W Polsce, przy okazji trzeciej edycji Warsaw Fashion Film Festival, pojawiła się jedna z najbardziej rozpoznawalnych i najbardziej inspirujących osób w świecie mody. Diane Pernet jest założycielką pierwszej platformy poświęconej zjawisku filmu modowego oraz twórczynią znanego festiwalu A Shaded View On Fashion Film. Amerykanka, która obecnie mieszka w Paryżu, pracowała dla takich tytułów jak m.in. serwisy internetowe Vogue.fr czy Elle.com. Niegdyś zajmowała się projektowaniem mody i kostiumografią, dziś jest właścicielką jednego z pierwszych blogów modowych. Wieloletnie doświadczenie, jakie zdobyła w branży oraz wielka pasja do filmu i mody, z pewnością czynią ją prawdziwą ekspertką w dziedzinie, którą się zajmuje.
My postanowiliśmy porozmawiać z nią o fenomenie filmu modowego, specyfice ruchomych obrazów i podobieństwach, jakie łączą ze sobą kino i modę.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Kiedy zaczęłaś myśleć o stworzeniu platformy poświęconej gatunkowi filmu modowego oraz o własnym autorskim festiwalu?
To było bardzo dawno temu. Prawdopodobnie w 2000 roku, czyli dużo wcześniej, niż narodziny mojego projektu w roku 2006. Przed studiowaniem mody, uczyłam się w szkole filmowej, stąd właśnie wtedy pojawił się sam pomysł. Tworzyłam wtedy niskobudżetowe filmy krótkometrażowe. Uznałam, że byłoby wspaniale stworzyć coś takiego, jednak w tamtym czasie nie powstawało wiele materiałów tego rodzaju. Znasz taką markę Eley Kishimoto? To japońsko-brytyjska marka tworzona przez parę projektantów. Kiedyś zaprezentowali swoją męską kolekcję podczas Gumball Rally. To takie wyścigi samochodowe, które odbywają się każdego roku w innym miejscu. Bogaci faceci, szybkie samochody i 2000 mil w sześć dni. Zapytali mnie, czy mogłabym dla nich nakręcić film drogi. Pokazałam go mojemu współpracownikowi z Los Angeles w 2006 roku i zapytał mnie, czy chciałabym zaprezentować go gdzieś w LA. Powiedziałam mu o tym, że już od sześciu lat myślę o stworzeniu festiwalu. Wiedziałam, że nie chcę pokazywać tylko swojego filmu, że chcę zrobić festiwal. Kiedy nie wiesz, co robisz, to jesteś przerażony. Dlatego zebrałam to wszystko w całość i zaczęłam realizować swój pomysł. To było na Hollywood Boulevard, 3 sierpnia.
Film modowy to jednak wciąż nowe zjawisko. Oczywiście, w historii kina powstawały takie filmy jak „Kim jesteś Polly Maggoo?” Williama Kleina czy „Powiększenie” Michelangelo Antonioniego, jednak nie mówiło się o nich w kontekście tego gatunku. Obecnie, przez coraz większą popularność, można taktować je jako konkretną grupę filmów. Mimo wszystko, wciąż nie są dobrze zdefiniowane. Czy jesteś w stanie podać definicję filmu modowego?
Masz rację. To bardzo interesujące, co powiedziałaś. W latach 60. i 70. powstawały filmy, o których wspominałaś – „Kim jesteś Polly Maggoo” czy też produkcje Guya Bourdina, Helmuta Newtona, albo Richarda Avedona. Prawdopodobnie, w ciągu ostatnich trzech lat, to zjawisko zaczęło się coraz bardziej rozwijać. Dziś jest ono nową formą komunikacji dla modowych marek. Wciąż jednak nie ma jasnej definicji, czym tak naprawdę jest film modowy. Ze swojej strony mogę powiedzieć, jak ja go rozumiem i czym jest dla mnie. Uwielbiam filmy, które posiadają narrację i opowiadają jakąś historię. Uważam, że powinny być podobnie skonstruowane do tych reprezentujących każdy inny gatunek. Reżyser nie musi wiedzieć niczego na temat mody, by zrobić dobry film modowy. To, czego potrzebuje, to przede wszystkim dobrego stylisty. On może go stworzyć na tej samej zasadzie, jak buduje się scenografię czy wybiera się muzykę, światło, aktorów i każdy inny aspekt. Jednak, kiedy jesteś fotografem mody, a twój agent angażuje cię w powstanie filmu modowego, niekoniecznie musisz się sprawdzić w roli reżysera. Kończy się to tak, że robisz film, który pokazuje wspaniałą modę i makijaż, a jest to tak naprawdę tylko sesja zdjęciowa, która zyskała ruch. To jednak wciąż nie jest film.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Jesteś w stanie podać mi przykład wzorowego filmu mody?
