Brytyjski Vogue nie mógł się mylić ogłaszając w ubiegłym roku Maję Salamon jedną z najbardziej obiecujących modelek świata. Szła w pokazach między innymi Louis Vuitton, Valentino, Prady, Miu Miu, Alexandra McQueen’a. Miniony sezon był najlepszym w jej karierze.
Spotykamy się w czasie Paris Fashion Week. W nocy przed wywiadem Maja spała krócej niż my, bo zaledwie 3 godziny. Mimo to ma pokłady energii większe niż cała nasza trójka – ja, nasz fotograf Kuba i Marta Gajewska, bookerka D’Vision, która towarzyszy dziewczynom podczas pokazów.
Gdy spóźniamy się na kolejne spotkanie z polską modelką ta śmieje się, że Maja ma niespotykaną umiejętność zagadywania ludzi. Nic, więc dziwnego, że przyszliśmy 30 minut później. Bo z równie wielką pasją, co o modzie, Maja może rozmawiać także o tenisie.
Ile godzin dziś spałaś?
MAJA: Trzy. Wstałam o 6 rano, a położyłam się spać o 3 w nocy. Pół godziny wcześniej skończyłam przymiarki dla Louis Vuitton.
To standard?
MAJA: Wstawanie wcześnie tak, ale nie ma czegoś takiego jak standardowy dzień. Każdy jest inny, choć codziennie staram się planować przynajmniej jak będę się poruszać po mieście, co muszę najpierw zrobić. Czasem jest ciężko, bo e-maile z agencji przychodzą o różnych porach – pierwszej lub drugiej w nocy lub nawet później.
MARTA GAJEWSKA: Nie był to jednak projektant, który pobił rekord w tym sezonie. Prada trzymała Maję aż do 5:30 po czym powiedziała, że nie zdążą zrobić przymiarek i ma wrócić później.
MAJA: Siedziałam tam od 21: 00 i nie zrobiłam nic. Korytarz był pełen modelek, wszystkie czekały na przymiarki. Jest dziewiąta wieczorem, a ja mam jeszcze dwa fittingi do zrobienia, więc pytam się czy mogę pojechać je zrobić, bo jest jeszcze bardzo dużo dziewczyn. Usłyszałam: „Maja nigdy nie wiesz, kiedy będzie Twoja kolej. Tu nie ma żadnej listy. Mogą zawołać cię zaraz albo za chwilę”.
I zostałaś?
MAJA: Nigdy wcześniej nie robiłam Prady, więc pomyślałam, że poczekam, bo w końcu to Prada. Na początku szło bardzo wolno. Im dłużej to trwa, tym ze zmęczenia jest coraz śmieszniej. Śpiewamy, tańczymy, a ostatnio uczyłyśmy się hip-hopu, bo jedna z dziewczyn trenuje. Na szczęście Miuccia ma swojego szefa kuchni i jest pyszne jedzenie (śmiech).
A jak było dzisiaj?
MAJA: Rano taksówka zabrała mnie na pokaz Sacai po 3 godzinach snu (śmiech). Na początku tradycyjnie włosy, makijaż i paznokcie. Po pokazie od razu jechałam na kolejny – Giambattista Valli. I znów to samo. Jak jest bardzo mała przerwa np. dwie godziny to zwykle wbiegasz i trzy osoby robią ci włosy, pięć makijaż i trzy paznokcie.
Spóźniłaś się kiedyś?
MAJA: W ubiegłym sezonie w Paryżu. Miałam jednego dnia cztery pokazy co godzinę od 14:00 do 17:00. Było to, więc niewykonalne żebym zmieściła się w czasie. Otwierałam pokaz Rochas, a byłam ostatnią modelką, która przyszła. Byłam 10 minut po czasie. I to chyba mój rekord. Błyskawiczne tempo. Musieli na mnie czekać, bo byłam pierwsza. Gdybym szła w środku mieliby więcej czasu.
Ma to jednak swoje dobre strony, bo jeździ się wtedy motocyklami i to chyba najfajniejsza część mojej pracy (śmiech). Niestety i tak się nigdy nie udaje być na czas, więc pokazy mają opóźnienia.
Zawsze czekają?
