Piotr Stokłosa – polski fotografik, mieszkający w Paryżu. Pracuje z Céline, Dior, fotografował Karla Lagerfelda. Lubi pracować na planie z martwą naturą i nikt tak jak on nie potrafi wydobyć energii z każdego przedmiotu. My odwiedziliśmy Piotra w paryskim studio, zgubionym pośród wąskich słonecznych uliczek, w którym pracują najlepsi fotografowie mody na świecie.
Jak i kiedy znalazłeś się w Paryżu?
Tak naprawdę pasję fotograficzną zaszczepili we mnie rodzice, mój ojciec jest artystą grafikiem i fotografikiem, więc w domu zawsze mieliśmy setki aparatów, obiektywów oraz ciemnię. Moja mama z kolei była architektem wnętrz, więc sztuka towarzyszyła mi od dziecka. Jednak byłem na tyle zbuntowany, że postanowiłem całkowicie odciąć się od tradycji rodzinnych i studiowałem Iberystykę. Zostałem filologiem. Od fotografii jednak nie udało się uciec (śmiech), bo cały czas w wolnym czasie robiłem zdjęcia, głównie czarno-białe analogowe portrety.
Po pewnym czasie miałem okazję wyjechać do Anglii i zabawiłem tam na nieco dłużej, niż planowałem. Moje zdjęcia i grafiki wpadły tam w oko profesorowi, który otwierał pierwszy wydział technik cyfrowych w sztuce Uniwersutetu Norwich, zaprosił mnie więc na zajęcia. To były idealne studia – fotografia, montaż wideo, pełen zakres sztuk wizualnych. W zasadzie jako rocznik eksperymentalny studiowało tam, łącznie ze mną, tylko pięć osób. Dzięki temu mieliśmy nieograniczony dostęp i do świetnego sprzętu i do wybitnych profesorów. Totalnie mnie to wciągnęło.
Czyli początki przygody z fotografią zaliczyłeś w Anglii, skąd pomysł na przeprowadzkę do Paryża?
Głównie zamieszanie w życiu prywatnym przywiodło mnie do Paryża. Moja żona (jeszcze wtedy dziewczyna) mieszkała w tamtym czasie właśnie we Francji i musieliśmy podjąć decyzję, gdzie chcemy zamieszkać: Polska, Anglia, Francja? Stwierdziłem, że jako freelancer mogę w zasadzie pracować wszędzie i ciekawie bedzie zasmakować życia w Paryżu. To było siedem lat temu i mieszkam tu do dziś, to miasto świetnie łączy mój rodzinny, klasyczny Kraków z ekstremalnym Londynem. To jest stolica mody, w której można robić naprawdę wiele. Problem tkwił tylko w tym, że świat luksusowej mody we Francji jest dość hermetyczny, konkurencja jest duża, a ja słabo mówiłem po francusku kiedy tu przyjechałem. Budowałem nazwisko od podstaw, poznawałem ludzi, nie było łatwo.
fot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO/ W paryskim studio Piotra Stokłosy
Udało Ci się jednak przebić. Praca dla Dom Péringon była początkiem dużych zleceń?
Dla tej marki pracowałem przez dwa lata, robiąc głownie zdjęcia prasowe i marketingowe. Tuż potem rozpocząłem super wymagającą współpracę z domem mody Céline, to był okres, w którym Phoebe Philo została dyrektor kreatywną. Pracowałem z nimi nad trzema katalogami akcesoriów modowych. Z pozoru wyglądają prosto, ale pracuje się nad nimi niezwykle długo i trzeba być bardzo precyzyjnym. To nie wygląda tak, że położy się gdzieś torebkę zrobi kilka ujęć i gotowe.
Wszystko pod czujnym okiem Phoebe Philo? Jak się z nią pracuje?
Phoebe jest oszczędna w słowach, ale niesłychanie wymagająca, zwraca uwagę na każdy najmniejszy detal. To odnosi się także do innych luksusowych marek, z którymi współpracuję – dyrektorzy kreatywni są mili, ale mają mocno określoną wizję i ogromne doświadczenie, tam nie zatrudnia się na odpowiedzialnych stanowiskach osób poniżej trzydziestki. Czasem nawet jeśli na finalnym zdjęciu coś się wydaje nonszalancko ułożone, niedokładnie wystylizowane, stoi za tym dłuższa refleksja.
Robisz też projekty dla wielu innych znanych i cenionych domów mody, zdradzisz nad czym teraz pracujesz?
