Mariusz Przybylski, polski projektant, który nie ukrywa, że chce tworzyć przede wszystkim męską modę, rozmawiał z nami tuż po swoim pokazie w Berlinie, gdzie zaprezentował kolekcję wiosenno-letnią, zatytułowaną Ultra. Moda zafascynowała go podczas nauki w Liceum Plastycznym, co zaowocowało studiami na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Dziś, ponad pięć lat po swoim debiucie, stojąc u progu kariery międzynarodowej podsumowuje swoje dotychczasowe dokonania i śmiało patrzy w przyszłość.
Historia głosi, że to szafa dziadka, pełna garniturów i wysmakowanych dodatków, obudziła w Panu zmysł projektanta. Czy to prawda? A może był to sprzeciw wobec rodzinnej tradycji – w Pańskiej rodzinie dominują bowiem umysły ścisłe i zainteresowanie nauką?
Rzeczywiście, jak sięgam pamięcią w swoją przeszłość, to faktycznie wydaje mi się, że to mógł być pierwszy impuls. To w każdym razie zapamiętałem najbardziej w mojej przygodzie z estetyką z lat dzieciństwa. Garderoba dziadka fascynowała mnie i uświadomiła, że jestem wrażliwy na modę. Nie jestem jednak bardzo daleko od mojej rodziny – w końcu konstrukcja garnituru to również sprawa precyzyjna, na pewnym etapie „ścisła”.
Jak wspomina Pan swój debiutancki pokaz w 2005 roku? Czy myślał Pan wówczas, że odniesie tak duży sukces?
To było strasznie dawno temu! Patrząc na to, co wtedy zrobiłem, muszę przyznać, że, dziś bym tego na pewno nie zrobił. To jest kwestia zmian, które we mnie zaszły, a w związku z tym zmieniła się moja percepcja na modę. Dlatego dziś moja estetyka jest zupełnie inna, myślę, że bardziej dojrzała, ale na to potrzeba było czasu i sporo pracy. Dziś jestem zupełnie inną osobą niż w 2005 roku i zupełnie inaczej myślę o wszystkim, co projektuję.
Poza tym niewiele z tego pamiętam – pierwszy pokaz zawsze jest okupiony niesamowitym stresem. A ja jestem człowiekiem, który przede wszystkim skupia się na tym co będzie, niż wspomina tego, co minęło. W tamtym momencie bardzo chciałem, aby ten pokaz był punktem wyjścia do mojej dalszej drogi w dziedzinie mody.
Trzeba przyznać, że to się spełniło…
Po części – oczywiście jestem bardzo zadowolony, że mogłem się później rozwijać i tworzyć nowe kolekcje, bo mam możliwość robienia dwóch pokazów w roku, idąc tym torem, który dyktuje moda światowa. Jednak nie przestaję stawiać sobie nowych wyzwań. To one pchają mnie naprzód i na każdym kroku przypominają mi, że nie wolno spocząć na laurach. Przecież gdybym się poczuł spełniony, to oznaczałoby, że czas zmienić branżę.
Jak na przestrzeni tych lat pracy zmienił sia Pana styl, podejście do mody, proces szukania inspiracji i samego tworzenia?
Zacząłem od klasycznie pojętej elegancji, takiego bardziej włoskiego stylu – ten kraj oraz moda, jaką tworzy, bardzo kształtowały niegdyś moją estetykę. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Dziś jestem bardziej „awangardowy”, choć nie jest to słowo, które najtrafniej oddaje mój styl. Na polskim rynku moja męska moda faktycznie jest unikatowa, w kontrze do powszechnych kanonów, ale gdzie indziej weszło to już niemal do klasyki, a w każdym razie do codziennego użytku. Najkrócej mówiąc, poszukuję wciąż nowych form na moje opowieści o męskiej modzie.
Co jest najważniejsze w projektowaniu garniturów? Czym powinno się charakteryzować dobre krawiectwo męskie?