Doskonałym przykładem jest film wyreżyserowany przez Romana Polańskiego. Jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Uwielbiam go.
Zgadzam się. Też jestem fanką jego twórczości.
Tak, jest świetny. Widziałam go w mojej ulubionej herbaciarni, blisko mojego domu (śmiech). To zabawne, bo mieszkam w Paryżu tyle czasu, a nigdy wcześniej go nie spotkałam. Wracając do tematu, Polański zrobił film dla marki Prada. Nosi tytuł „Therapy”. To właśnie doskonały przykład świetnie zrealizowanego filmu mody. To jest prawdziwy film. Nie operuje hasłami typu „pokażmy tę torebkę”, „pokażmy płaszcz czy buty”, tylko „stwórzmy opowieść”. Facet zachwycony futrem swojej pacjentki, leżącej u niego w gabinecie na kozetce. To jest film. Tego właśnie szukam w filmie mody.
Czy tego typu produkcje znajdą się w dzisiejszym przeglądzie specjalnie wyselekcjonowanych przez Ciebie filmów?
Tak, jednym z nich jest film „She said, she said” w reżyserii Stuarta Blumberga. Nigdy go nie poznałam, a strasznie bym chciała. Pochodzi z Los Angeles i zrobił kilka filmów pełnometrażowych. Zrobił świetny film. Ty go zrozumiesz, bo rozumiesz angielski. Zastanawiam się jednak, czy ludzie będą wiedzieć, o co w nim chodzi, bez słuchania dialogu. Może będą. Przywiozłam ten film, by pokazać doskonały przykład takiej produkcji. Jest w nim moda, ale nie jest to żadna sesja zdjęciowa w ruchu, w której słyszymy tylko komunikat „to jest nasz produkt, to jest nasz produkt”.
Oczywiście, narracja w filmie mody jest kluczowa. Ale są jeszcze cele komercyjne, których nie można zgubić w opowiadaniu. Projektant w jakiś sposób musi sprzedać swój produkt. A co jeśli historia jest na tyle interesująca i zaangażuje na tyle widza, że uczyni daną kolekcję niewidoczną? Podałaś świetny przykład filmu mody, jakim jest „Therapy” Polańskiego. Jesteś w stanie wytłumaczyć, jak zachować ten balans między formą a treścią?
Myślę, że moda jest czymś, co tworzy marzenie i jakiś rodzaj pożądania. W dobrym filmie modowym nie sprzedajesz produktu, tylko marzenie. Dobry film nie musi być długi. On może trwać nawet od siedmiu do dziesięciu minut. Oglądasz go i nagle się kończy. Produkcja jest dobrze zrealizowana, kiedy jest żywa, a wraz z nią żyje marka, która jest pokazana w filmie. To właśnie jest to zderzenie, w którym kreujesz atmosferę danej marki, niekoniecznie pokazujesz sam jej produkt. W reklamie tworzysz także jakiś rodzaj pożądania, które chcesz wywołać u odbiorcy. Pomiędzy filmem modowym a reklamą jest bardzo cienka granica i nigdy do końca nie wiesz, kiedy ją przekroczysz. Sama się zastanawiam, jak oddzielić typową reklamę od virala czy też produkcji, łączącej w sobie oba te elementy i bardzo często zmieniam zdanie. Ostatnio jednak doszłam do wniosku, że kiedy pokazujesz film, to łączysz wszystko ze sobą. Dobry film to dobry film, bez względu na to, czy zawiera w sobie reklamowy przekaz. Chodzi przede wszystkim o punkt widzenia, jaki przedstawiasz w modzie.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Czy to są właśnie Twoje kryteria w ocenie filmu modowego?
