Bartek Szmigulski to fotograf, którego przez ostatnie kilka lat mogliśmy spotkać na większości backstage`ach pokazów mody. To tam zdobył zaufanie projektantów, z którymi regularnie współpracował. Tworzył sesje wizerunkowe dla Gosi Baczyńskiej, MMC, Michała Szulca czy Blessus. Wraz z Domami Centrum prowadził kronikę mody polskiej na ulicach Warszawy oraz pracował dla H[&]M przy projekcie Qelement. W jego portfolio możemy podziwiać portrety m.in. Zuzanny Bijoch oraz Mai Salamon. 5 lat temu zaczynał jako fotograf w redakcji LAMODE.INFO.
Dziś porzucił pracę w Polsce na rzecz kariery zagranicą, mimo licznych sukcesów na rodzimym rynku modowym, Bartek nie osiadł na laurach. Rok temu podjął decyzję, by wyprowadzić się do Londynu i tam spróbować swoich sił w branży. Wyjazd okazał się celnym strzałem – brytyjska stolica mody doceniła jego talent. Szmigulski pracuje dla najlepszych agencji modelek takich jak Premier, IMG czy Next. Pytamy, jak wyglądają początki pracy zagranicą, czym różni się praca w Londynie od pracy w Polsce oraz jakie ma plany na przyszłość.
Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że
masz dopiero 24 lata i liczne sukcesy na koncie. Oglądając Twoje portfolio, można
wyczuć podobną estetykę zdjęć, masz już wypracowany swój charakterystyczny
styl. Twoją mocną stroną są przede wszystkim różnorodne, ekspresyjne portrety. Czy
wyrobione DNA fotografa jest celem jak w zawodzie projektanta czy to nieświadomy
zabieg?
Już 24 – niestety. Na przestrzeni lat dopiero teraz czuję i mogę stwierdzić, że umiem fotografować. Myślę, że moje DNA zdjęć to przede wszystkim przedstawiona przeze mnie prawda. Nie stawiam na przepych, spektakularność, nie koloryzuję, nic nie jest przerysowane. Najbardziej zależy mi na tym żeby fotografie były prawdziwe. Sesje ze mną to przede wszystkim rozmowa, ważny jest dla mnie dobry nastrój. Chcę poznać osobę, która stoi przed moim obiektywem. Szukam emocji w człowieku i mam nadzieję, że mi się to udaje. Nie znoszę udawania.
Teraz jestem na etapie – rób, co
chcesz przed obiektywem. Kieruję oczywiście sesją, ale nie będę tworzył póz czy
klimatów, w których ktoś się nie odnajduje. Chcę żeby dana osoba czuła się sobą
i to pokazała na zdjęciu. To ma być naturalne i lekkie. Najbardziej inspirują
mnie ci, których fotografuję. Bez nich nie byłoby sesji. Trzeba obserwować i
łapać charakterystyczne dla danej osoby szczegóły, które na pierwszy rzut oka
nie są oczywiste. Poza tym, myślę, że równie ważne jest światło. Jeśli mamy
jakiekolwiek światło, jesteśmy w stanie zrobić dobre zdjęcie.
Oprócz sesji testowych z modelkami dla topowych agencji specjalizujesz się także w zdjęciach edytorialowych. Czy zaczynając fotografować, wiedziałeś, że to zdjęcia modowe staną się Twoim priorytetem?
Zaczynałem od czegoś zupełnie
innego. Reporterka nauczyła mnie technicznej obsługi aparatu i światła.
Obserwowałem co się stanie jak stanę tu, jak zdjęcie wyjdzie od dołu, jak jeśli
podejdę bliżej. Mając 17 lat byłem na warsztatach portretu u Kasi Widmańskiej –
tam dowiedziałem się o trójkącie Rembrandta – przydatna sprawa. Moda przyszła
później. Zacząłem pracować dla agencji modelek i interesować się tematyką
fashion. Tworzenie edytoriali przyszło samoistnie.
Mając ugruntowaną pozycję na rynku w Polsce, skąd nagle pojawiła się idea wyjazdu do Londynu? Nie bałeś się opuszczenia tzw. „comfort zone”?