Trzeba być ostrożnym w wymiennym stosowaniu słowa „krawiectwo” i „projektowanie” – krawiec to rzemieślnik, wykonawca projektu, osoba odtwarzająca pomysł twórcy. Projektant daje wizję, jest tym, który kreuje. Ja na przykład nie umiałbym sam uszyć dobrego garnituru – jestem projektantem, a nie świetnym rzemieślnikiem – to zupełnie inna szkoła. Natomiast bardzo ważną kwestią w pracy projektanta jest dobra znajomość konstrukcji ubioru. Moim zdaniem świetna, kreatywna wizja plus znajomość konstrukcji przekładają się na rezultat naszej pracy jako projektanta, która musi być wsparta dobrym krawiectwem.
Wspomniał Pan kiedyś o złotej zasadzie 5 garniturów – jakie one powinny być?
(śmiech) Tak, to podejście czysto ekonomiczne – jeśli ktoś pracuje na co dzień w garniturach, to wydaje mi się, że jeden na każdy dzień pracy powinien wystarczyć. To jest dobra podstawa.
Jeśli chodzi o to, jakie te garnitury powinny być – to już jest kwestia bardzo zindywidualizowana, w wielu przypadkach zależna od dress code’u obowiązującego w pracy. W prawniczych środowiskach na co dzień nie nosi się czarnych garniturów – paleta barw ogranicza się zatem do szarości i granatu. Być może szkoda, że ten dress code jest tak rygorystyczny – nie pozwala nam nawet na odrobinę fantazji w kolorze.
Czy istnieje jakaś zasada dla dobrze ubranego mężczyzny, uniwersalna wskazówka, której należy się trzymać?
Unikam takich radykalnych określeń, że coś jest dobre lub złe. To są sprawy bardzo indywidualne, osobiste – inaczej ubiorę mężczyznę niskiego ze sporą nadwagą, a inaczej – wysokiego noszącego rozmiar 46. Poza tym, mężczyźni, którzy są moimi klientami potrzebują ubrań w bardzo różnych celach – i to dla mnie podstawowe założenie, które biorę pod uwagę. W tej pracy nie można myśleć schematami.
Wspomniał Pan kiedyś, że woli projektować dla mężczyzn, bo lepiej wiedzą czego chcą, są bardziej zdecydowani. Na czym koncentruje się Pan najbardziej, projektując dla mężczyzn, a na czym – dla kobiet?
Zdecydowanie wolę pracować nad modą męską. Zależy mi na tym, aby pokazać, że moda męska to nie tylko garnitur – przecież on pojawił się w moich ostatnich kolekcjach w śladowych ilościach. Chcę uświadomić Polakom, jak szerokie pole daje ten dział mody męskiej, jak wiele można w tej dziedzinie zrobić i jakie fajne, niespotykane rzeczy można nosić.
Poza tym wydaje mi się, że trudno jednym słowem określić mój styl. Powiedziałbym, że oscyluję gdzieś na styku klasyki i awangardy – z jednej strony bawię się rzeźbiarską formą i modernistycznym ujęciem, a z drugiej strony – jest też w moje pracy dużo nostalgicznej wrażliwości. Ale przede wszystkim staram się, aby moje rzeczy były nowoczesne, trochę anty-retro . Po moim poprzednim pokazie „Wyspa” słyszałem nawet, że jest to moda zbyt subtelna dla mężczyzn. Z czym oczywiście zupełnie się nie zgadzam, ale niestety w Polsce cały czas panuje wizerunkowy kult „macho”. Wystarczy popatrzeć jak wyglądają mężczyźni we Francji, Włoszech, Niemczech – mógłbym tutaj wymieniać całą listę krajów, gdzie taki wygląd jest codziennością. Niestety u nas jeszcze coś nowatorskiego w modzie męskiej kojarzy się ze zniewieściałością – to strasznie smutne i zaściankowe.
Jeśli chodzi o modę damską – zawsze wplatam w nią elementy męskiej garderoby. W większości moich propozycji dla kobiet można znaleźć taki męski sznyt.
