Ceni sobie dobrą jakość. Interesują ją rzeczy o fajnym designie, które będą służyć przez lata i zawsze przynosić frajdę. Tak mówi o swoich zakupowych wyborach, jednak spokojnie można powiedzieć to o modzie, którą sama tworzy. Dowodem na to są nie tylko rzesze fanów, ale także kolejne nagrody pokazujące jej silną pozycję w branży.
Niedawno otrzymała nagrodę Doskonałość Roku miesięcznika Twój Styl i jako jedyna polska projektantka może pochwalić się własną „it bag”. Bo kto nie kojarzy przepastnej torby Shanghai? Nam tuż przed końcem ubiegłego roku Ania Kuczyńska opowiedziała o spełnianiu marzeń, szczęściu, macierzyństwie i o tym, jaki był dla niej ten 2013.
Kotek w witrynie wciąż przynosi szczęście?
Myślę, że tak. To jedna z pamiątek z podróży, która jest ze mną od bardzo wielu lat. Pojawił się, jako pierwszy kotek w Warszawie.
Teraz jest ich więcej.
Jest ich więcej i nawet są większe. Mój jednak wciąż przynosi szczęście.
Czyli u Ani Kuczyńskiej wszystko w porządku?
Absolutnie wszystko w porządku (śmiech). Jeżeli chodzi o markę, to myślę, że rok 2013 był przełomowy. Wydarzyło się dużo rzeczy, które będą procentowały w kolejnych latach. Marka Ania Kuczyńska pokazała różne kierunki i możliwości, których do tej pory nie przedstawiała.
Planujemy powrót do kolekcji dziecięcej, a kolaboracje, które się w tym roku odbyły – z Prosto, z YES i z porcelaną Kristoff – to z mojego, czysto projektowego, punktu widzenia takie wydarzenia, które pokazują możliwości estetyczne marki.
Jej elastyczność?
Że nie projektuje tylko jednego produktu – ubrań czy akcesoriów, ale pokazuje możliwość robienia dodatkowych rzeczy związanych z szeroko pojętą estetyką.
Kolekcja, która powstała przy współpracy z YES – bardzo dużą marką, która ma ok. 100 sklepów w całej Polsce – choć była prezentowana w wybranych butikach, spotkała się z ogromnym entuzjazmem. Wyprzedała się i udowodniła tym samym, że produkty spod ręki projektanta są poszukiwane. Zarówno kolaboracja z YES jak i Kristoffem była oparta no moich fascynacjach, czyli symbolach, przedmiotach, jako talizmanach.
Czyli to był dobry rok?
Myślę, że dla nas na pewno był bardzo dobry. Nastąpił duży rozwój marki, rozszerzenie jej. Poza tym, że mamy jeden sklep stacjonarny na ul. Mokotowskiej, zaczęliśmy sprzedawać on-line na Mostrami.pl czy na innych platformach. Z początkiem roku ruszy także strona internetowa Ani Kuczyńskiej. Rozszerzamy sprzedaż i zasięg.
2014 zapowiada się znów pracowicie.
Na pewno, bo bardzo dynamicznie się rozwijamy. Dzięki wiernym klientom mam możliwość pokazywania coraz szerszej gamy produktów. Doświadczenie, które zdobywam z kolekcji na kolekcję daje mi bardzo dużo i jest zawsze krokiem na przód. To jest zawód wymagający ogromnej pokory i wiecznej nauki. Jest także szalenie rozwijający, więc myślę, że mogę sobie w głowie planować i marzyć, jak mogłoby być to jeszcze szerzej poprowadzone.
Masz na swoim koncie jakiekolwiek porażki?
Wydaje mi się, że nie. Będąc na rynku ponad 10 lat wciąż rozwijam i realizuję założenia projektowe – bardzo jasne i konkretne – które miałam na początku. Wszystko jest szalenie przemyślane. Konsekwencja w prezentowaniu wizerunku, robieniu kolekcji bardzo różnych i inspirowanych innymi rzeczami, teraz linii capsule czy rozwiniętej serii akcesoriów – te różne działania sprowadzają cię tak naprawdę do tego samego, że wszystkie rzeczy, które ja staram się robić mają wymiar autentyczny. Jeśli coś mi nie pasuje lub nie podoba mi się, to po prostu tego nie robię.
Dzięki temu kolejne współprace okazują się sukcesem.
