Wszystkie telewizyjne programy typu talent show niosą ze sobą pewnego rodzaju odpowiedzialność, która spoczywa na ich uczestnikach, a zwłaszcza tych, którzy okazali się najlepsi i trafili do ścisłej czołówki. Najczęściej okazuje się bowiem, że nie sztuką jest zdobyć przychylność jury i stać się ulubieńcem widzów, tym bardziej, jeśli program przypiął danemu uczestnikowi jakąś konkretną „łatkę” – czy to pewnego siebie i kontrowersyjnego czy nieco zagubionego indywidualisty. Prawdziwym osiągnięciem jest utrzymać całą tą przychylność i popularność także po programie, kiedy już bez obecności kamer wypada zderzyć się z rzeczywistością i udowodnić, że to, co wyreżyserowane, ma rację bytu również poza szklanym ekranem. Wczorajszego wieczoru, ponad rok po zakończeniu pierwszej edycji „Project Runway”, szansę na pokazanie swojej osoby z jak najlepszej strony „na żywo” miał Maciek Sieradzky. We wnętrzach kamienicy Edwarda Raczyńskiego przy warszawskim Placu Małachowskiego odbył się pokaz jego pierwszej pełnej kolekcji Sinful Meadow jesień zima 2015/2016.
Dla tych, którzy pamiętają jeszcze poczynania Maćka w „Project Runway” oraz mieli okazję zetknąć się z jego projektami, dostępnymi w sprzedaży już jakiś czas temu, wczorajszego wieczoru raczej nie powinni czuć się zaskoczeni. Młody projektant zaproponował bowiem typowo casualowe propozycje, do tej pory możliwe do zakupu w tymczasowym butiku Siaradzky’ego na warszawskim Placu Trzech Krzyży, czy we flagowym butiku na ulicy Mokotowskiej. Pojawiły się więc projekty z ozdobnymi nacięciami z eko skóry, które od czasu udziału Maćka w programie można w pewnym sensie uznać za charakterystyczne dla jego marki. Podobnie zresztą, jak ręcznie wykonywane „plecionki”. Te, w wydaniu czarnych i czerwonych sukienek, bez wątpienia składają się na bardziej odważne propozycje w ramach kolekcji i stanowią pewną kwintesencję tytułowej „grzesznej łąki”. Obok nich uwagę zwracały również modele wykonane z metalowych „obrączek” lub skórzanych pasków spiętych dżetami.
Oprócz tego, na wybiegu mogliśmy dopatrzyć się także obszernych swetrów z grubym splotem, tunik z wyraźnymi kołnierzami i z ciekawymi detalami w postaci skórzanych wstawek z dżetami lub wszytych w tkaninę metalowych „przelotek”, bawełnianych bluz czy ołówkowych spódnic z rzucającymi się w oko zipami. W ramach jesienno-zimowych propozycji, kolorystycznie zdominowanych przez czerń i czerwień (gdzieniegdzie urozmaiconych srebrnym akcentem) dało się dostrzec też futrzane motywy – zarówno w formie aplikacji, jak i całych projektów – kamizelek, spódnic czy okryć wierzchnich spośród kilku propozycji dla panów.
Swoim pierwszym pokazem Maciek Sieradzky pokazał, że nie do końca chce odcinać się od tego co zaprezentował w programie, który, notabene, umożliwił mu dojście do tego miejsca, w którym znajduje się obecnie. Widać też, że projektant ciągle balansuje między idealną dla siebie estetyką – z jednej strony chce trafić do zdecydowanie młodszych odbiorców, stawiając na projekty hołdujące streetwear’owym klimatom. Z drugiej natomiast, Maciek pokusił się o kilka dość odważnych eksperymentów, którymi chciał poniekąd udowodnić, że nie bez powodów po zakończeniu telewizyjnego show, on nadal nie daje o sobie zapomnieć. Da się dostrzec w tym wszystkim duży potencjał i niekończące się pokłady energii, a to w parze z ciekawą wizją, nawet jeżeli początkowo opierającą się choćby na wymyślonym przez siebie materiałowym splocie, całkiem dobrze rokuje na przyszłość.