Fotografuje, w wolnych chwilach gotuje, a wieczorami serwuje sobie solidną porcję dobrego kina. Wrażliwa, zmienna, kontrowersyjna…marzy, by „rozgrzeszyć” swój styl i zacząć od nowa z czystym „fotograficznym sumieniem”. Kocha Nowy Jork, bo jest dla niej jak kochanek – uzależnia, daje to, czego nie może dać jej stabilny mąż – Warszawa. Twierdzi, że nie wierzy w przesądy, ale w znaki owszem, i to właśnie tajemniczy sygnał sprawił, że już za chwilę spakuje bagaż, by wyruszyć za ocean.
Nad czym obecnie skupia się Anna Bloda? Nad czym pracuje?
Obecnie pracuję nad projektem „Persona”. Chce przez pryzmat intymnego spojrzenia, moją osobistą optykę pokazać osoby, które wytypowałam jako najbarwniejsze w stolicy – Andrzej Chyra, Roma Gąsiorowska, śp. Franciszek Starowiejski czy Maria Peszek – osoby ukształtowane, z solidnym artystycznym stażem. Sfotografowałam już parę aktorek, lecz przyznaję, iż nie było to łatwe zadanie. Trzeba mieć sporo pozytywnego flow i wzbudzać morze ciepłych emocji, żeby przedrzeć się przez maskę aktorstwa i pokazać stuprocentową prawdę, albo przynajmniej jej przebłysk. Bywa, że aktorom ciężko jest oderwać się od roli, zbyt mocno grają twarzą, a mnie wtedy nie udaje się wydobyć spojrzenia, w którym zawarte jest sedno i osobowość. I to jest moja porażka.
Czy to jest myśl, która Ci przyświeca przy wszystkich pracach – wydobyć naturalność, pokazać prawdę człowieka?
Zdecydowanie tak. Choć w pełni i tak się nie da. Często, gdy widzimy obiektyw, pojawia się niepokój, obawa. Oto naświetlamy własną twarz i przekazujemy innym samych siebie. Podczas sesji obecne są dwie istoty, z których jedna chce wejść w świat tej drugiej. Nie zawsze jest to łatwe i tego wrażenia nie da się zatrzeć.
A masz sposób, w jaki „otwierasz ludzi”? Jak wygląda twoje podejście do fotografowanej osoby?
Jeśli chodzi o seksualne aspekty to nigdy nie namawiam do zdjęć topless. Jeśli ma być golizna to ustalamy to z góry. To są bardzo delikatne rejony i nie ma tu miejsca na łamanie tematu. Poza tym wytwarzam aurę, w której modelka czuje się swobodnie. Gadam jak katarynka, non stop prawię komplementy – pod warunkiem oczywiście, że jest to szczere. Z reguły jest, bo umawiam się z tymi, które mnie kręcą, choć zdarza mi się czasem dostać przysłowiowego kota w worku – drewno z niemym zapytaniem w oczach i brakiem inicjatywy. Czasem też zaczynam zachowywać się jak dziecko, jak przygłup – to pozwala drugiej stronie się wyluzować. To taki eksperyment – buduję pewnego rodzaju plac zabaw i pozwalam drugiej stronie dać sobie więcej swobody, luzu, miejsca na omyłkę.
fot. Anna Bloda
Powiedziałaś, że osoba fizycznie musi Ci się podobać. A czy musi być między Wami chemia?
To nie ma szczególnego znaczenia. Wiadomo, że lepiej jak jest, ale nie musi. Ostatnio, gdy fotografowałam Romę Gąsiorowską, która wystąpiła we własnoręcznie zaprojektowanej kolekcji “natinaf” (premiera marki w maju), przyznam, że krew zagotowała mi się do 100 stopni Celsjusza. Im ciekawsza osobowość, tym większy dokaz. Okoliczności jakby naginają się i wszystko idzie jak z płatka.