Jeżeli podjęłam się współpracy z firmą porcelanową, to była to dla mnie ogromna przygoda, dlatego, że skonfrontowanie się z firmą, która ma ponad 200 lat, która produkuje masowo to jest ogromna przyjemność i ogromne wyzwanie. Zostawiono mi zupełnie wolną rękę, ponieważ mogłam stworzyć każdy przedmiot jakikolwiek bym sobie wymarzyła – od porcelanowej figurki po cokolwiek. To, że będą to talerze było w zupełności moją decyzją. I tak samo jest z marką YES. To chociażby, że po raz pierwszy pokazałam swoją twarz, że biżuteria bardzo nawiązuje do poprzednich projektów. To wszystko, wokół czego ja obracam się w swoich fascynacjach projektowych, jest w niej uwidocznione. Dlatego myślę, że jest nowoczesna, wpisuje się w to, jaka w tej chwili biżuteria jest modna i że jest jakąś dodatkową wartością samą w sobie, jakąś opowieścią.
Przez symbolikę?
Każdy z tych elementów – kolczyki, bransolety w różnych kolorach i z różnymi znakami – są z mojego punktu widzenia współczesnymi talizmanami. Jednak zarówno talerze jak i biżuterii są limitowane. Powstało 365 talerzy, czyli tyle ile jest dni w roku, a jeżeli chodzi o kolekcję YES – są to małe ilości, co myślę, że podbija ich wartość. Jest bardziej unikatowa, a nie masowa.
Na koncie masz także współpracę z PROSTO.
PROSTO jest dla mnie marką absolutnie kultową. Uwielbiałam ją, jako młoda dziewczyna. Uważam, że jest to jedna z tych bardziej autentycznych hiphopowych i street’owych marek, która zaistniała prawdziwie na polskiej ulicy bez podpierania się celebrytami czy zagranicznymi historiami. Jest realnie wpisana w polską historię i naszą scenę hiphopową, a jej twarzą jest Sokół – osoba, która wiele wniosła w kulturę masową. Dlatego ta współpraca była takim połączeniem dwóch światów, które estetycznie są różne, ale gdzieś tam się spotykają przez swoją autentyczność.
Powiedziałaś mi kiedyś, że projektowanie nie może być oderwane od rzeczywistości, potrzeb i warunków fizycznych.
Myślę, że są to założenia dobrego, szeroko pojętego wzornictwa. Od projektowania ubrań po projektowanie mebli i absolutnie wszystkiego. To, co nas otacza jest designem dobrym lub złym, ale zawsze powinno się na tym opierać. Projektowanie mody jest ogromną zabawą, jest fantazyjne, inspirujące itd. Natomiast nie powinno być oderwane od rzeczywistości, bo musi się dopasować do sylwetek, musi być proponowane rożnym kobietom czy mężczyznom. To jednak jest produkt. Jednak moda jest dla mnie takim barometrem rożnego rodzaju zjawisk w kulturze, czy zjawisk społecznych. Jest odpowiedzią na to, co się czasem wokół nas dzieje.
Nie masz jednak wrażenia, że czasem jest oderwana?
Przede wszystkim inaczej to działa w różnych krajach, a druga rzecz jest taka, że moda opiera się głównie na wizerunku marki – na tym, co konkretnie robi dany projektant. Natomiast nie możemy zapominać o tym, że wielkie domu mody, które robią ogromne pokazy mają prawo i są oderwane od rzeczywistości. Bo one są tym snem. Takim wyobrażeniem o modzie, o możliwościach danej marki, danego projektanta. Potem sprowadza się to do sprzedaży portfeli, akcesoriów, bielizny, perfum i różnych innych rzeczy, które ludzie, na co dzień kupują. Moda pozwala nam śnić i pokaz z mojego punktu widzenia jest takim kulminacyjnym momentem dla każdego projektanta. Ma wtedy możliwość przedstawienia w pełni tego, w jakim kierunku idzie jego marka w tym sezonie.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Wspominałaś o ul. Mokotowskiej. Uważasz, że to wciąż może być modowe centrum stolicy?
