O początkach, niszowych zapachach, a także o poleganiu na
własnych wyborach i intuicji jako kluczu do sukcesu – rozmawiamy z Agnieszką
Łukasik i Warynią Grelą – założycielkami Galilu i Wonders by Galilu.
Jak narodził się
koncept założenia wspólnej marki? Pracowałyście w tej samej branży, znałyście
się wcześniej?
WARYNIA: Nie, nie znałyśmy się. Ja kupiłam mieszkanie obok
Agnieszki, miałyśmy tę sama ekipę remontową i tak nawiązałyśmy kontakt.
Agnieszka miała wtedy małe, niespełna roczne dziecko, odeszła z pracy, ja z
kolei zdecydowałam się na roczny urlop. W ten sposób przypadkowo nawiązałyśmy
rozmowę na temat tego, czym każda z nas chce się w przyszłości zająć. To
zapoczątkowało cały proces…
AGNIESZKA: Doskonale pamiętam ten moment, tę rozmowę. Kiedy
Warynia przyszła z wizytą, rozmawiałyśmy ok. 3 godziny, szybko nawiązała się
między nami nić porozumienia. Warynia wyjeżdżała wtedy na miesiąc do Wietnamu,
to był czas przemyśleń i zmian i właśnie wtedy się spotkałyśmy.
W: Jak dziś o tym myślę, jestem naprawdę zaskoczona, że tak
z marszu się na to zdecydowałyśmy, właściwie bez momentu wahania, kompletnie
się nie znając… (śmiech).
A: O tym, że mamy podobny gust, smak, zainteresowania,
dokonujemy podobnych wyborów w zasadzie dowiedziałyśmy się dopiero w trakcie
współpracy. Natomiast zaczynając, nie wiedziałyśmy o sobie praktycznie nic,
byłyśmy dla siebie zupełnie obcymi osobami. Dziś jest dla mnie niepojęte, że
można wejść w projekt z kimś, kogo się kompletnie nie zna, wyłącznie na
podstawie tego, że mamy jakieś cechy wspólne i że ta osoba robi wrażenie
ciekawej (śmiech). Myślę, że jednym z decydujących czynników było to, że spotkały
się dwie osoby będące w podobnym momencie życia – takie, które chciały stworzyć coś własnego,
coś wyjątkowego, w coś zainwestować. Poza tym, nie bez znaczenia jest też pewna
cecha, którą posiada i Warynia i ja, a mianowicie brak strachu przed
podejmowaniem decyzji, nawet tych ryzykownych. Takie unikanie nadmiernego
racjonalizowania, które często wstrzymuje przed podjęciem akcji czy decyzji, daje
dużą swobodę działania.
Nawiązując jeszcze
do Waszych początków: skąd wzięła się nazwa, jaka jest jej geneza? Niektórzy tworzą wokół nazwy całą historię;
czy „Galilu” coś oznacza, komunikuje, jak to dokładnie wyglądało?
A: Z nazwą „Galilu” wiąże się śmieszna historia, ponieważ
była to ostatnia rzecz w naszym koncepcie nie dopięta na ostatni guzik. Długo trwało
zanim na nią wpadłyśmy. Niejedna bardzo mądra głowa pochylała się nad tym
tematem, nie wyłączając najlepszych copywriter’ów w Polsce i agencji
reklamowych, jednak nic nam się nie podobało i nie mogło zaskoczyć. Byłyśmy w
Paryżu, jechałyśmy autobusem przez Saint Germain do siedziby marki Diptyque…
W: Ja tego nie pamiętam…
A: Ja to doskonale pamiętam… No i to się po prostu stało.
Zastanawiałyśmy się nad tym cały czas. Wiedziałyśmy, że musi to być nazwa
dźwięczna, łatwa do zapamiętania, która może niewiele komunikuje, ale ma coś w
sobie. I że powinna być łatwa do wypowiedzenia dla każdego – i w Polsce i
powiedzmy, we Francji. Celowo unikałyśmy anglojęzycznych słów, chcąc pozostać
lokalne. Był to swoisty ping-pong werbalny między mną a Warynią: ja
powiedziałam „gil“, zaczęłyśmy się śmiać. Warynia lubi imię Gal, ja
z kolei wspominałam, że w przeszłości jeden z przyjaciół mówił na mnie
„Lu“ i mam do tego słowa sentyment i tak od słowa do słowa powstała nazwa – na
zasadzie: to może „Galilu”. To nam się od razu spodobało – ot cała historia
(śmiech). Poza tym tak się złożyło, że „Galilu” zawiera pierwsze litery naszych
nazwisk.