Nie miałem takiej pozycji. Byłem dobrze zapowiadający się, może coś by się z tego urodziło więcej, ale wyjazd to jedna z lepszych decyzji jakie podjąłem. Najgorszą rzeczą i jedną z najwspanialszych jakie się przytrafiają człowiekowi to ambicja. Może cię pchać do przodu, a może cię też blokować. Tak było u mnie. Warszawa mnie wypaliła, nie czułem się już szczęśliwy i stwierdziłem, że muszę iść dalej. Byłem głodny czegoś innego, czegoś, co mnie rozwinie. Na dobrą sprawę osiągnąłem swój cel – nareszcie się rozwijam i to jest fantastyczne. Kocham Warszawę, polski humor, naszą otwartość, ale trzeba korzystać z życia. Jeśli człowiek czuje, że chce coś zmienić, to trzeba to zrobić. Padło na Londyn ze względów oczywistych – język i możliwość pracy. Wyjazd to jedna z lepszych decyzji jakie podjąłem. Przestałem uważać, że mamy się podobać wszystkim. Mamy być przede wszystkim jacyś. I to w dużej mierze też jest comfort zone czyli “musisz zadowolić każdego” – nie, nie musisz. To jest rzecz najcięższa – zaufać sobie, że robi się coś dobrze i pozbyć się obawy, że ktokolwiek nas skrytykuje. Ryzyko jest zawsze, ale życie mamy jedno. Dlatego robię, co chcę. Poczułem, że trzeba wyjechać i wyjechałem. Bałem się i boję nadal, ale to jest dobre. Bo strach motywuje i chociażby dlatego warto robić rzeczy, których się boimy.
Backstage pokazu w obiektywie Bartka Szmigulskiego
Czy uważasz, że tylko wyjeżdżając zagranicę można osiągnąć sukces?
Myślę, że tak. Spójrzmy na polski
rynek. Osoby, które wyjechały mają szansę zrobić coś więcej i robią. Mamy
bardzo dobrych fotografów, stylistów czy wizażystów, ale będąc w Warszawie nie
mamy szans na wiele. Po prostu trzeba być obecnym w mieście, w którym chce się
pracować. Wiele rzeczy dzieje się nagle i nie da się wszystkiego zrobić z odległości
tysięcy kilometrów.
Jak w takim razie wyglądają początki
pracy w Londynie?
Początki zagranicą wyglądają wszędzie tak samo. Drukuje się swoje portfolio i umawia na spotkania z ludźmi, z agencjami, makijażystami, stylistami, magazynami. A później czeka się na telefon.
Jak porównałbyś pracę w Polsce i w Londynie?
Obrażamy się na siebie zbyt łatwo, żeby być do końca szczerymi, a ja też nie czuję się, żeby oceniać polski rynek. Widzę, że pasje do mody mamy tak samo dużą. Również możemy pochwalić się świetnymi artystami. Niestety pod koniec każdego projektu czy zamknięcia numeru przychodzi pani z marketingu, która psuje efekt i wychodzi coś pospolitego tylko dlatego, że chcemy zadowolić gusta każdego, a tak się nie da. To przykre, ale nie mamy takich magazynów ani budżetów, żeby te rynki ze sobą porównywać. Prostym przykładem jest kampania większości sklepów, banków, restauracji na trasie Londyńskiej Gay Pride. Witryny wypełnione są tęczowymi kolorami i manekinami tej samej płci trzymającymi się za ręce. Mimo tego, że większość tych sklepów to międzynarodowe marki, to Warszawie w świadomości marketingowej w tym obszarze jest bliżej do Moskwy niż do stolicy Wielkiej Brytanii. Londyn ryzykuje, daje szanse, dzięki czemu powstaje nowa jakość i rodzą się trendy. Nie zawsze udane, ale zawsze nowe, nie wtórne. A trudno jest w Polsce stworzyć coś nowego, jeśli na rynku od lat są te same nazwiska.
Fotografowałeś modelki i modeli,
którzy później pracowali dla Burberry, Gucci, Prada, Loewe – czy potrafisz
wyczuć która osoba będzie na topie?
Nie do końca umiem to ocenić, czy
ktoś będzie na topie czy nie. Mogę powiedzieć czy ktoś jest fotogeniczny, czy
ktoś ma dobrą czy złą energię, ale bycie później top to skład tylu różnych
czynników, że tak naprawdę twarz nie zawsze ma znaczenie.
Czy specyfika pracy z tak dużymi agencjami jak Storm czy Next wygląda inaczej niż z tymi w Polsce?