Mam taką nadzieję! Miasto powinno składać się z wielu ulic, na których są kawiarnie, sklepiki, butiki projektantów i designerów itd. Dlatego myślę, że w Warszawie jest ogromny głód tego typu lokalizacji, które tak naprawdę tworzą tkankę miejską. Nie sądzę żeby galeria handlowa była miejscem gdzie może wydarzyć się coś kultowego. Coś, co może wpłynąć na atmosferę miejską. Wydaje mi się, że ludzie mają coraz większą potrzebę przejścia się po świeżym powietrzu ulicą, która się zmienia, która coraz bardziej nabiera europejskiego wymiaru. I to jest świetne.
Podobno nie lubisz słowa minimalistka. Jakbyś chciała żeby Ciebie określano?
To nie tak, że nie lubię słowa minimalizm, tym bardziej, że ostatnia kolekcja Illuminate powraca do niego bardzo mocno – w sposobie odszycia rzeczy, wykończenia czy elementach dekoracyjnych, które są bardzo oszczędne. To jest absolutnie bardzo minimalistyczne. Po prostu słowo minimalizm się troszeczkę spauperyzowało. Określa się nim wiele rzeczy, które takie nie są. Ja osobiście uwielbiam minimalizm i jeśli ktoś mnie tak nazywa, to bardzo mi to pasuje. Natomiast wolałabym żeby było to używane w konkretnym kontekście, a nie dlatego, że coś jest proste. Tym bardziej, że proste nie do końca oznacza to, że coś jest proste, bo rzeczy, które tak wyglądają są zazwyczaj najbardziej skomplikowane.
Patrząc na formę Twoich pokazów, zupełnie inną od pozostałych – czy minimalistom jest ciężej w branży?
Pokaz przygotowany jest odpowiednio do kolekcji, jest przedłużeniem opowieści o niej. Z mojej perspektywy uważam, że ciekawsze jest przedstawienie jej dziennikarzom, branży mody i ludziom, którzy potem o tym piszą, ale także przyjaciołom marki. Nie neguję i nie uważam, że robienie dużych pokazów jest złe. Uważam, że każdy z projektantów robi pokazy współgrające z marką, w odpowiedzi na to, jacy są klienci, jaka jest jej estetyka. Wydaje mi się, ze Ania Kuczyńska, jako marka ma na tyle charakterystyczny estetyczny sznyt, że wszystko, co jest dookoła, to, w jaki sposób prezentujemy kolekcję, jest odpowiednie. Przy ostatniej zależało mi żeby pokazać ubrania z bardzo bliska, żeby wszyscy, którzy przyszli mieli możliwość obejrzenia wykończeni tkanin, tego, że są bardzo zwiewne. Żeby moli dostrzec detale, na których ta kolekcja się opiera. I wydaje mi się, że ten cel został osiągnięty. Jeżeli przestrzeń i ilość osób byłaby większa, byłoby to niemożliwe.
Stąd dwie godziny pokazu.
Poza tym samo miejsce, czyli galeria Raster nawiązywała do inspiracji artystami, malarzami, Fridą Kahlo i Salvadorem Dalim. Więc wydawało mi się naturalnym wpisanie kolekcji w galerię sztuki czy w pracownię malarską artysty, która prawdopodobnie zmusiłaby nas do jeszcze większej kameralności. Te wszystkie działania były dyktowane tym, żeby pokaz i samo wydarzenie jak najdokładniej prezentowało klimat i charakter kolekcji.
Martwi Cię to, co dzieje się teraz w branży?
Nie martwi mnie, bo wychodzę z założenia, że każdy robi swoje. Zależy mi na tym żeby rozwijać swoją markę i nie do końca obserwuję świat mody polskiej czy zagranicznej. Staram się unikać jakichś przypadkowych wpływów czy sugestii. Nie oglądam nigdy pokazów zanim sama nie skończę kolekcji, nie interesuję się zbytnio branżą mody w Polsce, bo prężnie rozwijam swoje rzeczy i w dodatku mam małe dziecko. Myślę, więc że to nie jest konieczne. Szanuję moich kolegów zawodowo, uważam, że są to marki, które projektują dla zupełnie innej klienteli i są osadzone w zupełnie innej estetyce. I ma to swoje uzasadnienie i miejsce. Najlepszej ocenie podlegamy u klientów. Jeśli kupują – oznacza to, że jest popyt. Jeżeli marka trwa z jakiegoś powodu to oznacza to, że są jej fani i nie należy z tym dyskutować.
Przy okazji projektu z muzami powiedziałaś, że celebryckość może być inna.
