Od ponad 30 lat kruchy staruszek przemierza ulice Mahattan’u na swoim nieco archaicznym rowerze. Na ramieniu zawsze przewieszony ma mały aparat, którego strzeże jak oka w głowie. Niestrudzenie objeżdża pchli targ przy 26-stej alei, zagląda na 54-tą i szybko pstryka zdjęcie dziewczynie w genialnym kostiumie Chanel. Ten energiczny pan to nie kto inny, jak sławny Bill Cunningham, uliczny fotograf mody, który w tej dziedzinie ma zdecydowaną palmę pierwszeństwa.
Bill ukończył w 1948 roku prestiżowy Harvard University i od razu przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie zaczął pracować w reklamie. Szybko jednak porzucił to zajęcie dla projektowania kapeluszy we własnej, jednosobowej firmie, William J. Projektowania jednak także musiał zaniechać, ponieważ upomniała się o niego amerykańska armia, ale zaraz po powrocie ze służby Cunningham zaczął pracować jako dziennikarz mody w Herald Tribune. To był czas, w którym fotograf wypromował na amerykańskim rynku Jean-Paul Gaultier i Azzedine Alaia. Cunningham zaczął pisywać także do Women’s Wear Daily i rozpoczął miejskie łowy z aparatem w ręku. Kiedy w 1978 roku światło dzienne ujrzała fotografia Grety Garbo jego autorstwa, Bill otrzymał stałą rubrykę w Times i zapowiedział erę ulicznych fotografów.
fot. East News/ Bill Cunningham w pracy
Cunningham od ponad 30-stu lat utrzymuje kolumnę w niedzielnym wydaniu New York Times, w której zamieszcza uchwycone w ciągu tygodnia uliczne stylizacje. To zdjęcia ultramodnych nowojorczyków, dla których moda jest po prostu stylem życia. Cunningham potrafi w sobie tylko właściwy sposób uchwycić atmosferę, i osobowość przypadkowego modela-przechodnia. Obiektyw kieruje na detale, delikatny uśmiech, ledwie widoczny łańcuszek, intensywny kolor szminki…
Jednak nie tylko sposób, w jaki fotografuje wyróżnia Cunninghama spośród elity branży mody, w której, niewątpliwie, się znajduje. Artysta znany jest z zamiłowania do ascetyzmu i spartańskich warunków życia. Podczas Fashion Week’ów Bill’a nie znajdziemy w luksusowych hotelach z puchową pościelą na wodnym łóżku i w SPA. Bill woli maksymalną prostotę i swobodę, twardy materac i dzieloną łazienkę. Swoboda musi mu także towarzyszyć w codziennej pracy, gdzie Bill ze wszystkich sił stara się być niewidzialny – Ubranie ma dać mi pewność bycia incognito, kiedy fotografuję. Moje ubrania pozwalają mi wtopić się w tłum – mówi Cunningham o swojej bardzo skromnej, jak na zajmującego się modą człowieka, garderobie.
We “wtapianiu się w tłum” Bill’owi przez lata pomagały także nieudzielanie wywiadów i niechęć do wydania albumu z własnymi pracami. Ostatnio jednak, w drodze wyjątku, pozwolił dwóm dokumentalistom z Times, Richardowi Press’owi i Philip’owi Gefter’owi zrobić o sobie film. Film, który nazywa się po prostu Bill Cunningham New York i są to najlepsze cztery słowa oddające całokształt tego niesłychanie skromnego pioniera modowej fotografii ulicznej.