MAJA: Do momentu aż wszystkie dziewczyny nie zostaną ubrane. Nie pamiętam żeby pokaz rozpoczął się, gdy któraś była niegotowa. Czasem zdarza się, że ktoś się myli albo nie zdąży się przebrać. Wtedy idzie z odpiętym butem, bez naszyjnika lub wypuszczają następną dziewczynę. Takie sytuacje się zdarzają. Bywają też gorsze.
To znaczy?
MAJA: Nigdy nie wiesz czy zrobisz dany pokaz dopóki nie wyjdziesz na wybieg. Dlatego nie mówimy, że coś robimy do momentu, kiedy rzeczywiście nie będziemy mieć tego już za sobą (śmiech). Bywa, że zaraz przed wyjściem dziewczyna jest anulowana.
Z czego to wynika?
MAJA: Z tego, że kiedyś projektanci mieli swój określony typ dziewczyny, a teraz to się zupełnie zatarło. Nie można przewidzieć, jaki kto zrobi pokaz, choć obecnie podobno jest sezon na blondynki. Niedawno booker z Mediolanu powiedział mi, że kiedyś mógłby z zamkniętymi oczami zrobić listę dziewczyn do danego pokazu. Obecnie jest to jedna wielka niewiadoma. Podobnie jak wiele innych rzeczy w modelingu (śmiech).
Na przykład?
MAJA: Mimo, że masz przymiarki, to tak naprawdę nie wiesz czy pójdziesz w pokazie. Ja na przykład miałam do Valentino i McQueena. Jest godzina 19:00. Pokaz już jutro, a ja wciąż jeszcze nie mam odpowiedzi. Zdarza się, że mam jakieś przeczucia, ale czasem kasują tę jedną sylwetkę nie z twojej winy. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Na początku było to dla mnie najtrudniejsze i szokujące. Myślałam „Jak mogli? Jak tak można?”.
Skasowali Cię z pokazu, na którym Ci zależało?
MAJA: Takiej straty jeszcze nie miałam, że bardzo chciałam coś zrobić i nagle mnie odwołali. Gdyby skasowali mnie po całej nocy czekania u Prady, wtedy wkurzyłabym się. Jednak im więcej pracujesz, tym większą masz na to poprawkę. Dopóki moja noga nie postanie na wybiegu nie ma mowy żebym się na coś nastawiała. Na samym początku owszem, ale nie teraz.
fot. kompozytka Mai Salamon – Haoute Couture 2013 Next Paris
U Ciebie jednak castingi dają efekty. Zapowiada się, że będzie to Twój najlepszy sezon.
MAJA: Te efekty cieszą, bo choć jestem zmęczona, bardzo dużo pracuję to coś z tego wynika. Najbardziej boli, jeżeli jest urwanie głowy, a nie robi się ostatecznie za wiele. Szczególnie wtedy, gdy wyglądasz super, jesteś w najlepszej formie. Wiele rzeczy nie zależy po prostu od ciebie. Wszystko związane jest z upodobaniami stylisty czy projektanta w danym momencie. I od szczęścia.
Modelka w czasie Fashion Weeks ma czas dla siebie?
MAJA: Bliżej końca tak, bo nie ma już castingów. Dopiero będąc w Paryżu po raz dwudziesty zobaczyłam Moulin Rouge! Podobnie w Nowym Jorku miałam ze Statuą Wolności (śmiech). W każdym mieście tak to działa. W Nowym Jorku udało mi się jednak coś niesamowitego – pojechałam na dwa mecze turnieju US Open! Stwierdziłam, że jak zadzwonią to trudno. Wszystko, co było zaplanowane zrobiłam, więc wsiadłam w pociąg. Jestem ogromną fanką tenisa podobnie jak cała moja rodzina. Spełniłam swoje marzenie!
Tak radośnie nie mówiłaś o pokazach (śmiech).
MAJA: To, że mogę być w mieście czy coś zobaczyć sprawia mi ogromną radość. Raz widziałam Marię Szarapową, innym razem biegnącego Djokovića. Myślałam, że umrę z wrażenia! Niektórzy szaleją jak widzą np. projektantów. Ja mam tak z gwiazdami tenisa (śmiech).
