REKLAMA
Logotyp serwisu lamode.info
REKLAMA

SPOJRZENIE NA MODĘ DAWNĄ OCZAMI ADAMA LEJA – WYWIAD

Dzięki zbiorom Adama Leja w 2018 roku „Paryż zawitał do Łodzi” (i to dosłownie!).

SPOJRZENIE NA MODĘ DAWNĄ OCZAMI ADAMA LEJA – WYWIAD 23694 117594
REKLAMA

To dzięki jego wrażliwości na piękno i dawną modę Paryż zawitał do Łodzi. A dokładniej do Centralnego Muzeum Włókiennictwa, w którym teraz się znajdujemy. Jest 13 maja, a my z niecierpliwością czekamy w tej postindustrialnej przestrzeni na naszego gościa, tuż przed wejściem na ekspozycję „Christian Dior i ikony paryskiej mody. Stroje z kolekcji Adama Leja”. Nie wchodzimy do pomieszczenia bez Adama, bo to właśnie on ma nas oprowadzić po wystawie, by spojrzeć na modę damską przez pryzmat kolekcjonera dzieł legendarnych projektantów, którzy zrewolucjonizowali trendy na przestrzeni minionych dekad.

O tym, że Adam Leja jest jednym z największych kolekcjonerów mody w Europie, kolekcji liczącej ponad 5 tysięcy obiektów, już wiedzieliśmy. Słyszeliśmy też, że jest ekspertem w dziedzinie sztuki art déco oraz właścicielem Galerii 32, mieszczącej się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Czym nas zaskoczył? Adam przychodzi na spotkanie energiczny, jak zawsze uśmiechnięty, stylowo ubrany i doskonale przygotowany. Zaczyna prezentację od przedstawienia sukni wpisującej się w nurt „New Look” Diora, której halka składa się z pięciu warstw różnej grubości tiulu. I to od tego momentu czas jakby zatrzymuje się w miejscu.

„Christian Dior i ikony paryskiej mody. Stroje z kolekcji Adama Leja” to temat tegorocznej wystawy zorganizowanej w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Co jest głównym założeniem projektu?

Głównym założeniem projektu jest zaprezentowanie powojennej mody i ukazanie jej przez pryzmat Christiana Diora i jego domu mody, którego to kolekcja z 1947 roku była tak przełomowa. Z jednej strony pokazujemy osiągnięcia Christiana Diora i samego domu mody Dior, a z drugiej przedstawiamy paryskich projektantów, którzy w pewnym sensie inspirowali się twórczością francuskiego kreatora, ale też wprowadzali swoje nowości zgodnie z tendencjami i z okresem, w którym tworzyli. Celem projektu jest także zobrazowanie powojennej mody na przestrzeni lat, zaczynając właściwie od 1950 roku i na współczesności kończąc.

Wystawa Christian Dior i ikony paryskiej mody z kolekcji Adama Leja, (fot. Michał Radwański)


Jak narodziła się w Panu pasja do kolekcjonowania „ubrań z duszą”?

Pasja narodziła się we mnie jeszcze w okresie dzieciństwa, kiedy to babcia dawała mi do zabawy pudełko starych guzików, w którym odkrywałem rozmaite skarby – tak przynajmniej mi się wtedy wydawało. Z kolei, moja druga babcia opowiadała mi historie związane z przedwojennym domem mieszczącym się przy ulicy Wilczej w Warszawie oraz ze swoim pierwszym balem, na którym poznała dziadka. To właśnie te opowieści oddziaływały na moją wyobraźnię. Modę dawną kolekcjonuję od ponad 20 lat. Początkowo zbierałem rzemiosło artystyczne art déco i modę z lat 20. i 30, a dzisiaj zbiory te sięgają aż do współczesności.

Czy kolekcjonowanie „dawnej mody” traktuje Pan czysto hobbystycznie, czy też biznesowo? Czy wspomniane zajęcie przypomina kolekcjonowanie sztuki, czy to zupełnie odrębne światy?