Czym jest dla Was zapach?
A: Na pewno jest to coś bardzo
subiektywnego i osobistego, coś bardzo nam bliskiego, przynajmniej dla mnie.
Jest to ta część życia, z której wagi często na co dzień nie zdajemy sobie
sprawy. Jest czymś, co jest obecne wszędzie. Są zapachy, które uwielbiamy, są
też takie, których nie nosimy (czy „nie znosimy”). Zapach przenosi nas w inny
świat, pozwala dotrzeć do wspomnień, skojarzeń, dawno nie odwiedzanych rejonów
nas samych. To zdecydowanie bardzo ważna część naszego życia.
Jakie są kryteria wyboru nowych zapachów?
A: Napotykam na swojej drodze
zapachy, które potrafią przenieść mnie w jakieś miejsca, wzbudzają skojarzenia,
wspomnienia, natomiast kiedy szukamy zapachów do Galilu, działamy według innego
klucza.
W: Jeśli chodzi o klucz doboru
produktów, sprawa wyglądała dużo ciekawiej na początku naszej działalności.
Dziś poruszamy się w środowisku perfumiarzy, marek, które nas znają i wysyłają
nam swoje produkty do testów, tak że od razu możemy zdecydować, czy określone
produkty się nam podobają, czy nie. Zazwyczaj jesteśmy bardzo zdecydowane i stałe
jeśli chodzi o nasze sympatie i preferencje: to jest albo zdecydowanie „tak”,
albo zdecydowanie „nie”. Poza tym to bardzo subiektywny wybór: zawsze to
podkreślamy, że sprzedajemy – i to
dotyczy wszystkich sklepów – tylko to,
co lubimy i co nam się podoba – i to
jest jedyne kryterium.
A: Na pewno nie jesteśmy
niewolnikami trendów, zwłaszcza jeśli chodzi o zapachy.
W: Powiedziałabym raczej, że to
my je tworzymy. Taki był pomysł i
założenie od początku naszej działalności. Dziesięć lat temu, gdy powstał
pierwszy sklep Galilu, do którego zresztą część ludzi bała się wejść, ponieważ
był tak oryginalny: biały, ascetyczny, trochę jak apteka – to była zupełna
nowość. Myślę, że ten klimat wyjątkowości jest u nas obecny cały czas.
Jaka była pierwsza marka w ofercie Galilu? Jaki jest ostatni nabytek?
Czy jest coś, o co szczególnie zabiegałyście?
A: Jeśli coś kochamy, jesteśmy
bardzo lojalne. Wierzymy w jakość, którą oferuje dana marka, ręczymy za nią. Te
marki, z którymi zaczynałyśmy, w zasadzie cały czas w prawie niezmienionej
formie stanowią trzon naszej oferty i naszej sprzedaży. Wśród nich są na pewno
Aesop, Aromatherapy Associates, Revive, Dr Sebagh, Escentric Molecules, a także Santa Maria Novella –
szalenie niszowa marka, która uwierzyła w naszą koncepcję. Jeździłyśmy wówczas
z Warynią po Europie z renderingami nie mając jeszcze nawet nazwy projektu,
czarując i opowiadając, że to taka niezwykła idea. Zaklinałyśmy rzeczywistość,
choć jak się okazało – nie było to wcale aż tak dalekie od tego, jak te nasze
plany się zmaterializowały. Uparłyśmy się, że musimy mieć najlepsze na świecie
zapachowe świece Diptyque i starałyśmy się o nie dwa lata. Marka przyznała, że
nasz zamysł bardzo im się podoba, ale postawili warunek, że najpierw sklep musi
zacząć działać. Z kolei o Frederic’a Malle’a walczyłyśmy cztery lata.