Na przymiarkach u Louis Vuitton Ola Rudnicka powiedziała: „Czy zdajesz sobie sprawę, że naprzeciwko stoją jedne z najważniejszych osób w branży?”. Przed nami dyskutował Marc Jacobs ze stylistką Katie Grand, makijażystką Pat McGrath i stylistą fryzur Guido. Czasem nie zwracamy na to uwagi, bo normalnym jest, że siedzisz w pokoju z Marcem Jacobsem, a on ma na sobie piżamę (śmiech).
Niby spokojniej, a i tak ciężko było Cię złapać w Paryżu.
MARTA GAJEWSKA: Nam dopiero tu udało się spotkać na spokojnie. W Mediolanie, kiedy w końcu wydawało nam się, że, możemy zjeść lunch, Maja opadła na krzesło i powiedziała „Nie wierzę, że siedzę”.
MAJA: I w tym momencie zadzwonił kierowca, że muszę jechać na casting i że czekają tylko na mnie. Zawsze tak mówią (śmiech). Chociaż wciąż jest pełno dziewczyn w kolejce, więc trzeba brać na to poprawkę.
MARTA GAJEWSKA: Wzięłyśmy jedzenie na wynos i pojechałyśmy. Akurat był to casting Marni.
MAJA: Jedziemy windą, drzwi się otwierają, a tam stoi pani, trzyma się za biodra i mówi do mnie „Czekam na Ciebie”. I wtedy szok. Nie wiem czy byłam ostatnia, ale faktycznie czekano na mnie. I to było naprawdę śmieszne.
Nic nie jest do przewidzenia.
MAJA: Jazda bez trzymanki! Jak byłam w liceum miałam np. sprawdzian zaplanowany na poniedziałek, a wiedziałam, że mam jakąś opcję. Pojawiało się pytanie – sprawdzian z matematyki czy opcja (śmiech)? Czasem nagle dowiadywałam się, że jutro rano lecę do Nowego Jorku. Byłam tam jeden dzień i wracałam prosto do szkoły. Jet lag taki, że szkoda gadać. Mimo wszystko lubiłam takie sytuacje. Monotonia? Nigdy.
Jesteś już po liceum. Co dalej?
MAJA: Na studia nie idę w tym roku. Na razie robię sobie przerwę i full time modeling (śmiech). Będę jeździć z miejsca na miejsce i zobaczymy, gdzie mnie poniesie.
Jeżeli studia to…
MAJA: Coś z językami lub ewentualnie z matematyką, którą pisałam na maturze rozszerzoną i po angielsku. Z nią jest o tyle problem, że studia są w porządku, ale co potem? Nie do końca chciałabym pracować w banku czy na giełdzie.
MARTA GAJEWSKA: Dział finansowy Louis Vuitton (śmiech)?
MAJA: Jednak chciałabym dużo podróżować, poznawać ludzi. Myślałam o tłumaczu symultanicznym, pracującym w różnych miejscach na świecie. Język wybrałabym przyszłościowy. Może japoński?
Na razie „skazana” jesteś na modeling.
MAJA: I cieszę się z tego! Wielu moich znajomych miało taką presję, że po liceum trzeba iść na studia, wybrać kierunek i nie ma innej opcji. Często był to wybór na ostatnią chwilę, nie do końca przemyślany.
Nie każdy jest gotowy by podjąć taką decyzję.
MAJA: Bo nie wszyscy mają określone hobby czy plany, dlatego tym bardziej cieszę się, że mam czas na zastanowienie się i złapanie oddechu. Studia zaoczne i modeling odpadają, bo byłoby to strasznie wykańczające. Wiem jak ciężko było w liceum. Na backstage’u robią ci włosy, a ty rozwiązujesz zadania z matematyki. Starałam się być zawsze na bieżąco żeby nie mieć zaległości.
Nauczyciele wspierają w takich chwilach?
MAJA: Tak, w większości przypadków byli bardzo wyrozumiali. O tyle mieli łatwiej, że nie byłam leniuchem. Chciałam się uczyć. Pewnie gdyby nie to, byłoby zupełnie inaczej.
Mieli też przełożenie w kolejnych sukcesach.