Traktuję wszystkie te obiekty niczym dzieła sztuki, chociaż trzeba przyznać, że są niezwykle wymagające pod względem konserwacji, zupełnie innej niż malarstwo czy rzeźba. Posiadane przeze mnie zbiory należy m.in. odpowiednio przechowywać, więc to na pewno rodzaj trudnego kolekcjonerstwa. Nie postrzegam wspomnianego zajęcia w kategoriach zarobku, bo ja tych egzemplarzy nie sprzedaję. Oczywiście na początku działalności, jeszcze nie kolekcjonując mody, wyglądało to trochę inaczej. Już wtedy stworzyłem m.in. kolekcję dla Muzeum Mazowieckiego w Płocku. W tej chwili obiekty dawnej mody zostają u mnie i jest to moja, można by powiedzieć, irracjonalna pasja.

Jak wyglądają aukcje, podczas których licytowane są przedmioty należące do ikon stylu, kina oraz legendarnych projektantów? Projekty czyich domów mody są najbardziej pożądane wśród kolekcjonerów?

Aukcje są przeróżne. Czasami można nabyć daną rzecz okazyjnie, bo ktoś przeoczy atrakcyjną ofertę, albo przedmiot jest błędnie opisany w katalogu. Jednak z reguły licytacje, podczas których istnieje możliwość kupienia pamiątki należące wcześniej do znanej osoby, czy projektanta, wiążą się z dużym nakładem finansowym. Ceny wywoławcze są niskie, ale momentalnie osiągają tak gigantyczne kwoty, że trudno jest cokolwiek nabyć. Szczególnie wspominam pierwsze tego typu wydarzenie, na którym byłem, zorganizowane w domu aukcyjnym Christie’s w Paryżu. Odbyła się wówczas licytacja przedmiotów należących do Elsy Schiaparelli. Bardzo zależało mi na tym, żeby cokolwiek kupić i mieć pamiątkę po projektantce, która po dziś dzień mnie fascynuje. Ceny wywoławcze zaczynały się od 100 euro, jednak rosły w tak astronomicznym tempie, że nabycie jakiegokolwiek przedmiotu w rozsądnej kwocie stanowiło wyzwanie. Ale co prawda udało mi się kupić dwa przedmioty!

W domu aukcyjnym Christie’s bardzo mile zaskoczyli mnie goście wydarzenia. Panie i panowie ubrani byli w przepiękne stroje od cenionych projektantów, mieli na sobie unikalną, prawdziwą biżuterię, a w powietrzu unosił się zapach niezwykłych perfum. Więc samo bycie częścią tego eventu stanowiło pewnego rodzaju przeżycie. Jak się okazało, siedziałem obok Suzy Menkes, redaktor mody Vogue’a. To między innymi za jej namową wylicytowałem na aukcji dwie rzeczy. Dopingowała mnie przez cały czas, mówiąc „Licytuj! Licytuj!”.

Czym Pan kieruje się budując zbiory ubrań? Czy przemawiają za tym względy głównie estetyczne, czy istotna jest wartość danej rzeczy? Co przyciąga Pana uwagę?

Nigdy nie patrzę na obiekt mody, który mam ochotę kupić pod kątem zarobkowym. Wybieram to, co mi się podoba. I oczywiście, kieruję się własnym gustem. Istotna jest dla mnie także historia danej rzeczy, jednak nie zawsze znam ją w momencie kupowania. Przykładowo, pewnego dnia nabyłem wyjątkową sukienkę z kolekcji couture od Yves’a Saint Laurenta, która znajdowała się uprzednio w Kanadzie – czarną z białym kołnierzykiem i mankietami. Byłem pewien tylko tych dwóch rzeczy na temat kreacji i na tym kończyła się moja wiedza. Dopiero po przeszukaniu informacji w Internecie i zapoznaniu się z różnymi publikacjami zauważyłem, że w analogicznej sukience wystąpiła Catherine Deneuve w filmie „Belle de Jour”. To są właśnie takie odkrycia, o których dowiaduję się często po zakupie danej rzeczy.

Sukienka, Yves Saint Laurent, 1967, (fot. Michał Radwański)


Gdzie wyszukuje Pan unikalne egzemplarze mody i jakie z nich można nazwać „osobistym odkryciem”? Proszę opowiedzieć ich historię.