Panuje przekonanie, że polskie szkoły artystyczne nie przygotowują swoich studentów do zawodu projektanta. Pan ukończył Wydział Projektowania Ubioru na ASP w Łodzi. Z perspektywy tego, co już Pan osiągnął, jak Pan uważa – czego najbardziej zabrakło w programie Pańskich studiów?
Łódzka ASP dała mi bardzo dużo dobrego, gdyż niewątpliwie rozwija ogólna wrażliwość. Mieliśmy mnóstwo zajęć z malarstwa, rysunku, kompozycji, rzeźby co bardzo rozwija. Uczy młodych ludzi ciekawego podejścia do formy, koloru – a to podstawowa wiedza w pracy projektanta. Niestety w momencie, kiedy ja byłem studentem brakowało bardziej nowoczesnego podejścia do samego projektowania ubioru. Zajęcia z wykładowcami, którzy pomimo niezaprzeczalnej wiedzy nie byli osadzeni we współczesnych trendach i tym, co dzieje się na światowej scenie mody, były czasami mało kreatywne, brakowało takiego nowatorskiego i świeżego pierwiastka. Ale wiem, że od tamtego czasu wydział ubioru bardzo się zmienił. Pracują tam młodzi wykładowcy i wszystko idzie w dobra stronę.
Także w Warszawie, poza ASP w Łodzi, jest świetna szkoła kształcąca młodych projektantów- Międzynarodowa Szkoła Kostiumografii i Projektowania Ubioru.
Polski rynek ma trochę inną specyfikę od zachodnich – wielu projektantów jest pozostawionych samym sobie…
Biznesowego podejścia faktycznie u nas brakuje. Marketing i sprzedaż to są przecież sprawy kluczowe, które pozwalają nam istnieć jako twórcom.
Wynika to jednak nie tylko z braku edukacji w tej dziedzinie – naturalnie, projektant powinien mieć jakąś podstawową wiedzę na ten temat. Jednak to, czego faktycznie u nas nie ma, to prawdziwych agentów od mody, managerów modowych. Nie kształci się ludzi, którzy potrafiliby dobrze poprowadzić projektanta – znaleźć mu sponsorów, dać wizję marce – tak działa to za granicą. W Berlinie – choć mam tu jeszcze małe doświadczenie – uderzyło mnie to, jak szybko działają tam agenci zajmujący się projektantami. Nikt wszak nie jest człowiekiem orkiestrą.
Choć polska moda powoli zaczyna wchodzić w światowe kanony sezonowości i coraz więcej projektantów przywiązuje wagę do trendów, nie możemy zaprzeczyć, że nadal jesteśmy poza mainstreamem światowej mody. Czy mamy szansę do niego trafić? Czego nam brakuje w konfrontacji z zagranicznymi projektantami?
Muszę się powtórzyć – brak nam ludzi, którzy umieliby poprowadzić projektantów. Nie ma też wsparcia biznesowego, które pozwoliłoby polskiej modzie rozwinąć skrzydła. Brak też u nas kupców mody – buyer’ów, którzy skupywaliby konkretne projekty po to, by sprzedać je gdzieś dalej i produkować w dużych ilościach.
W innych krajach praca tego rynku to wynik tradycji. Francja, czy Włochy podkreślają, że moda stanowi jedno z narodowych dóbr. Nie mówiąc już o tym, że w wielu krajach projektanci mogą liczyć na pomoc finansową właśnie od państwa, ponieważ poprzez szeroko pojęty design kraje zwyczajnie się promują i zarabiają.
W Polsce, niestety, wciąż jest to niemożliwe – a uwierzcie mi, że próbowałem. Możemy liczyć wyłącznie na prywatnych sponsorów. Ja na szczęście mam ten komfort, że od lat wspiera mnie marka Toshiba, co umożliwia mi tworzenie kolekcji i organizowanie pokazów.
A jak oceniłby Pan polską modę, młodych projektantów?