Lubisz pokazywać nagość…
Coraz rzadziej mi się to udaje, bo nie ma w Polsce modelek, które chciałyby się rozbierać. Z drugiej strony cenię to, że ludzie mają opory. Ja przekroczyłam wiele barier i wcale nie jestem pewna czy to takie fajne. Niemniej wyobrażam sobie, że dla postaci zainteresowanej poszukiwaniem oryginalnych rozwiązań i kreowaniem w ogóle, wiedza o ciele w połączeniu z duchem to podstawa. Od zawsze interesowałam się religiami, mistycyzmem, możliwościami umysłu, a co za tym idzie – ciałem. Akurat frapuje mnie eksplorowanie tej działki:, czym jest piękno? Czym jest wstyd? Czym jest erotyka i gdzie są granice? Badanie tego za pomocą małej puszeczki Nikona z otworem bywa nieraz bardzo ciekawe i wdzięczna jestem modelkom za okazane zaufanie. Jednocześnie okazuje się, iż sesja tego typu zamienia się w swego rodzaju wzajemne doświadczenie i wymianę pozytywnej energii. Ciało kobiece czy w ogóle ludzkie jest i było obiektem westchnień oraz główną inspiracją od czasów starożytnych Greków i Rzymian, a nawet od okresu paleolitu. W całym tym cielesnym galimatiasie i ja odnajduję swój głos i swoją pasję poprzez apoteozę ciała.
Widzieliśmy już nagie pośladki, piersi, modelki w dziwnych, wyzywających pozach. Co jeszcze chciałabyś sfotografować?
Chciałabym zrobić zdjęcia po prostu nagie. Wyobrażam sobie stojącą przede mną modelkę zupełnie saute, otwartą, ufną, która mówi – „zrób ze mną, co chcesz”. Potrzebuję czystego płótna, aby pobawić się na nim farbkami. Ta nagość skontrastowana z piękną biżuterią, dodatkami – takie fashion połączone z erotyką. Może nie jest to odkrywcze, ale tak właśnie to widzę. Chciałabym fotografować nagość w przypadkowych wnętrzach. Zajrzeć komuś przez okno i zapytać o zgodę na fotografie – NAGA MODELKA NA WERSALCE. Dodam, iż nie chodzi mi o wnętrza ekskluzywne, a raczej biedne, komunistyczne, polskie.
Czy najpierw jest wnętrze, które Cię inspiruje, czy najpierw jest człowiek?
Wnętrze powoduje, że człowiek wytwarza ten właściwy fluid, aurę. Czasem nie znamy kogoś wcale, wydaje nam się przeciętny, ale w miarę poznawania odkrywamy właściwości jego intelektu czy ducha i to zmienia nasze postrzeganie. Podobnie jest z kobietami, gdy mają interesujące wnętrze, tajemnicę, niewinność, kręcą mnie… Najbardziej cenię właśnie czystość i tajemniczość. Piękne ciało, forma w połączeniu z szlachetną mentalnością sprawia, że mózg staje mi w poprzek.
fot. Anna Bloda
Kogo najbardziej chciałabyś sfotografować?
Taką szesnastoletnią lolitkę, niewinną dziewczynkę, obdarzoną pełnymi i zmysłowymi ustami. Tak, niewinność fascynuje mnie najbardziej!
Wiesz, że fotografując tak młodą osobę mogłabyś urazić wiele osób…
Jeśli ona i jej rodzice zgodziliby się świadomie na tego typu sesję, to nie widziałbym w tym nic złego, gorszącego. To jest poszukiwanie czystego piękna. Ja nie robię pornografii jak Terry Richardson. Do tego się jeszcze nie posunęłam i na razie nie potrzebuję tego do szczęścia. Sadzę, że taki proceder i uprawianie takiej fotografii – pseudoartystyczno-pornograficznej – musi jakoś deprawować psychicznie. Wolę trzymać się ram, póki co.
Co chcesz wyrażać przez swoje prace?
Prawdę mówiąc, nie wiem. Jest coś takiego w człowieku, co można określić automatycznym przymusem pokazywania siebie, swoich emocji i wizji. Każdy fotograf ma swój temat, w którym się odnajduje. Ja lubię człowieka, relacje, emocje, ciało, kolory – polane lukrem kiczu tu i ówdzie. Kicz się wydaje taki ludzki, a w dzisiejszych czasach święci triumfy.
Czy fascynuje Cię zatem fotografia reportażowa? Cierpienie, ból, sceneria pozbawiona sztucznej aranżacji…
Lubię zdjęcia reporterskie, ale lepiej mieć do nich inny temperament. Trzeba być swego rodzaju hieną pozbawioną skrupułów, a mi tej „hienowatości” brakuje. Robienie ludziom zdjęć bez ich zezwolenia to rodzaj procederu czy nawet gwałtu mentalnego. Potrzeba dużo odwagi i tupetu, by zabrać fotografowanej osobie możliwość zadecydowania, wyrażenia zgody. To jest w pewnym sensie gwałt. Brakuje mi tej właściwości – jestem za delikatna, za grzeczna.