To nie jest zjawisko tylko polskie, że nagle postaciami godnymi naśladowania stają się ludzie, którzy osiągnęli wymierny sukces finansowy, wymierny sukces medialny itp. nie do końca podyktowany ich inteligencją, mądrością i zdolnościami. Tak się po prostu czasem dzieje. Dlatego chciałam w tym projekcie podkreślić, że dla mnie ikonami nie są celebrytki, które lśnią na świecznikach. To też jest okej, ja tego nie krytykuję. Natomiast dla mnie postaciami, które są dla mnie ważne i inspirujące są kobiety piękne poprzez to, co robią, oraz przez to, co sobą reprezentują. Stąd pomysł na projekt kameralny przy okazji, którego pokazałam swoją wiosenną kolekcję. To było trochę tak, że poprzez ikony pokazaliśmy typ kobiety, bardzo różny, który nosi markę Ania Kuczyńska, identyfikuje się z marką i kobiety, z którymi identyfikuje się marka.
Wspominałaś o kolekcji dziecięcej. Macierzyństwo bardzo wpłynęło na Twoją pracę?
Bardzo, w dodatku w zaskakujący sposób. Pierwsza kolekcja po narodzinach mojej córki – Gold Dust Woman – była bardzo seksualna, kobieca, sensualna. Pokazywała coś, co może nie do końca było do tej pory odnajdywane w moich projektach. Stałam się świadomą kobietą poprzez macierzyństwo, świadomą swojej kobiecości, swojej kobiecej siły itd. I myślę, że to przełożyło się na projekty, które m.in. podkreślają talię, pokazują ciało i zostawiają duże pole do interpretacji. Pozostał w nich jakiś mój rys, który czyni je rozpoznawalnymi. Myślę jednak, że w ostatnich dwóch sezonach poszłam w nieco inną stronę, troszkę odważniej tę kobiecość podkreślam, pokazuję.
Zawsze miałaś wiele fascynacji poza modą, a teraz pociąga Cię macierzyństwo (śmiech)?
Myślę, że już mnie pociągnęło (śmiech). Jestem spełnioną mamą. Natomiast jest tak, że nie tak dużo rzeczy mnie pociąga, a projektowanie to wieczne poszukiwane i próba reagowania na to, co jest dookoła, nawet na fascynacje mainstreamowe.
A teraz, co Cię fascynuje?
Gotyk (śmiech). Różnego rodzaju dziwne rzeczy, które ostatnio oglądam. Szczególnie przy tej kolekcji wiosenno-letniej proces twórczy – jak kolekcja ma wyglądać, nazywać się – bardzo się zmieniał w trakcie projektowania. Wydarzyło się to w sumie po raz pierwszy, bo zawsze miałam konkretną wizję tego, co robię. Zanim zaczęłam pracę nad kolekcją miałam wszystkie inspiracje. Tym razem także były, ale w trakcie zmieniały się, ewoluowały, dopasowywały do charakteru tego, co wyszło na koniec. Tak naprawdę do ostatniego dnia coś przerabialiśmy, zmienialiśmy, dorabialiśmy.
Myślisz już zapewne o kolejnej?
Absolutnie, bo ta kolekcja powinna być bardzo szybko zrobiona, a my jesteśmy już trochę spóźnieni w stosunku do wszystkiego. Na szczegóły jest odrobinę za wcześnie. Prasa i projektanci są zawsze do przodu, jeśli chodzi o pewnego rodzaju wyprzedzenia, które dyktuje świat mody. Natomiast w sprzedaży jest zimowa kolekcja, pojawia się kolekcja capsule, linia akcesoriów i myślę, że koło kwietnia wejdą nowe projekty na lato. Nie wcześniej, bo przede wszystkim polska pogoda na to nie pozwala. I dopiero pomiędzy tym wszystkim my zaprezentujemy zimę. Dlatego dla przeciętnego odbiorcy niezwiązanego z modą to może być za duży przeskok.
A dziecięca?
Pojawi się poza sezonem. Myślę, że niebawem ją pokażemy.
Testowana na Twojej córce?
Dla mnie to ogromne doświadczenie, bo dzięki temu wiem, czego potrzebuje mama. Istotne jest także to, że są to ubrania poza estetyką dziecięcą, ale są super funkcjonalne.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO
Na warsztatach, gdzie byłaś kiedyś gościem, mówiłaś o swoich studiach i o tym, co dała Ci edukacja za granicą. Uważasz, że dobrze kształcimy młodych projektantów?