MAJA: Paradoksalnie przez modeling zaczęłam się więcej uczyć, miałam większe ambicje. Nie mogłam postawić wszystkiego na jedną kartę – rzucić szkoły dla modelingu – i to też bardzo pchało mnie do przodu. Wiadomo – nic nie trwa wiecznie. Trzeba mieć wykształcenie oraz jakiś plan B.
Po modelingu wciąż pozostaniesz w branży?
MAJA: Myślałam o tym, bo czasami to naturalna kolej rzeczy. Na ten moment nie czuję, że chciałabym być stylistką czy fotografem. Ewentualnie casting director’em (śmiech). To świetna praca, choć brutalna w niektórych momentach. Jednak ten rodzaj bardzo by mi odpowiadał. Wciąż poznajesz ludzi i podróżujesz.
I masz przewagę nad innymi, bo znasz to od środka.
MAJA: Dokładnie. Tak pewnie większość zaczynała. Minusem tej pracy jest to, że dużo osób Cię nie lubi (śmiech). I tutaj pojawia się problem – nie mogłabym być taka.
Żeby powiedzieć komuś „nie”?
MAJA: Problem nie jest w tym, że mówisz „nie”, bo ta osoba powie „dobrze, rozumiem”. Taki jest ten zawód. Najgorsze, jeżeli powiedziałaś „tak”, robisz komuś nadzieję i po 10 godzinach przymiarek musisz być na „nie”. Nie umiałabym też wygłaszać przemówień np. „Moje drogie. Chciałam wam powiedzieć, że jesteście tu nie przez przypadek. Za tymi drzwiami czeka na was wielka szansa, ale wiedzcie, że nie wszystkie z was zrobią ten pokaz. Jesteście już jednak bardzo blisko”. Przecież to okropne! Jak w jakimś reality show podtrzymujesz napięcie do kolejnego odcinka.
Ty byłaś na takie sytuacje przygotowana?
MAJA: Agencja zawsze uprzedza przez różnymi zdarzeniami, ale dopóki tego nie doświadczysz, ciężko jest uwierzyć. Ja zupełnie inaczej na początku wyobrażałam sobie to wszystko. Gdy ja raczkowałam w Polsce, a np. Emilka robiła pokazy za granicą myślałam: „Ale super. Taki wielki, niedostępny świat”. Po pewnym czasie jest to już na porządku dziennym. Mimo, że stres jest ogromny, a oczekiwania są duże coraz bardziej mi się to podoba.
Twoje względem samej siebie czy agencji?
MAJA: I te i te. Czasem agencja może je mieć porównując poprzedni sezon do obecnego. Nawet, jeśli idzie dobrze to oczekiwania rosną. Więcej się wymaga. Masz większe ambicje. Jeden dzień może iść fantastycznie, a drugiego może być fatalnie. Taka sinusoida.
Często dziewczyny porównują się między sobą, a tego w ogóle nie powinno się robić. Ja staram się jak najmniej, ale czasem jest trudno. Przyjaźnimy się i spotykamy, więc pada pytanie „A Ty, co masz jutro?”. I to jest tak, że jednej idzie lepiej, a drugiej gorzej. Łatwo sobie zepsuć przez to humor i relacje.
źródło: D’Vision – Maja Salamon w pokazie Prady, Missoni, Miu Miu i Valentino wiosna lato 2014
Wszystkie jesteście w podobnym wieku i jest was coraz więcej w modzie. Polki raczej utrzymują te dobre relacje?
MARTA GAJEWSKA: Polish mafia (śmiech).
MAJA: Gwarantuję wam, że na każdym pokazie jest, co najmniej jedna Polka (śmiech). Trzymamy się razem, bo przyjaźń w modelingu jest możliwa. Nie ma chorego wyścigu szczurów! Wiemy, że nie możemy robić tego samego, bo każda z nas jest inna. Z jakiej jesteśmy agencji nie ma znaczenia.
U Marysi Loks podobno spotykacie się na kolacje.
MAJA: Tak, bo Marysia mieszka w Paryżu. Możemy porozmawiać wtedy w swoim własnym języku. To sprawia, że jesteś o wiele bliżej. Oczywiście mamy kontakt z dziewczynami z innych krajów, ale jest to trochę na innych zasadach.
