O kolejnych wyzwaniach, modzie kiedyś, dziś i jutro, nowej kolekcji i nadchodzącym pokazie, rozmawiamy z pierwszą damą polskiej mody – Gosią Baczyńską w jej atelier przy ulicy Floriańskiej w Warszawie.
Po raz kolejny pokazywała Pani swoją kolekcję w Paryżu podczas fashion weeku. Jak podsumowuje Pani to ostatnie doświadczenie dla swojej marki?
Bardzo dobrze! Jestem zadowolona, co rzadko można słyszeć w moich ustach. Mam poczucie, że zrobiłam kolejny ważny krok. Tak naprawdę dopiero w tym sezonie byłam przygotowana do kontaktu z kupcami we właściwy, profesjonalny sposób. Sprowadziłam konsultantkę z Nowego Jorku, która pracuje dla Celine, wcześniej współpracowała przez pięć lat z Isabel Marant. Przyjechała na trzy dni, pomogła mi ustawić kolekcję pod kątem handlowym.
Wcześniej brakowało Pani tego aspektu?
Tak, brakowało mi takich konsultacji z ekspertem, ponieważ wszystkie rynki różnią się od siebie, czy to amerykański, czy europejski, czy blisko- i dalekowschodni. Sam fakt, że Alicia przyjechała, uspokoił mnie. Dostałam kilka cennych wskazówek, jej opanowanie i metodyczne, analityczne spojrzenie oraz dystans bardzo dużo mi dały. Wcześniej miałam wielki chaos w głowie, bo zwykle też pracowałam, budowałam kolekcje bardziej pod show i wypowiedź artystyczną niż pod sprzedaż. Muszę się tego uczyć.
Przygotowując tę kolekcję planowałam zrobić mały pokaz, ale nie udało się – za mało czasu, nie miałam siły pozyskiwać sponsorów. Wcześniej właśnie tym się zajmowałam i nie miałam z kolei czasu na ten aspekt sprzedażowy. Prezentacji w końcu nie zrobiłam, chociaż mam już opłacone miejsce. Przypuszczam, że w tym i jeszcze kolejnym roku do prezentacji w Paryżu nie wrócę.
Mam super zespół, dziewczyny świetnie radziły sobie w showroomie i podczas jego przygotowań. To jest ogromna praca do zrobienia! Wszystko było profesjonalnie zorganizowane, mamy zamówienia, dlatego uważam, że to duży krok do przodu i nowy rozdział. Oczywiście mam jeszcze mnóstwo problemów do pokonania, ale mam też wewnętrzny optymizm.
Taki wyjazd do Paryża jest zapewne bardzo wyczerpujący.
Mam świetny zespół, więc mogę więcej czasu poświęcić sobie. Jakoś szczególnie się nie przepracowywałam w tym Paryżu, ale to zawsze jest męczące. To są nieustannie emocje, stres, dlatego nie miałam siły iść na ostatni koktajl wieczorny. Obecnie jestem już zupełnie gdzie indziej. Teraz koncentruję się na przygotowaniu pokazu w Warszawie. Uwielbiam organizować prezentacje dla publiczności i klientów, są one dla mnie bardzo ważne jako forma wypowiedzi artystycznej w jakimś klimacie i kontekście, który błąka mi się po głowie. Równocześnie jestem też pochłonięta pracą nad kolejną linią letnią oraz realizacją ostatnich zamówień kolekcji zimowej pokazanej w Paryżu. To jest właściwie non stop praca, na zakładkę.
Taka branża.
Niestety jedna z najtrudniejszych.
I niestety niesprawiedliwie oceniana jako lekka i przyjemna…
Tak, to niezmiernie trudna praca, bardzo wyczerpująca, trzeba w niej ponosić niezwykle duże ryzyko i pochłania ogromne koszty finansowe. Ale cóż… to jest rodzaj misji…
Tak swoją pracę Pani traktuje – jako misję?
