Nowoczesne wzornictwo w połączeniu z elegancją, minimalizmem i kobiecością – taka jest właśnie najnowsza propozycja Michała Szulca zaprojektowana dla marki Wojas. Ta specjalna linia obuwia swoją prapremierę miała podczas przedostatniego pokazu projektanta, a na ostatnim można było zobaczyć efekty dalszej współpracy. Od października limitowana edycja kozaków jest już dostępna w dwóch wersjach kolorystycznych. O pomyśle, pracy nad nim i współpracy z marką Wojas opowiada Michał Szulc.
Od ponad 10 lat projektujesz ubrania, skąd nagle pomysł na stworzenie linii butów?
Obuwie to stały element pokazów mody. Od dawna kolekcje butów inspirują mnie w pracy, dlatego naturalne wydawało się żeby spróbować sił przy ich projektowaniu. Szczególnie, że w ten sposób mogę projektować modele, które pasują później do moich kolekcji i mogą mi towarzyszyć na pokazach. Tak było podczas tego na sezon jesień-zima 2015/16, ale też podczas najnowszego SIRTET na wiosnę-lato 2016.
A dlaczego marka Wojas? Skąd współpraca akurat z tą firmą?
Moja współpraca z marką Wojas rozpoczęła się od pierwszego, autorskiego pokazu w Warszawie. Naturalnym wyborem było poszerzenie naszej współpracy i stworzenie wspólnej linii butów. To było dla mnie na pewno ogromne wyzwanie, ale też ciekawe doświadczenie.
Co zatem było inspiracją tej linii? Czy coś co stanowiło jakiś szczególny impuls do jej stworzenia?
Nie lubię mówić o moich inspiracjach. Wolę odgadywanie ich pozostawiać innym. Chciałem, aby buty były proste i kobiece, ale jednocześnie zgodne z obecnymi trendami. Oczywiście kierowałem się również swoją podstawową zasadą, czyli spójnością z całą kolekcją, nad którą równolegle w tamtym momencie pracowałem oraz kolekcją marki Wojas. Same pomysły, po wybraniu już właściwego kierunku, przychodzą najczęściej w trakcie wykonywania zwykłych czynności, o każdej porze dnia i nocy. Trzeba jednak ciągle pamiętać o tym, że dana linia powinna być spójna z całą kolekcją. Jednego super buta może zaprojektować prawie każdy, ale żeby kilka takich projektów spiąć w pełną całość, składającą się z 2 czy 5 par butów – to już dużo trudniejsze zadanie.
Jak wyglądała Twoja praca przy projektowaniu? Czy brałeś też udział w procesie produkcji?
Właśnie to, że mogłem uczestniczyć na
każdym etapie produkcji było największym wyzwaniem,
ale też budziło najwięcej emocji. Dobierałem kopyta, skóry, ich odcienie, a
także wysokość obcasów. Sam proces tworzenia buta od projektu do realizacji był
dla mnie olbrzymią przygodą. Najpierw był projekt. Do niego dobieraliśmy
odpowiednie kopyto, a do kopyta podeszwy. Następnie obklejono kopyto taśmą, by
na nim rozrysować projekt. Potem zdjęto modeli przełożono na płaszczyznę, aby
rozrysować siatkę konstrukcyjną. Gotowe elementy wykrojono z poszczególnych materiałów. Wszystko zostało
ze sobą połączone i zszyte. Brzmi skomplikowanie i to na pewno bardzo
pracochłonny i wymagający precyzji proces, ale tym bardziej jest to
dla mnie ekscytujące.
Czy planujesz dalej rozwijać się w tym kierunku? Czy to jedyne buty Twojego projektu jakie zobaczymy, czy może jest szansa na więcej?
Pierwsze dwa modele, które trafiły na sklepowe półki w październiku, to dla mnie ogromne wydarzenie. Dzięki współpracy z marką Wojas mogłem spróbować czegoś nowego. Jestem jednak wierny mojej pasji do ubrań i raczej w tym kierunku będę chciał się rozwijać. Ale czy to wyklucza dalsze współprace przy innych projektach? Według mnie nie, dlatego na ostatnim moim pokazie SIRTET zaprezentowaliśmy razem z marką WOJAS kolejne dwa modele mojego projektu. Wysokie sandały i kozaki zostały zaprojektowane przy użyciu naturalnych skór i w obu zastosowałem charakterystyczny detal – szeroki pasek.
Gdzie zatem widzisz się za kilka lat? Własny sklep na Mokotowskiej czy może nawet rozwój za granicą?
Szczerze,
to niepokoi mnie ta tendencja do szukania klienta za granicą. Prawdą może być, że
zagraniczni odbiorcy są bardziej świadomi aktualnych trendów i gotowi na
ubrania od mniejszych,
ale luksusowych projektantów. Jednak to polski rynek się rozwija i to tutaj
jest dużo do zrobienia! Wiem, że otwarcie sklepu to potężna inwestycja. Jednak
chciałbym mieć za kilka lat swój stacjonarny sklep i móc stale skonfrontować
kolekcję z człowiekiem “z ulicy”. Na pewno się tego boję, ale to taka trema,
która motywuje do działania.