Wyszukuję je wszędzie! Ogromną kopalnią pod tym względem jest dla mnie Paryż – bezpośrednie źródło, bo to właśnie tam w większości powstawały tak unikalne rzeczy i to w stolicy Francji możemy znaleźć liczne obiekty couture. Po takie egzemplarze mody udaję się także do wyspecjalizowanych sklepów z ubraniami vintage, czy na targi staroci. Mam też zaprzyjaźnione osoby, które wyszukują dla mnie wyjątkowe propozycje. Ponieważ odwiedzam Paryż regularnie – dwa razy w roku, mam wówczas okazję obejrzeć te rzeczy i ewentualnie je nabyć. Zamawiam unikalne ubrania reprezentujące nurt dawnej mody też przez Internet. Obecnie świat stoi otworem i wszędzie możemy znaleźć coś ciekawego!

Na pewno osobistym odkryciem był dla mnie kapelusz Pierre Cardin. Samym projektantem zafascynowałem się podczas mojej wizyty w małym muzeum Pierre Cardin położonej w dzielnicy Le Marais, w dawnej fabryce krawatów. Kuratorką, czy kustoszem tego obiektu jest pani Renée Taponier, wieloletnia asystentka Pierre Cardin. Tak miło nam się rozmawiało, że pokazała mi właściwie wszystkie modele i ekspozycje. Właśnie wtedy przypomniałem sobie, że kiedyś u znajomej antykwariuszki zobaczyłem kapelusz Pierre Cardin, więc od razu do niej pobiegłem. Odnalazłem wspomniany model, kupiłem go i udałem się do pani Reneé po więcej informacji na jego temat. Wydawało mi się, że jest to dodatek z kolekcji prêt-à-porter. Nic szczególnego – myślałem. Jednak pani Reneé była zaskoczona na widok kapelusza i natychmiast stwierdziła, że jest haute couture. Pokazała mi model, do którego ten kapelusz przynależał. Byłem bardzo zdziwiony, bo do danego elementu skompletowano inny dodatek. Jak się okazało, wyłącznie dlatego, że w muzeum już nie mieli tej jednej jedynej sztuki, której ja teraz byłem właścicielem. To właśnie takie odkrycia najbardziej zapamiętuję. Kiedyś kupiłem też fioletowy kapelusz ozdobiony piórami projektu Jeanne Lanvin z lat 30. Dopiero po czasie znalazłem informację, że suknia do niego stworzona znajduje się w Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie.

Proszę wybrać ze swojej kolekcji haute couture 3 suknie i jeden dodatek, do których ma Pan szczególny sentyment. Co one dla Pana symbolizują?

To dosyć trudne zadanie. Zacznę jednak nie od sukni, a od żakietu z 2011 roku. Zaprojektował go Franck Sorbier. Ekskluzywny model uszyty z worka po ryżu paradoksalnie pochodzi z kolekcji couture. Wyróżnia go wyjątkowo i ręcznie wykonany haft z motywem charakterystycznym dla malarstwa Joan’a Mirro. Żakiet jest opatrzony pieczątką i datą pokazu! Uwielbiam także sukienkę Marca Bohana z 1970 roku, zaprojektowaną dla domu mody Dior. Jest ona wykonana z delikatnego szyfonu w kolorze żółtym. Co ją odróżnia? To właśnie ten akcent w postaci naszytych paseczków – aplikacji z wężowej skóry. W tamtych czasach połączenie tak dwóch różnych tkanin było niezwykle oryginalne. Trzecia rzecz… W tej chwili kocham sukienkę Diora New Look, która otwiera tę wystawę. Wcześniej znajdowała się w Londynie. Kreacja jest naprawdę niezwykła – pod spodem umieszczono 5 warstw różnej grubości tiulu jako halkę, co stanowiło niemałe zaskoczenie! W obszarze akcesoriów mam sentyment do torebki Elsy Schiaparelli z lat 50., zaprojektowanej wspólnie z Salvadorem Dali’m. Model wyposażono w latarkę, która oświetla wnętrze torebki, ale także może ułatwić drogę do domu.