Tak, jako misję i samorealizację jako artysta, ale też absolutnie nie można zapominać o aspekcie finansowym. Chyba mimo wszystko nieźle sobie z tym radzę, bo funkcjonuję te kilkanaście (w przyszłym roku dwadzieścia) lat. Mam za sobą cztery sezony pod rząd w Paryżu, marka ciągle się rozwija, zostały poczynione duże nakłady finansowe i to przynosi rezultaty. Dlatego, misja misją, ale bez pewnych umiejętności biznesowych, punkt, w którym obecnie jestem, nie byłby możliwy. Uważam, że dałam i nadal daję sobie świetnie radę. Skoro o własnych siłach doszłam do tego momentu, to cóż by było gdybym miała kapitał zewnętrzny? (śmiech)
Wielu projektantów nadal nie potrafi połączyć wymiaru artystycznego ze stroną biznesową.
To jest bardzo trudne i nawet wielcy mają tym problem, nie bez powodu tyle się ostatnio dzieje w branży. Alber Elbaz został zwolniony, nie odszedł sam. Jest wielkim artystą i proces jego zniewalania z pewnością trwał długo. Pogoń za pieniądzem, robieniem mody łatwiejszej, szybszej. Widziałam jego wypowiedź w sieci, kiedy mówił: jestem Alberem Elbazem, to jest moja wrażliwość, tak widzę kobiety. On po prostu nie przekroczył pewnej linii i pozostał sobą, a trzeba zaznaczyć, że to on zbudował markę Lanvin. To niepokojące, że firma, która odnosi ogromne sukcesy, musi i tak gonić. Oprócz Elbaza, przecież też Raf Simons… Oni wszyscy mają tego po prostu dosyć. Ile można rocznie przygotować kolekcji, jak długo da się zapieprzać jak chomik w kołowrotku? To zabija kreatywność, frustruje, męczy, wypala, po prostu powoduje, że jest się nieszczęśliwym…
Ja jednak ciągle wierzę, że będzie nawrót do mody wyższej. Będąc teraz w Paryżu, poszłam na pokaz Schiaparelli i tam usłyszałam termin pret-a-couture. Wcześniej mówiło się high pret-a-porter albo Włosi określają to demi couture. I rzeczywiście: te rzeczy są przepiękne, mają wspaniałą jakość, widać wielką pracochłonność. Te projekty będą na pewno bardzo drogie, ale powstaje właśnie taka kategoria rzeczy, które są bardziej skomplikowane, droższe, bardziej wyrafinowane, ale jednak w swego rodzaju większym dostępie niż szycie indywidualne.
Odpowiedź na erę fast fashion?
Tak właśnie myślę. Spodziewałam się tego już osiem lat temu, myślałam, że to wtedy będzie nawrót do mody wyższej, ale i fast fashion w tym czasie jeszcze bardziej się rozkręciła.
Kolekcja Gosi Baczyńskiej w atelier przy ul. Floriańskiej w Warszawie (fot. Marta Waglewska/LAMODE.INFO)
KOLEKCJE WIOSNA/LATO I JESIEŃ/ZIMA 2016
Widzieliśmy w sieci pierwsze zajawki Pani nowej kolekcji, potem pierwsze projekty pojawiły się także w magazynie Collezioni. Czy może nam Pani powiedzieć coś więcej na jej temat?
Niewiele, bo niebawem ją Pani zobaczy na pokazie zatytułowanym „Back to the Future”, który będzie składał się z dwóch części – linii „Into the Form” i „Out of the Form”. W pierwszej kolekcji wiosna/lato czuć brzmienia lat 60., ich minimalizm, grafikę i geometryzm, a jesień/zima to dekada później, czyli więcej miękkości, malarskości, dużo koloru i błysku. „Out of the Form” to podskórne wspomnienie z wczesnej młodości, odpryski z tego, co pamiętam z lat 70., trochę też 80. Przekopałam sobie zeszyt, który założyłam w podstawówce i robiłam tam wycinki z gazet czy wklejałam zdjęcia. W kolekcji pojawią się pewne motywy z tych czasów, ale przede wszystkim chodzi o ówczesny klimat, chociaż ostatecznie całość będzie i tak nowoczesna.
Dopiero teraz postanowiła Pani sięgnąć po ten zeszyt?
Nie, od czasu do czasu przeglądam go podczas porządków, ale tym razem będąc już na zaawansowanym etapie tworzenia kolekcji, specjalnie po niego sięgnęłam. Tym razem chodziło o klimat tamtych lat. Czasami potrafię nazwać swoje inspiracje, np. kiedy jest to muzyka czy sztuka, o których mogę opowiedzieć odrębne historie, ale niekiedy są momenty, że nie ma fabularnej opowieści.
