Człowiek, który żyje historią najbardziej luksusowej mody na świecie. Artysta, rzemieślnik, potomek rodu Vuitton. Z okazji otwarcia pierwszego w Polsce salonu marki Louis Vuitton, rozmawiamy z pra pra wnukiem założyciela, prezesem Patrickiem Louis Vuitton. To on odpowiedzialny jest za specjalne zamówienia, czyli w zasadzie każde akcesorium, które klient jest w stanie sobie tylko wyobrazić.
Jak to jest wychowywać się w rodzinie Vuitton?
Wspaniale! Mam mnóstwo pięknych wspomnień z tamtego okresu. Urodziłem się w Asnières, miejscu, w którym mieszkali moi dziadkowie i pradziadkowie, mieście, w którym znajduje się fabryka firmy. Od początku rosłem z całą rodzinną firmą, widziałem jak się rozwija. Nasze życie, choć związane z marką, było jednak całkiem zwyczajne. Narodziny, chrzciny, śluby, spotkania rodzinne, wiele cudownych chwil.
Dlaczego to właśnie Asnières stało się miejscem, w którym Louis Vuitton otworzył fabrykę?
Zaczęło się w 1854 roku, kiedy to mój dziadek Louis miał mały warsztat w Paryżu. Jego warsztat jednak bardzo szybko się rozrastał, a klienci mieli coraz większe zamówienia. Trzeba było więc poszukać nowego miejsca. Dziadek pojechał na wieś, siedem kilometrów od Paryża i znalazł odpowiednie miejsce pod budowę fabryki.
Na początku, pod koniec XIX wieku, Asnières była miejscowością letniskową. Wielu Paryżan przyjeżdżało tam na weekendy, posiedzieć w kawiarni lub popatrzeć na regaty na Sekwanie. Spędzić miło czas wolny. Obecnie jest to przemysłowe przedmieście stolicy.
Rynek dóbr luksusowych obserwuje Pan od wielu lat. Czym różni się pojęcie luksusu „wczoraj i dziś”?
Świat luksusu bardzo się zmienił, bo zmieniło się diametralnie pojęcie czasu. Podróże są dalsze, ale odbywają się szybciej. Kiedyś, pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat temu odwiedziny u krewnych i znajomych były dłuższe, zostawało się na noc, spędzało razem więcej czasu. Dzisiejsze samochody są szybsze, drogi są szybsze. Ludzie nie dają sobie czasu.
Kiedyś luksusem była szybkość – kto szybciej przepłynie przez Atlantyk, która z linii statków szybciej zrobi trasę Paryż – Nowy Jork (tzw. wyścigi o Błękitną Wstęgę), dziś luksus jest zupełnie czymś odwrotnym. Luksus to czas.
fot. Mateusz Kostka/ Patrick Louis Vuitton – wywiad
Jest Pan odpowiedzialny w firmie Louis Vuitton za zamówienia specjalne. Co było najdziwniejszym, najbardziej oryginalnym pomysłem, który Pan zrealizował?
Wszystkie zamówienia są niezwykle oryginalne. Na początku odbywa się spotkanie między mną a klientem. Trwa ono zazwyczaj półtorej godziny. Ustalamy konkretne potrzeby danego klienta, jak często podróżuje, w jaki sposób, jak daleko. Potem zastanawiamy się nad materiałami, wykonaniem. Musimy osiągnąć kompromis, pomiędzy tym, co da się zrobić, a oczekiwaniami klienta. Każda ze sztuk bagażu, która wychodzi z naszej fabryki jest w pełni unikalna i stanowi o sztuce podróżowania.
Słyszałam o specjalnej kosmetyczce na drobiazgi dla Sharon Stone?
