nie idzie w taką stronę, że po jednym sezonie wrzuca się te dziewczyny do worka z ikonami, które pracują po kilkanaście lat w branży.To już jest niesprawiedliwe i także to jakie są wyznaczane standardy dla tzw. zwykłych modelek, które nie mają znanego nazwiska oraz dla modelek-celebrytek, jak np. nasze wymiary.
Gigi ciągle krytykują, że jest podobno za duża.
Dla mnie to nie powinien być zarzut, bo wygląda świetnie i modeling powinien iść w tę stronę, czyli ciało bardziej zdrowe, wysportowane, właściwie odżywiane. Moim zdaniem, ona stawia dobry przykład, ale mam raczej na myśli atmosferę pod tytułem, że od nas się dalej wymaga, a od nich wcale lub mniej. Tylko w tym zakresie mam wątpliwości, czy to jest fair.
fot. Marta Waglewska / Lamode.info
Takie mamy w modzie trendy, ale zmaga się ona też obecnie z wieloma trudnościami. Kolejni dyrektorzy kreatywni odchodzą, następni przychodzą, krytykuje się zjawisko fast fashion. Czy to wszystko dotyka Ciebie jako modelkę bezpośrednio?
Jeżeli z danym projektantem współpracowałam długi czas i nagle on odchodzi, zmienia się jego cała ekipa i wtedy albo ma się to szczęście, że dalej marka z tobą współpracuje, albo nie. Jak to obserwuję, to myślę, że ta kreatywność i czas, który był poświęcony na stworzenie kolekcji, talent, który trzeba było mieć, odchodzą powoli w zapomnienie. Przykładowo Raf Simons, który musiał tworzyć sześć kolekcji w ciągu roku, przy czym dwie bardzo skomplikowane haute couture, mając na to tylko jeden zespół i tak mało czasu – nie dziwię mu się, że w pewnym momencie nie wytrzymał tego tempa.
Nie każdy może być Karlem Lagerfeldem…
Tak i on też ma większy team oraz nie jest takim perfekcjonistą jak Raf, to mogę powiedzieć z pewnością. To są zupełnie odrębne marki i Simons ma zupełnie inne poczucie estetyki oraz osobowość. Karl Lagerfeld jest swego rodzaju celebrytą, znają go wszyscy, a Raf jest dosyć skrytym człowiekiem, dlatego trudno było mu się odnaleźć w tym blasku, mając na sobie nieustannie skupioną uwagę i ta presja – czasu, otoczenia, szefów marki, menadżerów, pr-owców, marketingowców. Poza tym, również to, że ciągle podróżował między Belgią a Francją na pewno nie pomagało mu organizacyjnie. Dlatego nie dziwię się, że teraz chce się skupić na swojej marce i rozwijać się, a nie tylko sprostać wymaganiom finansowym i sprzedażowym marki, której wyłącznie na tym zależy.
Pozostając jeszcze przy roszadach… Bliski jest Ci dom mody Balenciaga, ale mówiłaś, że kochasz tę markę w starym wydaniu. Czy po odejściu Alexandra Wanga i przejęciu sterów przez Demnę Gvasalię jest szansa, że zakochasz się ponownie?
Widziałam kolekcje marki Vetements, dla której tworzy Gvasalia, więc jeżeli będzie to szło w tę stronę, to będzie to bardziej Balenciaga Alexandra Wanga niż Nicolasa Ghesquiere`a czy Cristobala Balenciagi. Ale zobaczymy, czas pokaże. Może nowy dyrektor kreatywny będzie chciał czerpać z tradycji firmy i pójdzie w takim kierunku? Jest to na pewno utalentowany człowiek, a Vetements to ciekawa, oryginalna marka, która fajnie bawi się modą. Dzisiaj dużo ludzi bierze to wszystko zbyt poważnie, a nie oszukujmy się, my nie ratujemy życia, nie zbawiamy świata (śmiech). Robimy po prostu coś, co jest przyjemne dla innych, ale też nie jest dla wszystkich.
REALIZATORKA MARZEŃ
Robienie rzeczy przyjemnych – to brzmi jak zawodowe spełnienie marzeń! A jeżeli o nich mowa, to czy masz listę celów, którą chciałabyś zrealizować w 2016 roku?
Nie mam konkretnych planów. Teraz jestem w takim momencie, w którym powoli rezygnuję z pokazów, ale z modelingu jako takiego jeszcze nie. Możliwość takiej pracy to swego rodzaju przywilej i będę cieszyć się z tego tak długo jak będę w stanie pracować. Dlatego zawodowo na pewno jeszcze się pokręcę (śmiech), ale mam jeszcze takie plany, które związane są z moimi pasjami, a które chciałabym przekształcić w profesję.
Jakie plany?
Interesuje się też kulinariami – może jakiś kurs, szkoła, staż.
Restauracja?
Byłoby super, tylko najpierw chciałabym zdobyć wiedzę niż tylko bazować na nazwisku. Do listy dodałabym jeszcze naukę kolejnego języka.
Jakiego?
Od roku uczę się francuskiego. Jest to trudne, ponieważ podróżując non stop, nie mogę pójść do standardowej szkoły, na razie są to lekcje przy ekranie komputera. Ale idzie to w dobrą stronę! Myślę też o japońskim.
Interesujesz się kulturą dalekiego wschodu?
Ja generalnie uwielbiam języki i ich nauka sprawia mi przyjemność. Będąc kilka razy w Japonii i mając kilku znajomych tam mieszkających, bardzo mnie ta kultura zafascynowała, a sam język jest zupełnie inny i będzie dla mnie kolejnym fajnym wyzwaniem. Poza tym, chciałabym też pójść na studia, może niekoniecznie w Polsce. Mój brat namawia mnie na Danię, bo sam tam studiuje – może udałoby się tam połączyć pracę z nauką.
Urządzasz właśnie mieszkanie w Warszawie, ale ciągle dużo mówisz o podróżach, które też są na liście Twoich planów na 2016 rok. Gdzie chciałabyś się udać?
Zawsze marzyłam o podróży do Nowej Zelandii, to jest mój pierwszy cel.
Dlaczego akurat tam?
Kiedy byłam mała, oglądałam z tatą wiele dokumentów przyrodniczych, ale też filmów fabularnych zrealizowanych w tej lokalizacji i zawsze robiła na mnie ogromne wrażenie. Poza tym, przynajmniej na tydzień chciałabym pojechać w góry na mój ukochany snowboard.
W końcu możesz podróżować i zobaczyć miejsca, w których jesteś, bo w modelingu często zmienia się lokalizacje, ale nie ma się okazji poznać kolejnych przystanków.
Dokładnie tak. To jest ważne, żeby podróżować i skupić się tylko i wyłącznie na podróży, a nie na pracy. Bardzo chciałabym w końcu od podszewki poznać dane miejsca, często też mało znane zakątki świata. Tutaj muszę wspomnieć o Magdzie Jasek. Ona też rezygnuje w tym roku z pokazów i jedzie z plecakiem na trzy tygodnie do RPA ze swoimi znajomymi. Podziwiam ją i bardzo kibicuję! Myślę, że ja też pójdę w tę stronę.
Dużo ambitnych planów, pełna lista marzeń, pozytywna energia i uśmiech. Widać, że jesteś szczęśliwa!
Nie narzekam (śmiech)!