Ale wiesz, takim utrwalonym obrazem bólu, rozpaczy możesz skupić uwagę Świata i uświadomić innym istniejący problem…
Jasne, ale to męskie zadanie. Ja, jako kobieta chyba nie dałabym rady. Moja konstrukcja fizyczna i psychiczna chyba by mi na to nie pozwoliła. Z trudem zabijam muchę, więc nie wyobrażam sobie stać się świadkiem ludzkiej niegodziwości. Nie przyjęłabym tego na klatę.
A gdzie teraz mieszkasz – w Warszawie czy w Nowym Jorku? A może wciąż podróżujesz pomiędzy tymi dwoma miastami?
Mieszkam teraz na Pradze Północ. Ale niedawno dostałam znak, że muszę znów jechać do NY.
Czyli wierzysz w znaki?
Czasem w Warszawie czuję się jak sparaliżowana. Był taki dzień, w który zastanawiałam się, co powinnam zrobić dalej. W NY życie jest bardzo dynamiczne, kolorowe. Każdy dzień to nowa, niesamowita przygoda. Człowiek na własnej skórze czuje, że walczy o przetrwanie – ma do czynienia z oceanem niesamowitej przestrzeni. A w Warszawie to jest taki stopniowy proces umierania, cofanie się. Finansowo, nie ukrywam, po prostu nie zbijam kokosów i z każdym dniem walczę o przeżycie. W Nowym Jorku też jest walka, ale w odróżnieniu od Warszawy, bardziej owocna. Poznaję masę ludzi, jadam krwiste steki, kupuję sobie firmowe ciuchy i buty, obcuje z hipsterami w galeriach na Manhattanie. NY kocha młodość – pomyślałam: jedź tam i nie trać czasu, walcz! Są znaki ku temu, że będzie tam co robić. Mój brudny styl na warszawskim rynku wydaje się nie funkcjonować.
Dostałam niedawno maila od osoby dla mnie znaczącej z zapytaniem, kiedy znów będę w NY. I to właśnie w dniu, kiedy trapiły mnie myśli – co robić? Usiadłam do komputera i voila! Pomyślałam, że to musi być podpowiedź. Klamka więc zapadła. Oprócz tego zaproszono mnie do projektu, w którym mam być główną bohaterką. To kolejny powód, dla którego NY mnie wzywa.
No właśnie „brudna fotografia” to charakteryzuje twój styl – czy to oznacza, że zbyt kolorowe, komercyjne magazyny w ogóle Cię nie interesują?
Nie do końca. Musiałabym się trochę przeobrazić – robić bardziej zachowawcze zdjęcia itd.
Wierzysz w znaki, a czy przestrzegasz przesądów, np. w pracy?
Nie nigdy! Kiedyś wierzyłam i utożsamiałam sobie zakonnice z czymś negatywnym. Postanowiłam to zmienić. Ostatnio, gdy je widzę, to wmawiam sobie, że przyniosą mi pieniądze i pomyślność. Teraz szykuje się dużo szmalu, bo wczoraj widziałam chyba z pięć zakonnic. Przesądy to podświadomość, zakodowane od dziecka kwestie. Trzeba to sobie na nowo ułożyć. Jedyne, co lubię to mieć na sesji porządek – chichy śmichy i papierosek w nosek – nic z tych rzeczy nie wchodzi w grę. Ma być cisza i skupienie na temacie. Nie toleruje też niesłowności i nierzetelności – takie osoby na pewno nie będą w moim teamie. Dyscyplina i jeszcze raz dyscyplina – potrafię nawet krzyknąć, bo wymagam pełnego skupienia. To jest praca i trzeba dać z siebie 100%!
Co oprócz filmu planujesz robić w Nowym Jorku?