Zabiegałyśmy o nich jeżdżąc do Paryża, dzwoniąc. Kosztowało nas to dużo starań,
dużo zachodu, i mimo konkurencji to właśnie my zostaliśmy wybrani na ich
partnerów do współpracy. Frederic Malle to niezwykle wymagający partner, natomiast
perfumy marki to jedne z najlepszych na świecie, tworzone przez najlepsze nosy.
Ze względu na zupełny brak obostrzeń finansowych jeśli chodzi o tworzenie
zapachów, kreatorzy marki maja praktycznie nieograniczone możliwości. Jest to czysty artyzm. To też bardzo
konsekwentna i wymagająca marka. Wnętrza butików Malle’a, a także ich product
placementy w innych sklepach są niezwykle estetyczne, zachowana jest unifikacja
pod względem wystroju, a także surowe procedury dotyczące przechowywania ich
produktów (lodówki takie jak w Galilu). Ta konieczność utrzymania wysokich
standardów także przez partnerów biznesowych, które myśmy spełniały, gwarantuje najwyższą jakość dla
konsumentów.
Czy wszystkie marki,
które wprowadziłyście do oferty Galilu są nadal dostępne, czy zdarza się, że z
czegoś rezygujecie?
A: Oczywiście, to jest naturalne, że czasem jakaś marka zostaje wycofana.
W: Jednak większość wprowadzonych przez nas marek wciąż jest w ofercie,
na palcach jednej ręki można policzyć te, z którymi rozwiązałyśmy współpracę.
Najczęstszym powodem był fakt, że formuła została zamknięta albo okazała się
zbyt niszowym konceptem. Generalnie jednak wszystkie produkty, które sprzedawałyśmy
na początku naszej działalności, mamy też dzisiaj.
Jak wygląda
proces zamawiania i komponowania oferty sklepu? Czy to się wiąże z wyjazdami,
testowaniem?
A: Po pierwsze, nie obowiązują
nas trendy. Wonders by Galilu to trochę inna para kaloszy, ten projekt
rządzi się innymi prawami – działa według innych reguł niż butik z pielęgnacją
czy zapachami. Tutaj nie mamy sezonowości, przynajmniej jeśli chodzi o zakupy.
Poza tym, nawiązując do tego co powiedziała wcześniej Warynia, dziś jest tak,
że marka która chce zaistnieć na rynku polskim, najczęściej wybiera Galilu.
Otrzymujemy w związku z tym ogromną liczbę zaproszeń, próbek do testowania i w
zasadzie dzisiaj nie musimy już nigdzie jeździć w poszukiwaniu nowych
produktów.
W: Poza tym ogromne możliwości
jeśli chodzi o nowości pojawiające się na rynku daje obecnie internet; w każdym
kraju istnieje podobny projekt do naszego, np. w Stanach Zjednoczonych i
Europie Zachodniej i przeglądając strony internetowe tych projektów bardzo
łatwo jest wyłapać nowości. Zajmując się tym od dekady mogę śmiało powiedzieć,
że dziś rynek perfumiarski nie ma dla nas tajemnic. Podkreślam jednak, że to co
sprzedajemy to tylko i wyłącznie nasze wybory i rozszerzając asortyment o
konkretne nowości sugerujemy się tylko i wyłącznie własnymi preferencjami.
Ale każdy zapach jest powąchany, sprawdzony…
W: Oczywiście, każdy zapach jest
powąchany,przetestowany na skórze przez nas i nasz zespół. Kosmetyki także
testujemy w naszym gronie.
A: Chcę podkreślić, że mamy bardzo
wyspecjalizowany i kompetentny zespół. Dziewczyny, które z nami współpracują
ukończyły studia z kosmetologii, mają szeroką wiedzę z pogranicza medycyny, dermatologii
i są na tyle wyedukowane i doświadczone w tym, co robią, że byłyby w stanie
same tworzyć kosmetyki. Dlatego każdy nowy produkt przechodzi przez ręce i nosy
całego zespołu. Zdarza się, że zapachy które w pierwszym kontakcie nam się
podobają, po przetestowaniu okazują się kompletną klapą: nie przechodzą próby
testu i jako te niespełniające norm jakościowych zostają odrzucone.
W: Prawda jest taka, że na rynku
jest duża liczba marek i nowych zapachów, co roku pojawiają się nowości, jednak
nie wszystkie spełniają nasze standardy.