Sukienka, Christian Dior, ca 1950, New Look (fot. Michał Radwański)


W jaki sposób należy dbać o tak cenne projekty wykonane ze szlachetnych tkanin, które mają już swoje lata? Jak powinno się je eksponować i przechowywać, by przedłużyć ich „żywotność”? Czy, i w jakim stopniu wymagają udoskonaleń?

Jest to skomplikowane i trudne hobby. W momencie nabycia sukni, jestem świadom tego, że była ona na pewno przez kogoś noszona. Jeśli to kreacja haute couture, wydaje się oczywistym, że kobieta mogła założyć ją na bal tylko raz. Jeśli była uprana bezpośrednio po przyjęciu, to znacznie ułatwia zadanie. Jeśli nie – należy liczyć się z tym, że pot, czy zabrudzenia wniknęły w tkaninę, a to już wymaga odpowiedniej konserwacji. Poza tym, niekiedy kobiety przerabiały suknie na skutek np. tego, że przytyły. Kreacja mogła też zostać przekazana komuś innemu, a jej nowa właścicielka skróciła ją np. ze względu na niższy wzrost. W takich przypadkach staram się przywrócić modele do ich pierwotnego stanu. Naprawiam je w miejscach rozdarcia tkaniny albo jeśli widzę, że szew jest rozpruty. Przy sukniach haute couture bardzo często należy nanosić te poprawki ręcznie, co stanowi utrudnienie. Przechowywanie jest także skomplikowane. Nie można gromadzić tych rzeczy w szafie na wieszakach. Taki zabieg sprawia, że kreacja na wysokości ramion ulega rozerwaniu. Sytuacja ma miejsce szczególnie przy sukienkach wykonanych z delikatnych tkanin, dlatego przechowuję je w zaprojektowanych na wymiar pudłach, z tektury bezkwasowej. Są one wypełnione bibułkami bezkwasowymi, dzięki czemu w materiał nie wnikają żadne czynniki. Staram się też jak najrzadziej dotykać suknie dłońmi, aby uniknąć wszelkiego rodzaju zabrudzeń.

Dlaczego to właśnie Elsa Schiaparelli jest jedną z Pana ulubionych kreatorek mody?

Elsa Schiaparelli była projektantką awangardową jak na czasy, w których żyła. Otworzyła swój dom mody pod koniec lat 20. Przyjaźniła się z surrealistami, dadaistami, z Salvadorem Dali’m i Jeanen Cocteau – niezwykłymi postaciami tamtego okresu. Wspólnie z nimi projektowała ubiory, które zrewolucjonizowały modę. Zapoczątkowała trend na wściekły różowy kolor i nazwała go shocking pink – rzeczywiście on szokował, bo wtedy nie był powszechnie używanym odcieniem na ubraniach, czy dodatkach. Zaprojektowała także kapelusz w formie buta kobiecego, a mianowicie szpilki, co stanowiło przejaw awangardy. Elsę cenię również za to, że miała dar do poznawania na swojej drodze wyjątkowych ludzi, którzy w jakiś sposób ją wspierali czy pomagali w drodze do sukcesu. Poznawała m.in. kobiety milionerki – przyszłe klientki. Ja też często spotykam w Paryżu ludzi, którzy okazują się niezwykli, swobodnie z nimi rozmawiam. Więc to taki element, który mnie z Elsą łączy.

Za co Pan ceni lata 20. i 30. w historii mody damskiej?