A przy tej kolekcji?
Przy tej kolekcji, i poprzedniej zresztą też, nie było szczególnego wątku fabularnego. Podczas procesu tworzenia wszystko ewoluowało, nie byłam do końca przekonana, co chcę osiągnąć. Będę chciała te obie linie pokazać razem, ponieważ ta obecna jest jakby drugą częścią wcześniejszej, obie mają pewne wątki wspólne, są jednocześnie różne, ale podobne. Te podobieństwa będę chciała na prezentacji pokazać.
Jednak elementem wspólnym tych dwóch kolekcji nie są buty. To Pani pierwsza autorska linia obuwia…
Muszę powiedzieć, że trochę łączy, ponieważ obcas z obecnej kolekcji został zaprojektowany w poprzednim sezonie, tylko zatrzymałam produkcję jak już wiedziałam, że nie robię prezentacji. Teraz nastąpiły pewne zmiany w modelach butów, np. kolor czy detale na przodzie buta. Mogę zdradzić, że ten sam obcas pojawi się również w kolejnej kolekcji. To naturalna decyzja, ponieważ domy mody pokazują swój model obcasa przez wiele sezonów i potem jest on kojarzony z konkretną marką.
Skąd pomysł, żeby w końcu zaprojektować buty?
Formę miałam zrobioną, powstał projekt obcasa, zaplanowałam prezentację – po prostu przyszedł ten właściwy moment. Robiąc pokaz, chciałabym pokazać całą sylwetkę, łącznie z moimi butami. Jestem bardzo zadowolona, bo projekty są przepiękne i najwyższej światowej klasy, wyprodukowane w fabryce, z którą pracują najwięksi, np. Manolo Blahnik, Dior, Jimmy Choo czy Nicholas Kirkwood. Będą to dwa modele, w różnych wariantach kolorystycznych. Zdobyłam już na nie zamówienie. Jestem z tej kolekcji niezwykle dumna!
Wspomniała Pani swoich kolegów po fachu… Czy obserwuje Pani ich twórczość, ogląda pokazy?
Ja w ogóle nie obserwuję. Na Style.com zaglądałam bardzo rzadko, a teraz na Vogue Runway już wcale, ten format do mnie nie przemawia. Od jakiegoś czasu jestem bardziej przywiązana do Instagrama i dlatego, że wszystko mamy tam na bieżąco, również w trakcie fashion weeków trudno czegoś nie zauważyć. Nie szukam jednak sama, raczej na zasadzie rzucenia okiem. Nie jestem w stanie powiedzieć kto co zrobił, jakie trendy są, a jakich nie ma. Z tamtego sezonu jedynie wyłapałam, że pojawiło się dużo czerni i bieli, które wcześniej dominowały też w mojej kolekcji, chociaż może byłam na to wyczulona i dlatego to zauważałam? Wiadomo, zawsze jest milion trendów, a wśród nich są takie, które się bardziej wybijają. Obecnie zauważyłam, że jest dużo wszystkiego.
Na bogato w stylu Gucci…
Tak! Ja z kolei nieustannie siebie ograniczam, bo mam tendencję do zdobień i koloru. Na początku zarzucano mi, że proponuję ciągle szarości, czarnie i beże. Teraz jestem w fazie barwnej, a nawet momentami muszę uważać, żeby nie było w pewnym sensie kiczowato. Może nawet ograniczam się za bardzo, patrząc na to, co dzieje się na świecie…
Co by było gdyby się Pani nie ograniczała!
Myślę, że mimo wszystko te moje projekty są zrównoważone, a zdobienia i bogate detale zawsze mają jakiś kontrapunkt.
Porozmawiałyśmy chwilę o tym, co dzieje się na świecie, a teraz przejdźmy na nasze podwórko. Czy obserwuje Pani polską modę, w którą stronę ona teraz zmierza?