Wedle jakich kryteriów oceniacie zapach jako „nieoryginalny”?
A: To nawet nie tyle kwestia
oryginalności, co – jak wspominałam wcześniej – jakości. Ta jakość dla nosa,
który doświadcza zapachów od dziesięciu lat, tak jak my, jest bardzo prosta do
zdefiniowania, wychwycenia. Łatwo jest wyłapać nawet ładny, ciekawy, ale słaby
jakościowo, nieudany zapach.
Jakość jest waszą wizytówką. Jak zdefiniowałybyście to pojęcie? Poza
trwałością, na czym to dokładnie według Was polega?
A: To tak jak wspominałam na
pewno jakość surowców – coś, co możemy na pewnym etapie pracy z zapachami odczuć,
np. że ten absolut z jaśminu jest naprawdę udany, albo te nuty drzewa
sandałowego, albo ta ambra – to jest dla nas wręcz namacalne, łatwe do
wychwycenia. Druga rzecz to kompozycja sama w sobie – to także jest odczuwalne, że ktoś stworzył coś wyjątkowego. Za
to trwałość to kompletnie inna historia:
jest zależna od nut zapachowych, jakich się używa, np. nie uzyskamy trwałego
zapachu hesperydowego, bo te nuty są z definicji najbardziej ulotne, chociaż
skądinąd przepiękne, np. nasz ulubiony genialny Bigarade Concentre Frederica
Malle.
W: Nawiązując do kwestii
składników, trzeba wiedzieć, że są setki producentów np. róż, w związku z czym
można kupić różę, która będzie kosztowała 10 i taką za cenę 500. Za tym idą
zasadnicze różnice w jakości tego składnika. Pomijam w tym momencie kwestię
syntetyków, różnice o których mówimy dotyczą samych tylko naturalnych olejków.
Np. Malle – oni maja zakontraktowane własne plantacje i jakość tego materiału
jest najważniejsza. Z tego wynikają też ceny tych zapachów, a także – w
przypadku wspominanego Frederica Malla – różne ceny poszczególnych zapachów.
A: Koncentrujemy się na Malle’u,
a przecież mamy kilkadziesiąt marek. Dodam też, że nie mamy nic przeciwko
syntetykom. Oczywiście zapachy bazujące na naturalnych olejkach pięknie pachną,
tak jak mówiła Warynia o rożach czy innych kwiatach i tego nic nie zastąpi, jednak
większość zapachów oparta jest o kompozycje syntetyczne, które są absolutnie doskonałe. Warto podkreślić, że nie świadczy
to źle o zapachu. Są kompozycje zbudowane wyłącznie z syntetycznych nut tak
świetne, że konsument nigdy nie powiedziałby, że nie jest to zapach naturalny.
I to jest mistrzostwo świata, żeby coś takiego zrobić.
W: Przyszła mi na myśl taka analogia do jedzenia: można
zjeść dobrze, ale prosto i można zjeść jakąś wyrafinowaną, wyszukaną kuchnię u
wybitnego kucharza. Analogicznie sytuacja się ma z zapachami. Malle jest na
szczycie tej piramidy, uważam że to najlepsza marka perfumiarska na świecie.
Ale są też znacznie mniej złożone zapachy, które bardzo lubimy, więc to nie
tak, że istnieje tylko Malle, czyli ta w cudzysłowie najbardziej wyrafinowana
kuchnia. Za jednymi i drugimi stoją
artyści – bo tak trzeba nazwać twórców zapachów, którzy operują paletą,
gdzie zamiast kolorów są składniki
chemiczne, nuty zapachowe. I rzeczywiście większość tych zapachów jest
niesamowicie wyrafinowana.
A: Dla porównania mamy też argentyńską markę, którą również
bardzo cenimy i lubimy – Fueguilla – dość prostą jeśli chodzi o kompozycje,
zdecydowanie prostszą od tego, co proponuje nam Malle, ale także doskonałą i zaskakującą,
bo zawierającą mnóstwo nut drzew egzotycznych z tamtych regionów. Jest to propozycja
genialna w swej prostocie; coś zupełnie innego, ale równie udanego.
Opowiedzcie o swoich
pracownikach.