Tak tak, wiele znanych nazwisk zamawia u mnie specjalnie zaprojektowane torby i inne akcesoria. Pamiętam panią, która pewnego dnia odwiedziła mnie w pracowni i poprosiła o coś, do przewożenia dwóch kieliszków szampana. Nie lubiła pijać alkoholu w kieliszkach pokładowych. Potrzebowała więc opakowania na dwa kryształowe kieliszki, w tym jeden dla męża. To oddaje ducha zamówień specjalnych, rzeczy kruchych, delikatnych, które muszą przetrwać długie podróże. To duch firmy.
A najdziwniejszy materiał, z którego trzeba było zrobić dodatki sygnowane metką Louis Vuitton?
Najdziwniejszy był klient, który pięć lat temu przyjechał ze skórą własnoręcznie upolowanego słonia i poprosił o wykonanie dla niego kompletu bagaży. Słoń był spory, wyszły z tego więc walizka, plecak, pasek, portfel i kilka innych dodatków. Klient był zadowolony, wybrał się więc znowu na legalne polowanie do Afryki i przywiózł mi kolejne skóry.
Oprócz tego mieliśmy także do czynienia z najrozmaitszymi skórami egzotycznymi, krokodylami, wężami, wszelkiego rodzaju gadami.
fot. Mateusz Kostka/ Patrick Louis Vuitton – wywiad
Nadzoruje Pan osobiście wszystkie zamówienia? Czy często zdarza się, że wykonuje je Pan własnoręcznie?
Nauczyłem się wyrabiać kufry i torby. Kiedy zacząłem swoje zawodowe życie, pracowałem na każdym stanowisku w naszej fabryce. To taka rodzinna tradycja – każdy Vuitton pracujący w firmie, musi od początku do końca umieć skonstruować i uszyć bagaż.
Na świecie jest trochę takich krążących bagaży, które wykonałem własnoręcznie.
Potrafi Pan je rozpoznać?
Mam nawet taką ciekawą historię związaną z Catherine Deneuve. Przyjechała do Asnières ze szkatułką na biżuterię, która miała uszkodzoną rączkę. Zapytała czy moglibyśmy naprawić ową rączkę. Spojrzałem na szkatułkę i powiedziałem „O, tę szkatułkę ma Pani od i tu padła data”, a pani Deneuve z kobiecą kokieterią zaprzeczała. Powiedziałem więc „Jestem pewien, że ta szkatułka ma o wiele więcej lat, ponieważ sam ją uszyłem” (śmiech).
Potrafię rozpoznać pracę swoją i innych rzemieślników z naszej fabryki. Każdy kufer jest podpisany. Kilka lat temu w japońskim Kobe, w programie telewizyjnym na żywo, zapytano mnie czy potrafię umiejscowić w czasie produkcję kufrów, które stały w studio. Odparłem „Owszem, jeśli pozwoli mi pan otworzyć ten kufer”. Otworzyłem walizkę i byłem w stanie podać nie tylko datę produkcji, ale także, w którym sklepie został kupiony. Każdy bagaż jest podpisany, a ta walizka była akurat wykonana przeze mnie. Jest kilka sposób rozpoznawania – numer, sposób wykonania, szwy, skóra.
Czy produkcja również bardzo zmieniła się na przestrzeni lat?
Kiedyś przede wszystkim mieliśmy zupełnie inne surowce, sposób produkcji pozostał jednak niezmienny. Zmienił się też klej. Czterdzieści lat temu, kiedy zaczynałem pracę w fabryce, używaliśmy kleju rybnego o specyficznym zapachu, w tej chwili stosujemy zupełnie inne kleje.
Jesteśmy w pierwszym salonie Louis Vuitton w Polsce, proszę mi zdradzić jakie plany ma marka wobec naszego rynku?
Gdybyśmy nie mieli nadziei co do rynku polskiego, nie zdecydowalibyśmy się na butik w Warszawie. Bardzo wielu Polaków, polskich osobistości zaopatrywało się w naszych sklepach (m.in. Ignacy Paderewski oraz rody Lubomirskich, Czartoryskich przyp.red.) sądzę więc, że jest dobry sposób na rewanż.
Dziękuję za rozmowę.