Moje kryteria zmieniały się zależnie od miejsca, gdzie w danej chwili byłam. Dzięki temu osiągnęłam poziom, w którym mogę zadawać sobie pytanie czy to jest nowe i czy jest interesujące. Na tej podstawie robię selekcję. Dostaję pięćset zgłoszeń z sześćdziesięciu krajów z całego świata. Nigdy nie byłam zainteresowana tylko i wyłącznie Nowym Jorkiem, Mediolanem, Paryżem czy Londynem. Film modowy interesuje mnie jako zjawisko globalne. Jestem zawsze zadowolona, kiedy dostaję zgłoszenie np. z Rygi, gdzie tak naprawdę niewiele osób myśli o modzie. Oczywiście, nigdy na tej podstawie nie decyduję o wygranej. W moim jury znajdują się znawcy, którzy wspólnie zastanawiają się nad wyborem właściwego laureata. Ja kocham przede wszystkim różnorodność, która pojawia się w filmach, czy to ze Wschodniej Europy czy państw takich jak Brazylia, Włochy, Francja.
Czy widziałaś jakiś polski film modowy?
Tak, było to jakoś trzy, albo cztery lata temu. Był całkiem interesujący.
Pewnie trudno jest Tobie zliczyć te wszystkie produkcje, jakie na co dzień oglądasz. Dużo podróżujesz.
Kiedy podróżuję i pokazuję ludziom filmy, podstawowym celem jest dla mnie zainspirowanie ludzi do ich tworzenia. Lubimy robić konkursy w różnych krajach, bo dzięki temu wiemy, co nowego pojawiło się na rynku.
Czy widzisz jakieś podobieństwa między kinem a modą?
Myślę, że jedno wspiera drugie. Sama studiowałam film i tworzyłam krótkometrażowe produkcje. Nigdy nie zrobiłam filmu pełnometrażowego.
To były filmy dokumentalne o modzie, czy poruszały zupełnie inne tematy?
Nie, oczywiście, że robiłam fikcję. Przecież moja szkoła uczyła dokumentu (śmiech). Ostatecznie polubiłam dokument. Kocham filmy dokumentalne, bo myślę, że rzeczywistość jest na tyle surrealistyczna, że nie musisz jej projektować (śmiech). Ale ogólnie to uwielbiam każdy gatunek filmu. Na moim festiwalu, prezentujemy zarówno pełne metraże, dokumenty, krótkie etiudy, filmy konkursowe oraz te które nie weszły do konkursu, zazwyczaj takie, które trwają powyżej 5 minut. Wyjątkiem był „She said, she said”, o którym wspominałam. Trwa około siedmiu minut i postanowiłam go włączyć do filmów konkursowych. Być może powinnam przedłużyć czas trwania z pięciu do siedmiu minut. Jak widać, czasami potrzebujesz większej ilości czasu, by opowiedzieć historię. Niektóre filmy potrafią cię znudzić po kilku minutach, jednak zawsze są te wyjątki, które odstępują od reguły. Znasz fotografa Nabuyoshi Araki?
Tak, oczywiście.
Z tego co pamiętam, w 2007 roku zaprezentował filmy na moim festiwalu. Były czysto wizualne. Coś podobnego zobaczymy prawdopodobnie dziś wieczorem. Była w nich wrażliwość i emocjonalność i w tym wypadku to zadziałało i nie miało nic wspólnego z nudą. Zazwyczaj, wszystko powyżej dwóch minut jest w stanie lepiej przedstawić historię. Co ciekawe, na moim festiwalu, który odbył się w Rzymie, zrobiliśmy konkurs na nakręcenie filmu, opierając się na ikonicznych kolorach kamieni szlachetnych Bulgari. Film musiał się zamknąć w jednej minucie. To bardzo interesujące, że poświęca się tyle czasu na zrobienie dobrego filmu i opowiedzenie świetnej historii tylko przez minutę. Okazało się, że jest to możliwe. Znalazło się kilka naprawdę wartych uwagi produkcji.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Czy uważasz, że media cyfrowe są przyszłością dla mody?