A: Nie wiem jak to się dzieje, jest to trochę magiczne… Obie
pracowałyśmy przez wiele lat w różnych firmach, wiemy, że budowanie zespołu
jest bardzo ważne, że to ludzie są trzonem każdego biznesu. W branży, w której
rotacja pracowników jest ogromna, u nas jest dokładnie odwrotnie. Dla mnie
ogromną wartością i marzeniem było to, żeby otaczać się takimi ludźmi, którzy
coś wnoszą do firmy, mogą mi coś zaoferować, tacy od których sama mogę się czegoś nauczyć,
bo to jest twórcze. Wydaje mi się, że przez lata udało nam się skompletować
właśnie taki zespół, przyciągnąć właśnie takie osoby.
W: Ja tego nie wiedziałam… (śmiech).
A: Ania Parniewicz jest z nami najdłużej, pojawiła się u
jeszcze w czasach, gdy miałyśmy siedzibę w Hotelu Europejskim i współpracowałyśmy
raptem z pięcioma markami perfumiarskimi. Wcześniej zajmowała się czymś
zupełnie innym, ale gdy do nas dołączyła, okazało się, że to ją szalenie
interesuje i stała się znawcą, pasjonatką z ogromnie wyćwiczonym nosem, a także
ważną częścią zespołu, bez której trudno go sobie dziś wyobrazić. Z drugiej
strony w pewnym sensie może to być też niebezpieczne, bo tworzą się takie
relacje i związki, że trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie firmy bez określonej
osoby. To dotyczy każdego naszego pracownika: Aliny Szyrle, Ewy Binkiewicz,
itd. W sumie w tej chwili nasz zespół liczy łącznie z nami 15 osób. Same
kobiety, oddane temu co robią i kochające to, pracujące z pasją. Takie, dla
których Galilu to część ich życia, wierzące w to, co sprzedają.
Jest Warszawa, jest
Kraków, jakie dalsze plany?
A: Rozległe: Tokio, cały świat! (śmiech). Zastanawiamy się
z Warynią, co dalej…
W: Zdecydowanie chcemy rozwijać firmę, w tej chwili
rozważamy kilka opcji.
A: To jest trudny temat, do którego często wracamy w
rozmowach. Z jednej strony rozważamy plan pojawienia się we wszystkich dużych
miastach w Polsce, z drugiej zaś mamy świetnie funkcjonujący sklep internetowy,
który jest dobrym rozwiązaniem, jeśli chodzi o naszych licznych klientów spoza Warszawy.
Ale to jednak coś
zupełnie innego móc wejść do sklepu, przetestować wybrany produkt. Cala magia
polega na przebywaniu w otoczeniu tych wszystkich zapachów… także na tym, że
chętnie się wraca do takiego miejsca.
W: To prawda.
A: Oczywiście, dlatego temat jest cały czas otwarty.
Jak oceniacie, w jakim
kierunku przemysł perfumiarski będzie się rozwijał? Z jednej strony mamy zapachy
klasyczne, z drugiej zabawę zapachem i szaleństwo bez ograniczeń, ekscentryczne
propozycje w postaci perfum o woni krwi, spalonych opon, itd.
W: Jeśli chodzi o te zapachy ekscentryczne jest to moda,
która przeminie.
A: Ja się z tym nie do końca zgadzam. Uważam, że ludzie
zawsze będą wymyślali coraz to nowe dziwactwa – teraz mamy zapachy zgodne z
grupą krwi, o zapachu kosmosu, itd. ale trzeba to rozpatrywać w kategorii
trendów, które z definicji ulegają zmianom, są tymczasowe.
W: Na pewno teraz jest to bardzo modny temat, dziś wszyscy
chcą robić zapachy. Jeździmy co roku na targi niszowych zapachów do Florencji.
Jesteśmy tam od początku ich istnienia, czyli od 6 lat. Obserwujemy, jak ten
rynek się rozwija, jak co roku przybywa nowych firm…
A: Ale to się sprawdza w przypadku małych sklepików, które
chcą zabłysnąć dzięki temu, że mają w ofercie kilka oryginalnych marek. Są oczywiście
klienci, którzy uwielbiają dziwne, nietypowe zapachy i my też mamy takie pozycje, natomiast to czego
szukamy, to pewna klasyka, jakość, która przetrwa próbę czasu. Na pewno jednak cały
rynek beauty będzie się nieustannie rozwijać w różnych kierunkach, ale tu
wracamy do pytania: czym jest dla nas zapach i odpowiedzi: bardzo ważną częścią
naszego życia. Ludzie potrafią niezwykle zżyć się z zapachem wybranych perfum.