Ostatnio byłem w fabryce Guerlain w Chartres, gdzie kręciłem film o tworzeniu kosmetyków, a niedawno skończyłem pracę nad kilkunastoma spotami o domu mody Dior, od perfum przez kremy, po wysokie krawiectwo i tworzenie biżuterii. Spędziłem dużo dni w fabrykach i szwalniach, kilkanaście razy jeździłem do Szwajcarii (zegarki) i do Włoch, gdzie Dior robi torebki oraz damskie buty. Spędziłem trochę czasu w gigantycznej fabryce Dior’a w Orleanie, gdzie z kolei specjaliści tworzą perfumy i kremy. Materiał powinien niedługo ujrzeć światło dzienne. Przy tych filmach współpracuje ze znanym kanadyjskim reżyserem Polem Barilem.
W międzyczasie kręciłem teaser dla Burberry i nowej kolekcji zegarków, zobaczymy czy im się spodoba.
fot. Piotr Stokłosa/ Chanel Beauty dla Viva!Moda
Z jakimi “nazwiskami” dzieliłeś plan zdjęciowy w ciągu lat spędzonych w Paryżu? –
Spotkałem się na planie zdjęciowym z Therrym Richardsonem w studio Zero, pracowałem też z Ruven’em Afanador’em. Wielka postać, niesłychanie zamknięta choć genialna fotograficznie. Po sąsiedzku studio ma natomiast Paolo Roversi.
Jeśli chodzi o martwą naturę, nie wiem czy dużo powiedzą Wam nazwiska, bo nie jest to kierunek medialny fotografii. Pewne jest jednak, że znajdujemy się teraz w studio, w którym powstają wielkie kampanie najbardziej luksusowych marek świata. Tutaj też zacząłem robić swoje zdjęcia na poważnie i zostałem zauważony przez agencję zajmującą się Dom Péringon.
Polskie projekty mają specjalne miejsce w portfolio Piotra Stokłosy, często zdarza Ci się fotografować z i dla polskich klientów?
Zacząłem więcej pracować przy sesjach w Polsce – ostatnio dla Harper’s Bazaar. Od kilku lat współpracuję też blisko z Agnieszką Ścibior przy sesjach martwej natury i beauty dla Viva! i Viva!Moda. Zazwyczaj jednak fotografuję sesje w moim studio w Paryżu. Tu mam więcej sprzętu, a stylista swobodniejszy dostęp do sampli z najnowszych kolekcji.
Jesteś fanem martwej natury, ale zdarza Ci się chyba portretować także modeli?
Po prostu lubię fotografować, nie jestem w stanie się ograniczyć tylko do mody, czy do martwej natury. Portrety cały czas się pojawiają, zwłaszcza, że nieprzerwanie od pięciu lat przygotowuję kalendarz dla ambasady polskiej w Paryżu, który promuje polskich projektantów. Od początku do końca nadzoruję przebieg całego projektu, od wstępnych pomysłów na sesję, samych zdjęć aż po druk. Zaczynam się przygotowywać co roku już w maju do sesji we wrześniu i daje mi to mnóstwo satysfakcji. Praca dla ambasadora, który ukończył historię sztuki, jego żony, która bardzo interesuje się modą jest naprawdę przyjemnością.
Przez kilkanaście numerów pracowałem też z nieistniejącym już A4, dla którego fotografowałem ludzi ze świata mody.
Zostając przy portretach, jak wspominasz sesję z Karlem Lagerfeldem?
Stresowałem się. Głównie tym, że zapowiedziano, iż sesja może trwać do 15, w porywach 20 minut. Wszyscy się denerwowali, produkcja, asystenci Karla… Czekaliśmy na niego półtorej godziny, bo coś mu wypadło po drodze. Na początku nie mówił dużo, i przy tłumie osób kręcących się w pobliżu był mocno zdystansowany. Później, kiedy zostaliśmy we troje (była tam też pani Joanna Przetakiewicz, która przeprowadzała wywiad), okazało się, że Karl Lagerfeld jest przesympatycznym człowiekiem, wciągającym mnie w interesującą rozmowę. W skutek czego nasza sesja zamiast 15 minut trwała dwie godziny, a Karl w międzyczasie odwołał kolejne spotkanie. Zdradził na przykład, że jeśli kupuje książki, to zazwyczaj jest to jedna pozycja w kilku egzemplarzach, żeby móc ustawić ją na półkach w różnych swoich mieszkaniach.