O tak, to spora różnica! Przede
wszystkim agencje rozumieją, że za zdjęcia się płaci. To jest dobre, bo wtedy
każdy stara się dużo bardziej. Tutaj nikt nikogo nie łowi na chwyt pod tytułem:
„moda to prestiż i ciesz się, że cię do tego świata dopuszczamy”. To praca, a
za każdą pracę się płaci. Dodatkowo agencji jest sporo i przyjeżdżają tu
najlepsze twarze z całego świata. U nas jeśli ktoś chodził na wybiegu już jest
inaczej traktowany i trudno do takiej modelki czy modela się dostać. Tu jest po
prostu łatwiej.
Czy masz w takim razie na swojej liście modelkę, o której sfotografowaniu marzysz?
Nie mam takiej. Zresztą ja nie
jestem skupiony tylko na modelkach. Chciałbym fotografować ciekawych ludzi z
historią na twarzy. Nie jestem ogromnym fanem Annie Leibovitz, ale uwielbiam
takie zdjęcia jak, np. John Lenon z Yoko Ono na 5 godzin przed jego śmiercią –
okładka Rolling Stone czy naga Demi Moore w ciąży w Vanity Fair. Kiedyś
fotografowie pokazywali COŚ za pomocą obrazu, łamali tabu i zasady. Teraz się
to zmieniło i zdjęcia są całkowicie tylko użytkowe. Chciałbym zachować ten
kawałek oldskulu.
Kto jest twoim fotograficznym guru?
Erwitt Elliott, Henri Cartier-Bresson, Avedon, Kertesz, Vivian Maier, Tim Walker, Peter Lindbergh i Mario Testino. Pierwsza czwórka to dla mnie podstawa. Reportaż zawsze będzie mi bliski i jeśli będę mógł zrobić choć kilka zdjęć tak pięknych jak zdjęcia tej czwórki, to będę szczęśliwy. Viviane Maier to po prostu nadzwyczajna historia, pokręcona osoba i wspaniała fotografka. Tim Walker to McQueen fotografii. Bajka, wpuszczenie w świat fantazji, sam proces tworzenia – przepiękna wyobraźnia. Peter Lindbergh – piękne czarno-białe fotografie i portrety, których jestem ogromnym fanem. Prawda i naturalne piękno. Na koniec Mario Testino, który jest wymieniany przez większość fotografów. Mnie jednak ostatnio zaciekawiła jedna rzecz. Oglądałem dokument o Testino – każdy mówi, że jest pod wrażeniem tego jak ciepłym jest człowiekiem i jaką swobodę daje ludziom przed obiektywem. Oprócz wspaniałych zdjęć, chciałem znaleźć coś nieoczywistego – za co warto kochać Mario Testino.
Czy masz ulubionego projektanta?
Kocham Diora, suknie, klasykę i kobiety na obcasach. Nie dociera do mnie unisex i nie za bardzo lubię kobiety przebrane za chłopców. Nie będzie też żadnym zaskoczeniem jeśli padnie tu nazwisko McQueen – to była dopiero modowa fantazja!
Czy masz swoje ulubione miejsca w Warszawie i Londynie?
W Londynie to z pewnością kanały – mało szykowne, ale piękne! W Warszawie lubię Kopiec Powstania Warszawskiego. Jestem chłopakiem z małego miasta, od zawsze otoczony zielenią i przestrzenią. Kocham miasto i nie mógłbym mieszkać poza nim, ale kręcenie sie w popularnych miejscach, które swoją drogą są fajne, ale zepsute przez ludzi, którzy udają, że są jakąś elitą i dobrze być w jakimś miejscu – nie do końca do mnie trafia. Dlatego w Warszawie mam samochód i jadę nad rzekę, do lasu, rozpalić ognisko odpocząć – wiem mało modowe, ale…
Jak
porównałbyś Bartka zaczynającego rok temu w Londynie, z Bartkiem, z którym
rozmawiam teraz?
Nie zmieniłem się jakoś bardzo, mam
tylko jeszcze mniej czasu.
Jakie masz plany na przyszłość?
Od długiego czasu utrzymuję jeden główny. Chcę
zamieszkać w Nowym Jorku i tak się pewnie stanie, ale na razie czas nigdzie
mnie nie goni. Dopiero co rozpakowałem walizki po przeprowadzce. Czeka mnie
dużo pracy, więc nie myślę o kolejnym wyjeździe. A taki główny plan, to robić
coś wartościowego tak, by być docenionym. To ważne żeby w świecie, w którym
wszystko jest miałkie, szukać choć odrobiony czegoś ważnego.