Mamy klientki, które przychodzą, wybierają godzinami, by w końcu skapitulować i
przyznać, że jednak najbardziej lubią zapach, którego używają od 30 lat. Wychodzą
takie rozczarowane, zawiedzione, bo z jednej strony pragną czegoś nowego, z
drugiej zaś nie potrafią się uwolnić od przywiązania do tego jedynego. Na tym
polega magia zapachu.
W: Jak wspominała Agnieszka, zapach jest czymś bardzo
osobistym. Podczas gdy kosmetyk możemy zastąpić tańszym odpowiednikiem, z
zapachem jest to niemożliwe. To coś, do czego człowiek gdy się przyzwyczai i
polubi, będzie wracał. Dlatego tez 99% naszych klientów do nas wraca.
Czyli klienci
wracają po to, co już znają, do czego przywykli?
W: To wygląda różnie, ale zazwyczaj właśnie tak. Ja np.
jestem wierna zapachom, nie zmieniam ich. Z drugiej strony mamy też klientki,
które mają ich po kilkadziesiąt i wciąż mają potrzebę kupowania czegoś nowego…
A: … co też świadczy o tym, że uwielbiają zapachy. Takie
klientki doskonale wiedzą, który jak pachnie, wiedzą dokładnie, po co
przychodzą.
W: To zresztą bardzo indywidualna sprawa i samą mnie, jako
osobę przywiązaną do jednego zapachu, ciekawi, na jakiej zasadzie wybierają
inni, według jakiego klucza działają i np. jedna klientka mówiła, że jak wstaje
rano, myśli sobie: dziś czuję się na taki a taki zapach, np. jaśmin. Ja z kolei
tak nie mam. Może trochę na podobnej zasadzie mam z Bigarade i Ginger Ciao ,
które wprowadzają mnie w taki nastrój, że czuję się naprawdę dobrze. Jest to
więc bardzo osobista, subiektywna sprawa.
Tak że podkreślam, że wiele potrzeb możemy zastąpić: kosmetyki, czy
jedzenie, ubrania; natomiast w przypadku zapachu – nie jest to takie proste.
Jaki jest polski
klient, czy różni się w swych wyborach od tego zza granicy?
A: Na pewno w dużej mierze jest to kwestia sezonowości,
tego, jaka jest aura. Kiedy jest ciepło, nadchodzi wiosna, od razu sięgamy po
lżejsze świeże, zielone, kwiatowe czy cytrusowe kompozycje w oczekiwaniu i z
nadzieją na nadejście lata. Potem z kolei we wrześniu, październiku przychodzi czas na cięższe, ciepłe, otulające, ambrowe, drzewne
zapachy. Jest to wybór zgodnie z naturalnym cyklem pór roku i zmieniających się
z związku z tym potrzeb. Jestem pewna, że to tendencja zauważalna przez
wszystkie sklepy perfumeryjne w Polsce. We Włoszech sytuacja wygląda zupełnie
inaczej, bo tam nie ma wyraźnej zimy.
W: Ja bym chyba nie umiała zdefiniować tej różnicy między
naszymi klientami, a tymi zza granicy. Na pewno jednak są nuty zapachowe, które
sprzedają się w Polsce słabo, np. białe kwiaty, które z kolei uwielbiają
Amerykanie, dlatego większość mass-marketowych zapachów, np. tych
sygnowanych przez gwiazdy, oparta jest właśnie o te wonie. Być może są więc jakieś
preferencje związane z szerokością geograficzną.
A: U nas znacznie bardziej popularne są nuty orientalne,
drzewne, kadzidlane. Kiedy marka, z która współpracujemy wypuszcza jakiś nowy
produkt, od razu wiemy, czy to się u nas sprawdzi. Np. jeśli latem pojawi się
zapach konwalii – dla nas to jest zupełnie nieatrakcyjne, od razu to wiemy,
podobnie jak sami producenci, którzy też znają już preferencje Polaków. Za to
patchouli czy drzewo sandałowe – to nasze samograje.