Słyszałam, że Paryż w tym roku daje wyjątkowo w kość?
MAJA: Zwykle tak jest, bo to ostatnie miasto i wszyscy są zmęczeni. Standardy są tu wyśrubowane. Jest mnóstwo kluczowych klientów, których każdy chce i których trzeba zrobić. To w sumie najważniejsze miasto. Co drugi pokaz to najsłynniejsza marka na świecie.
MARTA GAJEWSKA: Dziewczyny są nie tylko zmęczone, ale mają też takie poczucie, że to jest już koniec sezonu. I emocje puszczają. W Nowym Jorku, jeśli nie idzie ci dobrze to masz jeszcze trzy pozostałe miasta. Londyn jest krótki i przyjemny. Jedziesz do Mediolanu i zaczynają się schody, ale zawsze jest jeszcze Paryż.
MAJA: Jeżeli przez cały ten okres stres i emocje się kumulowały, to właśnie w Paryżu następuje apogeum. Ja chyba największy kryzys miałam po tej Pradzie – dwa dni bez snu. Tym bardziej, że zmieniono mi kolor włosów po raz pierwszy.
Stalowe nerwy wystarczą, by to wytrzymać?
MAJA: Są bardzo potrzebne, ale przede wszystkim to, czego brakuje wielu dziewczynom – często są w ogóle nieprzygotowywane na takie sytuacje. Przyjeżdżają nie mając pojęcia, dlaczego to wszystko tak działa, dlaczego podejmowane są takie decyzje. Czasem nawet, do kogo idą, a to jednak jest bardzo ważne by wiedzieć, z kim się pracuje. Wystarczy kilka podstawowych faktów.
MARTA GAJEWSKA: Później słyszy się, że były u Jila Sandersa (śmiech). Trzeba przynajmniej wiedzieć, kto jest kobietą, a kto mężczyzną.
MAJA: Nie musisz interesować się wcześniej modą żeby być modelką, ale gdy nią już jesteś powinnaś znać przynajmniej minimalne podstawy.
MARTA: Wiele jest dziewczyn zupełnie nieprzygotowanych. Bierze się to z tego, że rynek zalewany jest nowymi twarzami, bo każdy casting director dokopuje się do najmniejszych nawet agencji. Przeszukuje je, żeby znaleźć dziewczynę przed wszystkimi innymi i pokazać – ja ją odkryłem.
Pozostając przy temacie początków. Jakie były Twoje?
MAJA: Zaczęło się dość zabawnie, bo od konkursu Rexony, na który moja mama wysłała smsa. I wygrała! W nagrodę poleciała do Paryża na zakupy z Joanną Horodyńską, która miała w nich doradzać. W czasie wyjazdu mama opowiadała m.in. że ma ładną, wysoką i szczupłą córkę. Joanna powiedziała żeby zrobiła mi jakieś zdjęcie i wysłała do agencji, może się komuś spodoba, więc dlaczego nie spróbować? Mama wróciła i opowiedziała mi to wszystko. Byłam zdziwiona. Ja modelką?
Nie interesowałaś się modą?
MAJA: Nigdy. Zero! Tańczyłam breakdance w gimnazjum, dlatego umiem stać na głowie i inne takie (śmiech). Miałam taki okres, że chodziłam w szerokich spodniach, czapkach z daszkiem i miałam swoich ziomów na dzielni (śmiech). A mama wraca z taką propozycją żebyśmy spróbowały. Odpowiedziałam jej, że nie ma mowy i o czym w ogóle gada (śmiech).
Moje koleżanki próbowały wyciągać mnie później na amatorskie sesje, aż w końcu uległam i poszłam z nimi na tory (śmiech). Następnie wysłałam zdjęcia do agencji i pojechałyśmy z mamą do Warszawy. Byłyśmy w kilku agencjach i było bardzo pozytywnie. Pozostała tylko kwestia podjęcia decyzji.
Ostatecznie wybrałyście D’Vision.