Przede wszystkim takich uczelni powstaje coraz więcej. Kiedy ja wybierałam studia, chociaż bardzo chciałam kształcić się zagranicą, to poza łódzkim ASP nie miałam za bardzo wyboru. To, że powstała Katedra Mody przy warszawskim ASP, że jest VIAMODA, która przygotowuje projektantów, ale także ludzi związanych z branżą jest bardzo ważne, bo często zapominamy o tym, że poza projektantami jest sztab ludzi, który działa anonimowo, ale bez którego absolutnie ta moda nie powstawałaby. Są to konstruktorzy, osoby nadzorujące produkcję, zajmujące się marketingiem i osoby zaangażowane w różne dziedziny mody.
Jeżeli chodzi o projektantów to po szkołach czy czasem bez nich, są to często nieliczni, którzy potrafią zrobić sobie miejsce na rynku. Natomiast bez ludzi, którzy pomagają, to wszystko nie istnieje. Zawsze porównuję to do dużej orkiestry, w której jest dyrygent, są pierwsze skrzypce, ale nie zagrają oni koncertu, jeśli nie będzie za nimi całego zespołu.
Jesteś na rynku 10 lat. Jednak ostatnio polska moda wyjątkowo przyspieszyła.
Moda jest modna, a poza tym mam wrażenie, ze nie tylko ona przyspieszyła, ale także przyspieszyli klienci.
Są bardziej świadomi?
Myślę, że szczególnie to młode pokolenie ludzi, nowych Polaków, którzy nie mają kompleksów bycia Polakami, są absolutnie europejscy, światowi, bo podróżują, wyjeżdżają na Erasmusa, byli w Indiach, Afryce, Stanach, korzystają z Internetu i uczyli się za granicą. Właśnie to pokolenie zaczyna kupować. Najpierw z pomocą rodziców, później sami. Wydaje mi się, że ma także potrzebę kupowania rzeczy od polskich projektantów, bo jest z nich dumne. Lata 90. to okres zakrywania rodzimych marek obcymi nazwami, co wynikało z tego, że badania rynkowe pokazywały, że nie chcemy kupować polskich produktów.
Teraz rzeczywiście to się zmieniło.
Nawet bardzo i myślę, że to jest ogromna szansa dla polskiej mody. Byłam niedawno na targach, gdzie brałam udział w dyskusji panelowej i zmartwiło mnie to, że jeżeli coś staje się modne to cała rzesza ludzi powtarza to samo. Z mojej perspektywy jest to smutne, bo jak ktoś ma 20 lat powinien poszukać w środku siebie tego, co chciałby pokazać czy zrobić. Niefajne jest kopiowanie siebie wzajemnie. Nie wiadomo, kto był pierwszy, kto, od kogo itd. Już nie mówiąc o kopiowaniu moich produktów, co dla mnie jest absurdalne. Nigdy bym sobie nie pozwoliła na robienie takich rzeczy, zarówno z punktu widzenia projektowego jak i z punktu moralnego.
Brak etyki?
Tej moralności i etyki nie widzę i to rzeczywiście jest niepokojące. Natomiast jest tak, że jest absolutny rozkwit różnego rodzaju marek, które zapewne zostaną zweryfikowane z czasem. Niektóre przetrwają, niektóre nie. Zrobił się także widoczny podział na marki masowe, streetowe i na marki projektantów. Na każdą z tych opcji jest klientela, łącznie z takimi osobami, które wybierają po trochu z każdej, coś co im pasuje. Więc myślę, że to jest super i to mnie bardzo cieszy.
Rozmawiamy o Polsce, a Ciebie najbardziej fascynują inne kraje. Inspiruje Cię ojczyzna?
Absolutnie tak, ale rzeczywiście nazwy kolekcji czy poszczególnych rzeczy inspirowane są zagranicą – baletami rosyjskimi, muzyką new wave, podróżą na Stromboli. Wszystko jest przemieszane, jednak prawie wszystkie projekty Ani Kuczyńskiej mają w sobie coś polskiego. Szyję w Polsce i to jest całkowicie moje założenie – nie chcę szyć gdziekolwiek indziej. Wszystkie akcesoria, torby mają metki juchtowe, co nie jest przypadkowe, bo jucht jest polskim produktem, wykonywanym w górach na Podhalu.