Co prawda nie byłem w Łodzi na Fashion Week’u, ale część pokazów oglądałem na żywo w Internecie i muszę przyznać, że to, co widziałem, bardzo mnie zaskoczyło. Oczywiście bardzo pozytywnie, gdyż zobaczyłem modę wysublimowaną, subtelną, po skandynawsku minimalistyczną i konceptualną. Dostrzec można było zabawę niuansami, detalami i formą. Uważam, że rynek polskich projektantów pięknie się rozwija i może już niebawem będzie można mówić – czym i jaka jest moda polska. Pokazy na tzw. Off podczas Fashion Week’u w Łodzi były naprawdę bardzo dobre.
Dlaczego Pana kolekcji nie możemy oglądać na Fashion Week’u w Łodzi?
Fashion Week to świetna impreza – znam zresztą organizatorów, to bardzo mili i otwarci ludzie, którzy wiele dobrego zrobili dla miasta Łódź organizując właśnie tam tak duże i ważne wydarzenie. Ale w moim przypadku problemem nie do przejścia są terminy. Zarówno Fashion Week w Łodzi jak i ja mamy swoje terminarze – w moim przypadku nowe kolekcje są wprowadzane na przełomie listopada i grudnia natomiast Fashion Week odbywa się w październiku i ta sama sytuacja pojawia się wiosną, gdzie nową kolekcję prezentuję w czerwcu, a Fashion Week jest na początku maja.
Ale może w końcu uda mi się zaprezentować podczas Fashion Week’u w Łodzi, bardzo bym chciał.
W jakim kierunku zmierza, według Pana, polska moda?
To jest bardzo trudne pytanie – nie wiem czy jestem w stanie sensownie odpowiedzieć. Każdy projektant tworzy swój świat, swoją modę – to jest zbyt indywidualne i osobiste, by nadać temu jeden spójny kierunek. Choć tak jak wspomniałem już wcześniej patrząc na młodych projektantów, którzy pokazali swoje kolekcje na Fashion Week’u w Łodzi na tzw. Off’ie to zdecydowanie bliżej nam do czystej, konceptualnej mody skandynawskiej – co moim zdaniem jest bardzo dobre.
Ale na naszym etapie dużo ważniejszy jest rozwój – przede wszystkim w dziedzinie marketingu mody i sprzedaży. To powinien być nasz podstawowy kierunek na ten moment. Natomiast kwestia określenia – jaka jest ta nasza polska moda, to moim zdaniem jeszcze zagadka, która potrzebuje czasu by ją rozwiązać.
W lipcu pokazał Pan swoją najnowszą kolekcję Ultra w Berlinie. Jaka jest ta nowa kolekcja? I dlaczego Berlin ?
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że tak entuzjastycznie ją tam przyjęto. Bardzo zależało mi na ekspansji gdzieś dalej. W Polsce mam już stałą grupę klientów – lecz przede wszystkim wybiera ona klasykę, czyli garnitury i płaszcze. Berlińska ulica i styl ludzi, którzy ją tworzą są dla mnie wyzwaniem, oni potrzebują już czegoś więcej niż dobrej klasyki, ich potrzeby estetyczne to poszukiwania bardziej unikatowej mody męskiej. Czyli jest to miejsce, gdzie rzeczywiście mogę tworzyć i sprzedawać rzeczy, które tak lubię projektować. Zachęcił mnie do tego fakt, iż, zanim jeszcze odbył się mój pokaz, zgłaszały się do mnie conceptstore’y, butiki internetowe, które chciały sprzedawać moje projekty. To dodało mi siły i wiary w to co robię. W jednym z ważniejszych niemieckich butików internetowych już można kupić moją kolekcję, a za chwilę będą kolejne. Ale także w conceptstore’ach w Berlinie i Hamburgu będzie sprzedawana moja moda.
Ultra bo tak się nazywa kolekcja, którą zaprezentowałem podczas ostatniego Fashion Week’u w Berlinie to właśnie taka opowieść o nostalgicznym żołnierzu. Główną częścią kolekcji była oczywiście linia dla mężczyzn, ale postanowiłem także rozbudować propozycje dla kobiet. Ultra to nowoczesne, modernistyczne projekty dla mężczyzn połączone z elementami klasyki. Wykorzystałem w niej własne, autorskie printy – tym razem w słoje drewna, które spotkały się z ogromnym zainteresowaniem. Natomiast w damskiej linii użyłem syntetycznych włosów, które przełożyłem na proste formy ubioru.