MAJA: Tak, bo mama napisała do agenta Joanny. My kompletnie nie wiedziałyśmy nic o tym biznesie, która agencja jest najlepsza itd. Odpisał, że zdecydowanie D’vision. I tak się zaczęło. Trzy lata temu podpisałam kontrakt. Miałam jednak wciąż szkołę, dlatego nie można tego przekładać na to, co w ciągu takiego okresu zrobiły dziewczyny, które pracowały full time.
Czyli po części swoją przygodę z modelingiem zawdzięczasz Joannie Horodyńskiej?
MAJA: Miała w to jakiś wkład (śmiech). Zaczynałam wtedy liceum i wszystko szło wolno, bo często nie dało się pogodzić terminów. Jestem ze Śląska, więc może gdybym mieszkała w Warszawie, po szkole mogłabym dużo robić.
Wszystko nabrało tempa, gdy poznałam Zuzę Krajewską i Bartka Wieczorka i zrobiliśmy pierwszą sesję okładkową do Fashion Magazine. Później wyjechałam z nimi do Egiptu. Tam poznałam Emilkę. To były zdjęcia dla Reserved i Vivy!Mody. Jeden z najlepszych wyjazdów. Ubaw na maksa, fantastyczna ekipa.
To dobry początek.
MAJA: Po powrocie pojawiła się kwestia gdzie pojadę na wakacje i padło na Londyn. W tym czasie poleciałam na kilka dni do Paryża żeby poznać klientów. I wtedy udało się z Balenciagą, która podobno już wtedy potwierdziła mnie na exclusive na cały świat. Wtedy robiłam tylko ten pokaz.
Pierwszy światowy sukces.
MAJA: Pamiętam, że gdy przyszłam do agencji i wszyscy rozemocjonowani mówili: „Masz opcję na exclusive! Wiesz, co to znaczy!?”. Ja odpowiadałam, że nie (śmiech). Nie wiedziałam do końca, o co chodzi, ale jak wszyscy się cieszyli, to ja też (śmiech). Z Londynu wróciłam prosto do szkoły. Później w Paryżu otworzyłam Balenciagę. Następnie sesja w brytyjskim Vogue itd. Wciąż jednak trzymała i w pewnym sensie ograniczała mnie szkoła.
Teraz czujesz się uwolniona?
MAJA: Jeszcze nie wiem, bo teraz pierwszy raz będę w sytuacji, kiedy po sezonie, pokazach mogę wróci do domu i nie będę musiała iść do szkoły.
Co zrobisz jak wrócisz?
MAJA: Mam dosyć luźny plan, żeby pojechać z tatą do Rzymu. Ale nie mam pojęcia ile wolnego będę mieć po pokazach.
Znów podróż?
MAJA: Zawsze było tak, że przyjeżdżałam do domu i na następny dzień szłam na 8:00 do szkoły. Nie wykręcałam się. Wracałam w środę w nocy i w czwartek byłam już na lekcjach. Z Louis Vuitton do szkoły (śmiech). Zawsze się z tego śmiałam. Więc teraz to będzie zasłużony odpoczynek. Później przez trzy tygodnie będę dostępna na Europę, a następnie lecę do Nowego Jorku.
Tam zatrzymasz się na dłużej?
MAJA: Myślę, że tak. Na pewno do świąt. Właśnie rozmawiałam z Magdą Jasek, z którą się przyjaźnię, że wynajmiemy razem mieszkanie. Będzie raźniej. Samemu można oszaleć w takim dużym mieście.
Na stałe?
MAJA: Chyba nie chciałabym mieszkać tam na stałe, mimo, że wiele osób o tym marzy. Dla mnie to zbyt zwariowane miasto. Poza tym uwielbiam Europę. Ale kto wie, może i tam zamieszkam. Obecnie tam trzeba być ze względu na najważniejszych fotografów, stylistów. Także na razie w najbliższym czasie Nowy Jork.
I odpoczynek.
MAJA: Dokładnie, ale jeżeli już mowa o miejscu gdzie chciałabym mieszkać w przyszłości na stałe to mam to już ustalone z koleżankami (śmiech). Grecja, malutka wysepka, najlepiej gdyby była bezludna, co raczej jest tam niemożliwe. Otwieramy mały pensjonacik i przyjmujemy turystów z Niemiec. Cieszymy się słońcem. Bezstresowe życie.