Nie lubię krytykować, a tym bardziej nie lubię narzekać. Na swoim blogu, Secret of Style, skupiam się na tym co inspirujące, kształcące, rozwijające albo po prostu poprawiające nastrój. Pewne sytuacje wydają mi się jednak tak absurdalne, że ulegam i piszę – „nie”. Tak było w przypadku „Metki, które leczą”, tak będzie i tym razem.
Nowy rok rozpoczął się bardzo pracowicie. Ekipy realizujące pokazy mody mają pełne grafiki zajęć. Niejednokrotnie przygotowania trwają długie tygodnie, czasami nawet miesiące. A pracy jest mnóstwo. Projektant tworzy kolekcję, wybierane jest miejsce pokazu, projektowana jest scenografia. Trzeba wybrać modelki i modeli, opracować choreografię, zrobić projekt make-up’u i fryzur. Gdzieś po drodze jeszcze pojawia się temat sponsora, partnerów, patronów, itd, itd. Później powstają długie listy gości, do których wysyłane są zaproszenia. W ramach końcowego etapu, między innymi w mojej skrzynce na listy, pojawia się koperta, a w kopercie kartonik z napisem „Zaproszenie”. Organizatorzy zazwyczaj mają „(…) ogromną przyjemność zaprosić mnie na pokaz (…)”. Zatem przychodzę.
rys. Anna Halarewicz
Jak do tej pory, w każdej stolicy mody proces ten wygląda mniej więcej tak samo. W pewnym momencie zaczynają się jednak schody. Otóż przyjeżdżam na miejsce, pokazuję zaproszenie, wchodzę dalej. Czasami jestem częstowana kieliszkiem wina, którego jakość zależy od rangi projektanta. Wchodzę głębiej i przecieram oczy ze zdumienia. Pierwsze rzędy są wypchane po brzegi tancerkami, wokalistkami, aktorkami jednej roli i „ważnymi osobami”, których prawie nikt nie zna. Obok nich zarezerwowane jest dopiero miejsce dla redaktorów naczelnych, później w kolejności siedzą wybrani dziennikarze mody, styliści, itd. Jak dla mnie – pomieszanie z poplątaniem.
Pokazy mody są przede wszystkim dedykowane dziennikarzom mody, stylistom i ludziom z branży. To są osoby, od których w dużej mierze zależy powodzenie prezentowanej kolekcji. Obok powinno być oczywiście miejsce dla wszelkiego rodzaju ważnych osób, w tym dla prawdziwych gwiazd. „W drugim rzędzie powinni siedzieć przede wszystkim inwestorzy”, podpowiada Różena Opalińska, stylistka Elle. Tymczasem te honorowe miejsca zajmują tak zwani krewni i znajomi królika, czyli towarzyski misz masz. Im głębiej w te rzędy, tym gorzej: osoby z przypadku, którym ktoś oddał zaproszenie, liczne osoby towarzyszące, nie wykluczając fashion-ignorantów.
Nie wiem z czego to wynika. Zdania są podzielone. Jedni mówią, że to wina agencji PR, które „obsługują” dany pokaz. Inni twierdzą, że każdy ma takich VIP-ów, na jakich sobie zasłużył. Jeszcze inni komentują, że to niedbalstwo projektantów i organizatorów. Ja uważam, że w każdym z tych argumentów jest coś na rzeczy. Pytanie, czy się ockniemy.