Zamierzam żyć pełną piersią. Mam tam masę niezakończonych projektów, ludzi chętnych do sfotografowania i przyjaciół, którzy chętnie mi pomogą. Nowy Jork mnie lubi, zawsze się czułam kochana w tym mieście. Oczywiście były i sytuacje przykre, nawet brutalne – ale to charakterystyczne dla tego miasta. Są wyże, kiedy jest dobrze i są niże, kiedy bywa gorzej. Rzadko jest constans. Ale ja potrafię z tego miasta wyssać to, co najlepsze. Pomimo ciężkiej pracy, jestem szczęśliwa i namacalnie czuję każdą sekundę życia tam.
Czyli gdzie teraz planujesz żyć na stałe?
Nie wiem. Nie mam rodziny, za którą musze wziąć odpowiedzialność, więc nic tak naprawdę nic nie trzyma mnie w jednym miejscu.
A czego brakuje Warszawie? Patrzysz na to miasto jak artysta – niby dzieje się tu coraz więcej, a jednak twierdzisz, że nie ma pola rozwoju? Czy jednak zbyt mało w nas Polakach tej otwartości, którą tylko rzekomo posiadamy?
Zbieramy żniwa komuny. Przez tyle lat byliśmy zamknięci, ujarzmieni przez system i „religijny klosz” – dlatego teraz brakuje nam dystansu do siebie, śmiania się z samych z siebie, wariactwa, luzu. Przez to brakuje wolności rynku i pola do rozwoju jak w Berlinie, Paryżu, czy właśnie w Nowym Jorku.
Skąd bierzesz fundusze na swoje sesje?
Każda taka sesja powstaje z najmniejszej kropli mojego potu.
Czy zawsze masz przy sobie aparat?
Mam taki mały – a to co uchwycę, wrzucam na swojego bloga.
A co by było gdyby Ci zabrano wszystkie aparaty?
Zaczęłabym malować, bo zawsze mnie do tego ciągnęło. W plastyku, w piątej klasie, zrobiłam wystawę i okrzyknięto ją “na granicy kiczu i geniuszu” 😉
A co robisz prywatnie, po pracy?
Bardzo lubię gotować, to moja pasja, nie licząc wypieków, bo to akurat w moim wydaniu kompletna klapa. Poza tym chce wrócić na studia – dwukrotnie zdawałam na malarstwo do Wrocławia. Tęsknie za rysunkiem, za tą formą ekspresji, więc na pewno do tego kiedyś wrócę. Naukowcy udowodnili, że podczas malowania człowiek wytwarza podobne fale mózgowe, jak podczas medytacji. To terapeutyczne działanie. Poza tym lubię surfing internetowy i Facebook, choć wiem, że to zło, które wciąga i ogranicza naszą wolność. Oprócz tego uwielbiam książki i filmy – co wieczór serwuje sobie nowe treści.
Kto Cię inspiruje, kogo podziwiasz?
Thierry Richardson – uwielbiam go! Poza tym Helmut Newton. A tak, to już nikt specjalnie. Są dziesiątki interesujących nazwisk. Internet otwiera przed każdym możliwość wolnej publikacji. Nie inspiruje się. Wręcz chciałabym zacząć wszystko od nowa, oderwać się. Jest bardzo trudno pozbyć się stylu, którego prędzej czy później stajemy się niewolnikami. Wygodnie jest bowiem chadzać przetartymi szlakami, tylko umysł szybko się do tego przyzwyczaja. Marzę, by iść w kierunku czystej formy, bo „dirty style” już mi się trochę znudził. Kolega mi kiedyś podpowiedział: “pracuj tak, aby każdy mógł coś dodać od siebie”. Dlatego obieram kierunek studyjnej fotografii, średniego formatu i ciężkiej pracy nad umysłem, jego giętkością, bo im jestem starsza tym oporniej wariactwa wskakują do mojej głowy. Chcę obudzić w sobie świadomość dziecka – mniej wiedzieć na 100% i pozwolić sobie na naiwność. Dzięki naiwności osiąga się sukces, gdyż ta cecha odgradza nas od przykrych doświadczeń, które utrwalają w nas strach.
Jaką radę mogłabyś dać młodym fotografom?
Luz. Chyba tyle. Nie ma gotowej recepty. Każdy musi znaleźć swoją własną formułę.
Czy fotografii można się nauczyć, czy trzeba się z tą umiejętnością urodzić?
Można nauczyć się warsztatu, ale wrażliwość postrzegania świata trzeba mieć we krwi. Tego nie da się wyuczyć.
Dziękuję za rozmowę.