Jak zmienili się sami
klienci w ciągu tej dekady Waszego istnienia?
A: Ci, którzy byli z nami od samego początku, są w tej
chwili doskonale wyedukowani, oswoili swój nos i dobrze wiedzą, czego szukają.
Poza tym myślę, że jest taka powszechna świadomość, że Galilu to określona
jakość i z tą wiedzą klienci przychodzą po coś wyjątkowego. Nawet podczas
pierwszej wizyty mają poczucie, że u nas znajdą coś oryginalnego, innego od propozycji
dostępnych w masowej sprzedaży.
Jak wyjaśniłybyście
sukces Galilu? Czy to właśnie postawienie na własne wybory, pójście za własną
intuicją?
A: Oczywiście.
W: Na pewno też autentyczność – żeby można było podpisać
się swoim imieniem pod wyborem każdego konkretnego produktu, a także fakt, że
wierzymy w to, co sprzedajemy. Jako że są to w większości niszowe marki,
najczęściej znamy samych właścicieli, kreatorów czy producentów tych zapachów, możemy
się z nimi spotkać, z niektórymi się przyjaźnimy, co też pomaga w zrozumieniu marki.
Z jednej strony na pewno są to pieniądze , z drugiej ogromna pasja i wiedza.
A: Dla mnie to jest też wyjątkowość, co poniekąd wiąże się
z tym, co powiedziała Warynia. Wydaje mi się że 10 lat temu nie było takiego miejsca
i myślę, że nadal jesteśmy wyjątkową firmą. Utrzymujemy określony poziom, co
wpływa na to, że wolumen sprzedaży jest niezmiennie wysoki. Galilu jest po
prostu cały czas wyjątkowym miejscem – na mapie już nie tylko Warszawy. Niezależnie
od tego, co robimy: czy jest to sklep z perfumami, z kosmetykami, czy Wonders – nasz ostatni
dodatek kompletnie odbiegający od pozostałych projektów pod względem oferty, ale
nadal mieszczący się w naszej filozofii: wierzymy w takie, a nie inne marki, co
nie jest łatwe jako że są to marki modowe niszowe, nieznane, nie takie tanie…
No właśnie. A jeśli
chodzi o Wonders, według jakiego klucza dobieracie marki, z którymi współpracujecie?
A Klucz jest dokładnie taki sam, jak ten, o którym
wspominałyśmy w kontekście Galilu. Chciałyśmy z Warynią powołać do życia kolejne
miejsce, które poszerzy nasza ofertę o akcesoria i modę dla kobiet, żeby stworzyć
kompleksową ofertę dla naszych klientek: można się dobrze ubrać, dostać
wyjątkowy zapach i kosmetyk.
A jak narodził się
pomysł założenia gabinetu? Czy był kontynuacją działalności pierwszego butiku?
A: Gabinet był zawsze częścią Galilu, która ładnie się
rozrosła i rozwinęła. Tutaj również mamy
doświadczonych współpracowników: Grażyna Kosno jest wyjątkową osobą pod każdym
względem. Gabinet powstał z takim założeniem, żeby być miejscem, które
pozwalało doświadczyć kosmetyków, zanim się zakupiło produkt – taka była nasza
idea. Uznałyśmy, że próbki to za mało: tutaj oferujemy wyjątkowy klimat,
świetne ręce, kogoś wyedukowanego i
wierzącego w produkty, których używa i to się świetnie sprawdziło.
Dwie wspaniałe kobiety założyły wyjątkową markę. W wywiadzie dowiadujemy się, że dziewczyny od początku planowały wyjść poza schemat, nie trzymać się przyjętej w polskiej sprzedaży ,,sezonowości”. Założycielki Galilu i Wonders by Galilu są pewne swojego pomysłu, który już od jakiegoś czasu wychodzi im doskonale. Same mówią o tym, że dostają coraz więcej telefonów i wiadomości, które tak naprawdę maja na celu zawiązanie z nimi współpracy. Co jest, aż tak wyjątkowego w tym projekcie? Przede wszystkim oryginalność założycielek, jak i oryginalność zapachów.