fot. Piotr Stokłosa/ Portret Karla Lagerfelda dla Viva!Moda
Ma niesamowitą charyzmę, a jego opinia jest wręcz niemożliwa do podważania, trudno się z nim sprzeczać, słucha jednak argumentów. Najlepsze jest jednak to, że wychodząc wręczyłem mu w prezencie wspomniany już kalendarz z polskimi projektantami, a on, wbrew moim oczekiwaniom, nie oddał koperty asystentowi, tylko zaprosił mnie do swojego biura. Przy biurku zaczął strona po stronie oglądać kalendarz, pytając o szczegóły, a przy jednym zdjęciu z projektem polskiego projektanta skomentował „To już na pewno gdzieś widziałem”. (śmiech). Niesamowite uczucie, kiedy taka żyjąca legenda zainteresuje się Twoim projektem!
A sam proces fotografowania? Kiedy fotograf robi zdjęcia drugiemu fotografowi, zwłaszcza o nazwisku Lagerfeld, bywa ciężko?
Nie absolutnie. Karl nie życzył sobie oglądać raz po raz kolejnych ujęć, jedynie na początku asystent zwrócił mi uwagę, żeby nie prosić go o zdjęcie okularów czy rękawiczek. W którymś momencie Karl sam zdjął okulary i… nie poznałem go! (śmiech). Moja żona była bardzo dumna z moich portretów Karla, bo jest on dla niej prawdziwą ikoną stylu (śmiech).
Portrety ludzi to jedno, martwa natura drugie, ale fotografie zwierząt muszą być nie lada wyzwaniem…
Przy sesji dla Viva!Moda ze świnką, szopem praczem, legwanem i psem, największe kłopoty sprawiał właśnie pies. Pewnie dlatego, że nie przewidziałem, iż psa myśliwskiego nie należy stawiać na secie, gdzie chwilę wcześniej siedział szop pracz, bo może zwariować (śmiech). W Polsce łatwiej organizuje się takie sesje ze zwierzakami. W paryskim studio mieliśmy kiedyś na secie tygrysa na sesji dla Rolex’a, ale tu we Francji są bardzo duże obostrzenia przy pracy ze zwierzętami. W Polsce można to załatwić szybciej, wypożyczyć zwierzaki po koleżeńsku. W Paryżu wypożyczenie papugi do zdjęć to koszt minimum 1500 euro dziennie.
fot. Piotr Stokłosa/ Sesja ze zwierzętami dla Viva!Moda
Jesteś fotografem zajmującym się wieloma rzeczami, wolisz robić zdjęcia czy kręcić filmy?
Cały czas jednak to fotografia jest moją największą pasją, kręcąc filmy, robię to okiem fotograficznym.
Twoje najbliższe plany są związane z Paryżem? Czy masz ochotę wrócić do Polski?
W zasadzie w Polsce jestem raz na miesiąc, dwa. Cały czas mam kontakt z polską branżą, latam do Polski na weekendy. Poza tym od lata reprezentuje mnie też Warsaw Creatives i zaczyna się dobrze dziać. Teraz granice są otwarte, nie ma problemu z podróżami, nie jesteśmy już na szczęście w latach zimnej wojny. Nie zamierzam jednak zostawiać Paryża, tutaj uczą się moje dzieci, żona i ja mamy ciekawą pracę.
Dla których tytułów i marek modowych chciałbyś w przyszłości pracować?
Takich marek są tysiące, chciałbym np współpracować z Chanel, jednak nie wiem na ile to koliduje z faktem, że bardzo dużo pracuję z brandami z portoflio grupy LVMH. Trzymajcie kciuki, bo zacząłem właśnie rozmowy z Louis Vuitton.
Ostatnio mocno utkwiły mi w głowie kreacje M.M.Margiela i marzy mi się ciekawy wspólny projekt. Jeśli chodzi o tytuły prasowe – sympatycznie byłoby zrobić Vogue Paris. Do tej pory miałem publikacje w L’Officiel, ale niekoniecznie pracuję z prasą francuską. Cały czas wydawało mi się, że muszę mieć jeszcze lepsze portfolio. Prócz francuskiego Vogue’a, genialnie byłoby pracować z Numero. Nie będę naciskał, pracuję w swoim tempie, jeśli pojawi się propozycja chętnie ją przyjmę.
Dziękuję za rozmowę.