Także kolorystyka, którą proponuję jest bardzo wschodnio-europejska. Cavalli robi turkusowe sukienki w kwiaty, bo żyje we Włoszech, gdzie są to naturalne barwy wpisane w krajobraz. U nas jest to pożądane, ale krzykliwe. Ja wybieram dużo miejskiego koloru, czyli czerni, szarości, granatu, bo one współgrają z naszym otoczeniem. Dobrze czujemy się w tych kolorach, odnajdujemy. Czasem pozwalamy sobie na ekstrawagancję np. na wakacjach, ale większość roku żyjemy jednak pod szarym, stalowy niebem, co na nas wpływa.
Kiedyś powiedziałaś, że Polki mają tendencję podążania za masą, że nie lubią eksperymentować. Coś się zmieniło?
Polki są coraz bardziej selektywne. Starają się kupować rzeczy oryginalne, dobre gatunkowo i taka tendencja powinna utrzymywać się dalej. Dużą rolę odgrywają tu sklepy internetowe, które pozwalają na dotarcie do osób spoza Warszawy czy największych miast.
Myślę, że spowodowane jest to także tym, że przeszliśmy już ten pierwszy moment zachłyśnięcia się konsumpcją lat 90. Teraz nie tylko coś jest, ale w dodatku jest ogromny wybór tych rzeczy i teraz tylko od nas zależy, co kupimy. Oczywiście to zależy od możliwości finansowych, ale nieprawdą jest to, że jeżeli ktoś ma mało pieniędzy, to nie może się dobrze ubrać.
Nawiązując do tematów sprzedaży. Twoje rzeczy wciąż można kupić w Tokio?
Na tę chwilę nie, ponieważ zmieniliśmy agenta po wydarzeniach w Fukushimie i jakoś nam się to wszystko załamało. Skupiłam się mocno na rynku polskim. Te rzeczy, które robię i rozwijam tutaj, są trochę ważniejsze niż startowanie za granicę. Siła mojej marki jest właśnie tu, w Polsce. Im będzie większa, tym łatwiejsze i bardziej realne będzie zaistnienie za granicą. Ważny jest produkt, jeśli jest mocny to przebije się wszędzie i będzie się podobał zarówno w Warszawie jak i w Tokio. To naturalny rozwój, że zagranica przychodzi z czasem. My sprzedawaliśmy już rzeczy w Berlinie, Tokio i innych miejscach, co jest bardzo wymagające. Teraz jednak na razie priorytetem jest sprzedaż w kraju i online, a później może za granicą.
Dwa lata temu mówiłaś o globalnej sprzedaży.
Moje wyobrażenia często są bardzo wybujałe, podobnie jak moja wyobraźnia. Natomiast rzeczywiście moim marzeniem i planem na przyszłość byłoby stworzenie marki, która będzie miała sklepy w innych krajach, oczywiście w miarę możliwości. Uważam, że to jedyna droga, bo Ania Kuczyńska nie bierze udziału w zagranicznych Fashion Weekach, bo nie mamy takich możliwości, jako niezależna marka ze względu na rozmiar tego przedsięwzięcia. Nie pokazujemy się też na targach i z mojej perspektywy stworzenie butiku, miejsca, do którego możesz przyjść i poznać się z marką jest absolutnie jedyną możliwością. Bardzo bym sobie życzyła, żeby to wydarzyło się w niedalekiej przyszłości.
Powiedziałaś też, że jesteś szczęściarą.
Tak? (śmiech) Na pewno jestem szczęściarą, bo udaje mi się robić to, co kocham, to, co mnie fascynuje. Codziennie nie przeraża mnie myśl – znów idę do pracy. Realizuję swoje pasje. Można powiedzieć, że to jest moje życie, bo projektowanie i prowadzenie takiej marki pochłania od rana do nocy. Staram się jednak realizować to, co sobie wymyślę, nie pozostawiam tego w na poziomie pomysłu i marzenia. Próbuję działać i mam nadzieję, że z dobrym skutkiem. Często mam wyobrażenia, które przewyższają moje możliwości, ale myślę, że każdy człowiek powinien marzyć. Ten, kto tego nie robi, nigdy nie zrealizuje swoich planów. Trzeba odważnie myśleć, mieć otwartą głowę i starać się realizować marzenia jak najbardziej konsekwentnie.