Sala tortur. Takie było moje pierwsze skojarzenie, kiedy pojawiłam się w pracowni najbardziej utalentowanej polskiej projektantki biżuterii Anny Orskiej. Liczba dziwnych sprzętów, butli gazowych spawarek, drutów i sama nie wiem czego jeszcze w moim mniemaniu z powodzeniem wystarczyłaby na zamęczenie niejednej zabłąkanej tutaj duszy.
Chociaż „obcy” do pracowni wpuszczani są naprawdę rzadko. Mi udało się tam zajrzeć, jednak jak powiedziała Ania: Bardzo chronię to miejsce. Jesteś dopiero trzecią osobą spoza mojego zespołu, której pozwoliłam tutaj wejść.
Na obrzeżach Poznania znajduje się nie tylko sama pracownia – serce marki ORSKA, w której poza projektantką pracuje jeszcze 5 osób, ale też całe centrum operacyjne. To tu zapadają najważniejsze decyzje, ważą się losy kolejnych kolekcji. W ogromnym hałasie i w oparach topionego metalu rodzą się wizje, których efekty później podziwiać możemy w butikach w Poznaniu i Warszawie.
fot. Wojtek Wójcik/ Z wizytą u Ani Orskiej
Droga od pomysłu do realizacji jest bardzo kręta. Nigdy nie jest tak, że coś udaje się już za pierwszym razem, z reguły potrzeba czasu, prób. Ania jest jednak bardzo uparta, czego świadomy jest cały zespół i chociaż czasem z lekkim niedowierzaniem przysłuchują się jej kolejnym pomysłom, to wiedzą, że nie odpuści dopóki nie dopnie swego. Te próby mnie umacniają i sprawiają, że czasem powstaje coś czego zupełnie się na początku nie spodziewałam.
Inspiracji poszukuje, jak prawdziwy artysta, niemal na każdym kroku. Z wakacji nad morzem przywiozła kiedyś stare żeglarskie liny, to one dały początek jednej z najbardziej charakterystycznych i tym samym najczęściej naśladowanych kolekcji Extreme Sport. Ostatnio bransolety z lin z małymi karabińczykami znaleźć można nawet w sklepach popularnej sieciówki.
Na początku martwiłam się tym, że moje pomysły są przez innych adaptowane, teraz wiem, że to walka z wiatrakami, więc nie zamierzam z nimi walczyć… Robię swoje i staram się być po prostu o krok przed innymi. Wyjaśnia swoją dewizę projektantka.
Obok pomysłu kluczowa jest technologia, stąd w pracowni może powstać niemal wszystko, a Ania sama potrafi korzystać z każdego znajdującego się tutaj urządzenia. Jeśli napotyka na bariery, szuka rozwiązania tak długo, aż je znajdzie. Staram się dotrzeć do ludzi, dla których ich praca jest ich pasją, zarażam ich swoim pomysłem i wizją – to z reguły działa.
Liczba kolorowych kamieni, wstążek, sznurków, materiałów, tkanin, jakie przyszło mi zobaczyć w pracowni jest niezliczona, a z każdego wyjazdu projektantka przywozi kolejne skarby. Wiele jej kolekcji powstaje w duchu upcyklingu – przy użyciu starych mechanizmów zegarów czy pamiątkowych guzików. W najnowszej kolekcji z kolei pojawią się prace młodych, zdolnych grafików i ilustratorów – Ania jest bardzo otwarta na nowe wyzwania i niestandardowe pomysły.
fot. Wojtek Wójcik/ Z wizytą u Ani Orskiej
Poza sezonowymi kolekcjami w pracowni realizowane są także wyjątkowe zamówienia indywidualne. Jak na przykład nietypowe pierścionki zaręczynowe, spinki do mankietów, w których zatopione są ważne daty… Zdarza mi się, że dostaję później zdjęcia i listy, w których obdarowane osoby opisują, jaką przyjemność i niespodziankę sprawiła im moja biżuteria. Nie ukrywam, że właśnie takie indywidualne podejście do projektowania daje naprawdę ogromną satysfakcję!
W pracowni jest trochę jak w innym świecie. Z dala od blichtru, branżowych imprez i całego zamieszania związanego ze światem mody.
Czy nie ciągnie Cię do Warszawy? – pytam na koniec.
Pracownia to jest moje miejsce, najchętniej zaszyłabym się tu i tylko tworzyła. Nie interesuje mnie wielki świat. Chcę robić to co kocham, rozwijać markę i dawać ludziom satysfakcję z tego, że mogą ją współtworzyć. Nie marzę o złotych górach, one nie dają szczęścia.