To fascynujący okres. Po pierwszej wojnie światowej, kobiety przejęły role zawodowe, które wcześniej pełnili tylko mężczyźni. Nowa sytuacja spowodowała wyparcie z mody damskiej niewygodnych gorsetów, krępujących ciało. Suknie nabierały coraz bardziej swobodnych kształtów. Apogeum lat 20. osiągnęła prosta sukienka w formie koszulki, powiedzielibyśmy – współczesnego t-shirtu, luźna, krótka, odsłaniająca nogi. To za sprawą naszego rodaka Antoniego Cierplikowskiego, słynnego Antoine de Paris, kobiety obcięły włosy, które do tej pory były symbolem kobiecości. Lata 20. to także okres zabawy i wielkiej frywolności. Pojawiły się wówczas przepiękne proste suknie, stanowiące doskonałe tło do bogatych haftów – koralikami, srebrnymi złotymi nićmi, czy barwnymi jedwabiami, przypominające płótna malarskie. Urozmaiceniem były frędzle, które poruszały się w takt modnej muzyki, Charlestona. Kryzys końca lat 20. zmienił całkowicie obyczajowość, postrzeganie świata – taka garçonne chłopczyca szalejąca na dancingach wydoroślała, przeistoczyła się w kobietę dystyngowaną, już nie tańczyła szybkiego tańca, a wolne tango i nosiła inne kreacje. Suknie uległy wydłużeniu, były bardziej dopasowane, podkreślały biust, talię i biodra, stały się futerałowe, a brunetki, które wiodły prym w latach 20. zostały wyparte przez blondynki, których fryzury ułożono w fale. Trwała ondulacja była niezwykle modna. To właśnie te dwa okresy są dla mnie szczególnie istotne.

Kostium, dom mody Chanel/Karl Lagerfeld ca 2000, (fot. Michał Radwański)


Od 1992 roku prowadzi Pan Galerię 32, mieszczącą się w historycznym pałacu Kazanowskich na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Co aktualnie znajdziemy w antykwariacie?

Specjalizuję się w rzemiośle art déco, dlatego przedmiotów reprezentujących właśnie ten styl jest w antykwariacie naprawdę sporo. Możemy tu także znaleźć XIX-wieczne obiekty oraz wyjątkową „biżuterię z duszą”, która ma swój urok.

3 rzeczy, jakich jeszcze nikt nie wie o Adamie Leja w kontekście historii mody, a którymi jest Pan gotowy podzielić się teraz z naszymi Czytelnikami?

Ciekawostką jest to, że posiadam w swojej kolekcji torebkę, która należała do ciotki mojego ojca – była żoną pierwszego Ambasadora w Indiach. Z dodatkiem w stylu art déco z lat 30., ciotka pojawiła się na balu w pałacu Bruhla. Podczas kolacji, naprzeciwko niej siedział Göring. Taką historię odnalazłem w jej pamiętnikach. Posiadam też kapelusz z lat 30., który podarowała mi moja babcia. Otrzymała go od premierowej Składkowskiej, u której pracowała i z którą była zaprzyjaźniona. To taka pamiątka bliska sercu. Trzecia rzecz… Czasami siadam na środku pokoju i otwieram niektóre pudła z modą dawną. Napawam się pięknem tych przedmiotów. Niekiedy jest to podyktowane ciekawością, a czasem, by po prostu przypomnieć sobie wszystko to, co do tej pory nagromadziłem.

*Adam Leja – historyk sztuki, kolekcjoner mody dawnej i ekspert w dziedzinie dekoracji art déco. Od 1992 prowadzi Galerię 32 specjalizującą się w sztuce okresu międzywojennego, ulokowanej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. To właściciel jednej z największych kolekcji mody w Europie, liczącej ponad 5 tysięcy obiektów obejmujących okres od połowy XIX wieku aż po współczesność. Dzięki zbiorom Adama Leja w 2018 roku „Paryż zawitał do Łodzi” (i to dosłownie!). To właśnie w Centralnym Muzeum Włókiennictwa zorganizowano wystawę poświęconą twórczości Christiana Diora, estetyce francuskiego domu mody oraz innych wybitnych projektantów, którzy zinterpretowali m.in. „New Look” na nowo. Całość tworzy swoisty kolaż, na który składa się –  innowacyjne jak na tamte czasy – podejście do mody, ponadczasowa elegancja oraz nieoczywisty kolor w wydaniu m.in. Coco Chanel, Johna Galliano, czy Niny Ricci.

Załączone wideo prezentuje kulisy pokazu Armani Prive Haute Couture jesień zima 2016/2017, którego gościem był Adam Leja. Zobaczcie, jak ocenił kolekcję!

Zakupy na Lamode

podobne artykuły

REKLAMA