Myślę, że pokaz naprawdę się udał, goście dopisali – było ponad 700 osób a ja zupełnie nie spodziewałem się takiej ilości przy pierwszym pokazie, gdzie moje nazwisko jest zupełnie tam nieznane. Wszystkie relacje jakie do tej pory się pojawiły w Niemczech po pokazie (zamieszczone są na moim profilu na facebook’u) są bardzo dobre, więc oby tylko tak dalej, gdyż w styczniu 2012 kolejny raz będę prezentował kolekcję podczas Fashion Week’u w Berlinie.
Jakie błędy najczęściej popełniają mężczyźni dobierając ubiór?
Cóż, bardzo nie lubię odpowiadać na takie pytania… i jak już wspomniałem, to jest bardzo indywidualna sprawa. Z pewnością mogę jednak powiedzieć, że rozmiar wydaje się być wciąż barierą nie do przeskoczenia w Polsce. Mężczyźni zwykle wybierają za duże, bądź za małe garnitury lub płaszcze, spodnie itp itd .
Nie będę tu już wspominał o skarpetkach noszonych do sandałów… To już klasyka! (śmiech) No i niestety, patrząc na polską ulicę, wciąż nie można oprzeć się wrażeniu, że króluje dres. Dres noszony na sobie i dres “w głowie”.
Co Pana inspiruje? Ulica, sztuka…?
Ulica raczej mnie nie inspirowała. Znajdowałem kreatywne bodźce w wielu innych sferach – literaturze Virginii Woolf, buncie – jako zjawisku, pustych przestrzeniach bezludnych miejsc, matematyce… Inspiracje można znaleźć wszędzie i o każdej porze, dlatego będąc projektantem nieustannie pracujesz, gdyż wszystko co cię otacza, co dzieje się wokół ciebie – może być punktem wyjścia do kolejnej kolekcji.
Jak ocenia Pan swoją bezpośrednią konkurencję? Czy istnieje w ogóle jakiś rodzaj współzawodnictwa pomiędzy projektantami mody męskiej, czy są oni na tyle różni, że nie wchodzą sobie w drogę? Zauważyłam, że projektanci niechętnie oceniają cudze prace.
Cóż, nie znam się osobiście z tymi projektantami i nie będę tutaj orginalny, gdyż także nie chcę wypowiadać się na temat pracy innych. Ja sam jestem bardzo skupiony na sobie, swojej pracy, własnych projektach i nie oglądam się na twórczość innych polskich projektantów. Ale mogę jeszcze dodać, że możliwe są przyjaźnie w środowisku polskiej mody. Od lat przyjaźnię się z duetem Paprocki[&]Brzozowski i bardzo cenię ich twórczość. Uważam także, że wśród młodych projektantów są bardzo zdolne osoby np. Konrad Parol, który projektuje bardzo fajną modę męską.
Jakie są Pana dalsze plany? Gdzie widzi Pan siebie i swoją firmę za 5 lat?
Bardzo chciałbym widzieć siebie gdzieś dalej. Myślę, że mój związek z Berlinem to będzie długotrwały romans (śmiech). W styczniu 2012 pokażę tam swoją następną kolekcję… A co dalej, zobaczymy. Chciałbym właśnie w Berlinie zaznaczyć swoją pozycję i sprzedawać tam moje projekty. A potem, kto wie?
Myślę, że kolejnym krokiem mógłby być Londyn, a marzeniem docelowym i ostatecznym byłby Paryż lub Nowy Jork – tam się skupia wszystko, co najlepsze, ale jest też ogromna kolejka projektantów, pragnących pokazywać się właśnie tam. Ale to jeszcze daleko przede mną.
Dziękujemy za rozmowę.