Tak, zdecydowanie. Zmieniają sposób postrzegania mody. Internet zmienił wszystko. Ludzie robią zakupy online, same platformy internetowe są świetną promocją młodych projektantów. Chociażby strona Not Just A Label, która skupia się na prezentowaniu nowych nazwisk. Cyfrowe media zmieniły także nasze kryteria. Nie otrzymasz wiadomości, jeśli nie jesteś użytkownikiem social media – to część naszego życia i naszej kultury. Nowe możliwości otworzył również live streaming. Jeszcze trzy lata temu, nie zobaczyłabyś transmisji pokazów Burberry, Dolce [&] Gabbana, Jil Sander czy Prada. Dziś każdy może czuć się na nie zaproszony i je zobaczyć. Moda stała się dostępna dla wszystkich. Dzięki kolaboracjom projektantów ze znanymi markami odzieżowymi, takimi jak Topshop czy H[&]M, ludzie mogą kupować tę modę, korzystać z niej.
Ostatnio czytałam na portalu The Business Of Fashion taki artykuł, którego autor wyszedł z założenia, że zdjęcia z telefonów komórkowych „zabijają modę”. W jego tekście pojawiły się argumenty o złej jakości zdjęć, o tym, że każdy może fotografować kolekcje na pokazach oraz że ludzie nie zwracają już uwagi na tkaniny, ani nie wartościują w żaden sposób tego, co zobaczyli na wybiegu. Moda stała się bardziej masowa i nie jest już tak elitarna. Czy to dobrze?
Jestem akurat za demokratyzacją mody. Wszyscy nosimy ubrania i oglądamy filmy. Obecnie, moda nie powinna być elitarna. Wiesz, kilka sezonów temu, Tom Ford próbował nadać jej taki charakter i zaprosił tylko sto osób na swój pokaz. Wszyscy czekali z niecierpliwością na efekty, o których mieli się przekonać dopiero przy okazji premiery kolekcji w butikach. Nie uznaję takich metod. W czasach kiedy nie było Internetu, na pokazach pojawiali się tylko i wyłącznie wynajęci specjalnie fotografowie. Sprzedawano zdjęcia ubrań wszystkim producentom. Zapoznanie się z kolekcją nie było tak błyskawiczne. Myślę, że możesz się znudzić ubraniami, do czasu kiedy trafią one do sprzedaży.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Zarówno dzięki filmom, jak również dzięki pokazom mody, jesteśmy w stanie dokładniej przyjrzeć się ubraniom. Kluczowy jest oczywiście ruch, który o wiele więcej mówi nam o samych tkaninach. Według Ciebie, na czym polega podstawowa różnica w odbiorze kolekcji, biorąc pod uwagę te dwa sposoby prezentacji?
Oczywiście, ja skłaniam się bardziej ku takiej formie prezentacji, jaką jest film. Jest wiele wspaniałych pokazów, które tworzą tak niesamowitą atmosferę wokół kolekcji, że musisz się na nich pojawić. Rick Owens, Haider Ackermann. Jednak w większości jest to tylko prezentowanie kolejnych sylwetek na wybiegu. Ja zdecydowanie wolę film, formę instalacji. Wiesz, ludzie mówią o Ricku Owensie, że lubi wpływać na ich sposób myślenia i postrzeganie rzeczywistości i to faktycznie mu się udaje. Szczerze, to myślę, że wszystko zależy tak naprawdę od tego, gdzie siedzisz na pokazie. Czasem wszystko jest o wiele bardziej przejrzyste, kiedy zobaczysz film z pokazu, siedząc w domu przed komputerem. Filmy są naprawdę ciekawą konkurencją.
Kino jest bardzo silną inspiracją dla projektantów i fotografów mody. A co inspiruje w nim Ciebie? Masz jakąś prywatną listę najważniejszych reżyserów?
Jest mnóstwo ważnych dla mnie twórców. Część z nich odeszła, inni wciąż żyją. Zawsze kochałam Wernera Herzoga, Rainera Wernera Fassbindera i Johna Cassavetesa. Czasami podoba mi się to, co tworzy Quentin Tarantino. Lubię także Steve’a McQueena, którego „Wstyd” i „Zniewolony” zwróciły moją uwagę. David Cronenberg. Na mojej liście jest mnóstwo reżyserów. Mogłabym wymieniać bez końca.
Bardzo dziękuję za rozmowę.