Nie mam pojęcia, bo nie mam dystansu. Na pewno jest bardzo dużo bardzo zdolnych osób, które sobie coraz lepiej radzą z biznesem, bo nie są skażone pierwotną walką o to, żeby w ogóle odważyć się robić modę w Polsce, tak jak ja i paru innych projektantów ośmieliło się w latach 90.
Tylko, że dzisiaj może jest większa konkurencja?
Ale i wiedza większa. Młodzi projektanci nie są już zamknięci, wyjeżdżają, jest Internet, jest o wiele łatwiej. Faktycznie jest tego dużo, ale, sorry, my wtedy nie wiedzieliśmy o tym kompletnie nic. Jak zaczynałam w `97 roku, to był dopiero początek komputerów i przesyłało się wyłącznie maile tekstowe, żadnych obrazków i filmów. A dzisiaj w tej samej sekundzie widzimy co na drugim końcu świata pokazuje na wybiegu projektant.
To właśnie jest to umasowienie mody, które postępuje i na pewno będzie się dalej rozwijać. Natomiast, tak jak wspomniałam, wciąż wierzę, że w opozycji do szybkiej mody w przyszłości wykształci się ten nurt dla bardziej wymagających odbiorców, ceniących walory artystyczne, rzemiosło, piękno tkaniny, jej dotyk itd.
Z wizytą w atelier Gosi Baczyńskiej (fot. Marta Waglewska/LAMODE.INFO)
KOBIETY GOSI BACZYŃSKIEJ
Zmiany, zmiany, zmiany… A czy również Pani klientka przez te lata zmieniła się, czy może pozostała tą samą osobą?
Wydaje mi się, że to nadal ta sama osoba.
Jakby Pani ją opisała?
Przychodzą do mnie kobiety w różnym wieku, głównie wtedy, kiedy chcą coś kupić lub zamówić na specjalną okazję. Trzeba jednak zaznaczyć, że mimo że jestem kojarzona głównie z takimi projektami, to proponuję też ubrania na co dzień. Wciąż niewiele jest jednak klientek, które mogą kupić sobie dzienną rzecz wysokiej jakości, ale i w wysokiej cenie, a osoby „z większym portfelem” ciągle robią tego typu zakupy za granicą lub przez Internet.
Specjalne okazje to pewnie głównie śluby?
Tak i to bardzo trudny temat, zwłaszcza w przypadku indywidualnych zamówień.
Z pewnością ta trudność leży w spotkaniu się projektanta z klientką na środku drogi?
Tak, bo kobiety muszą pamiętać, że mogą przychodzić do mnie z konkretną wizją siebie, ale nie z konkretnym zdjęciem sukienki. Ja na początku często mam wiele migawek w głowie, które nie potrafię skonkretyzować, ten cały proces wymaga współpracy. Możemy najpierw zdecydować jaki ma być klimat, wybrać tkaninę, a potem ta osoba musi mi zaufać.
Albo przychodzi się do projektanta, albo krawca…
Dokładnie tak, ale nie wszystkie panie to rozumieją i choćby bardzo chciały, to przed ślubem są w tak specyficznym nastroju, że nie są w stanie. Wiele pań za bardzo się przejmuje i potem cały proces przygotowań do ślubu jest drogą przez mękę, a sam dzień ślubu to już tylko zmęczenie i totalna panika.
Z drugiej strony, pojawiają się też zupełnie inne klientki. Dla przykładu, szyłam ostatnio suknię dla księżniczki arabskiej z królewskiej rodziny rządzącej. To było duże wyzwanie, ale przyszła panna młoda nie robiła mi żadnych uwag, a była to praca na odległość. Oczywiście na samym początku poleciałam się z nią spotkać, zawiozłam próbki tkanin. Przed samym wyjazdem miałam przeczucie i poprosiłam moje krawcowe, żeby przygotowały mi szybką wersję kształtu z konkretnej koronki z metalową nicią, wzięłam ten projekt, zaproponowałam i okazało się, że to jest to. Wcześniej ona wysłała mi co prawda swoje inspiracje, żebym mogła się zorientować w klimacie, ale miałam intuicję, przygotowałam się i od razu zatwierdziła mój pomysł. Potem już się nie widziałyśmy i zawiozłam gotową suknię w gigantycznej skrzyni.
Daleko trzeba było lecieć?
Nie mogę dokładnie powiedzieć, bo to jeszcze tajemnica, ale dostałam zgodę na publikację i na razie czekamy. Mogę zdradzić, że ma jeszcze wiele innych moich sukien.
Niedawno miałam też klientkę, która mieszka i pracuje w Londynie. U mnie uszyła sobie sukienkę na tak zwane przebranie podczas wesela – był to dość odważny projekt, bo czarny i krótki, ale pasował świetnie do jej temperamentu. Stylizacja zrobiła furorę! Główną suknię nie mierząc zamówiła ze zdjęcia w Stanach, okazała się za długa, ale poradziłam jej jak ją skrócić. ! Dziewczyna była otwarta, pełen luz i zaufanie, bez panikowania.
Jeżeli jest pełne zaufanie i rozmowa, powstają naprawdę świetne rzeczy. Tak było w przypadku Marty Dyks, a teraz też Katarzyny Warnke. Jeszcze nikt tej sukni nie widział – jest przepiękna, a na szczególną uwagę zasługuje cudowny welon, który został zupełnie inaczej upięty, nie widziałam jeszcze nikogo w takim w Polsce. Jestem z tych dwóch sukni mega dumna!
Skoro suknie ślubne cieszą się taką popularnością, to może już niebawem pojawi się nowa kolekcja?
Mam taki plan, tylko kiedy ja mam to wszystko robić? Trzeba trochę przewietrzyć mózg między jednym a drugim, mam nadzieję, że uda się przed wakacjami… Ale którymi? (śmiech)
ZŁOTA AMBASADORKA
Fakt, że kobiety w Polsce i zagranicą kochają Pani projekty z pewnością przyczyniło się do tego, że otrzymała Pani wyróżnienie „Złote Logo Polska”. Co ta nagroda dla Pani znaczy?
Żyję nieustannie w takim pędzie, że nawet nie zdążyłam sobie zdać sprawy co to za nagroda. Wiedziałam, że biegnę odbierać jakieś Złote Logo i dopiero będąc na miejscu, dotarło do mnie jakie to wyróżnienie. Poczułam prawdziwe wzruszenie i wielką satysfakcję. Otrzymałam tę nagrodę za promocję Polski w kraju i za granicą. Jestem głęboko przekonana, że jestem dobrym ambasadorem Polski, naprawdę bardzo dużo zrobiłam w tej kwestii.
Obecność w oficjalnym kalendarzu paryskiego fashion weeku to niebywałe osiągnięcie i jestem jedyną polską projektantką zaproszoną do udziału w tym wydarzeniu. Od dwóch sezonów nie byłam w głównym programie, ponieważ za dużo mnie to kosztowało pieniędzy i zdrowia. Organizacja pokazów nie ma większego sensu, kiedy nie ma się sprzedaży, czyli głównego powodu, dla którego robi się prezentacje – mówiłam o tym już zresztą wcześniej. Wypowiedź artystyczna oraz spełnienie marzeń, ambicji to tylko jedna strona i nie ukrywam, że mi jej brakuje, ale muszę się jeszcze nauczyć tej drugiej strony, żebym miała za co te pokazy robić. Próbuję i mam nadzieję, że rozwija się to w dobrym kierunku.
Czego w obliczu tylu wyzwań możemy życzyć Gosi Baczyńskiej?
Spokoju i klarowności umysłu. To są na co dzień miliony migawek, które mi przez głowę przechodzą i czasami można od tego zwariować! (śmiech) W tamtym roku byłam na wakacjach pierwszy raz od siedmiu lat, powinnam się częściej resetować. Trzy tygodnie temu zrobiłam sobie długi weekend i pojechałam do pięknie odrestaurowanego Zamku Biskupiego w Janowie Podlaskim – kocham i doceniam takie miejsca. Jedno z jego skrzydeł zostało odnowione pod nadzorem konserwatorskim, są tam freski, które wyskoczyły spod tynków, stare belki, parkiet z epoki. Bardzo mi się tam podobało! Te cztery dni odpoczynku cudownie mi zrobiły, muszę częściej wyjeżdżać na takie weekendy.
W takim razie życzymy więcej „takich weekendów”, ale teraz też trzymamy kciuki za pokaz, nie możemy się doczekać!
Dziękuję!