Ech, London Fashion Week… Pojawia się dwa razy do roku, i, wynosząc z moich doświadczeń z poprzednich edycji, z każdym sezonem robi się tam coraz większy cyrk. W tym roku postanowiłam trochę inaczej ułożyć sobie program mojego pobytu. Przede wszystkim zrobiłam spory reaserch wśród młodych talentów figurujących w programie LFW, a potem wybrałam się na pokazy tych najbardziej obiecujących. Rezultat? No cóż, kilka rozczarowań, ale także kilka naprawdę trafionych perełek. Przed Wami krótka historia mojego londyńskiego tygodnia i kolekcje, które przyprawiły mnie o taką gęsią skórkę, że miałam ochotę ściągnąć ubrania prosto z modelek.
Dzień pierwszy rozpoczął pokaz Corrie Nielsen (http://www.corrienielsen.com/), projektantki, której poczynania śledzę od pierwszego pokazu kolekcji. W każdym sezonie Corrie zachwyca swoimi opierającymi się zasadom grawitacji projektami, a ja zachodzę w głowę, w jaki sposób je stworzyła. Ten sezon nie należał do wyjątków, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że ta kolekcja jest najlepszą spośród tych, które zrobiła. Pełna charakterystycznych dla projektantki wysokich kołnierzy i podkreślonych talii, tym razem wzbogacona o szkocką kratę, która nawiązuje do autentycznej historii rodzinnej Corrie. I choć kolekcje Nielsen bardziej nawiązują do couture niż ready-to-wear, był tam jeden kremowy, drapowany top, który chętnie założyłabym do jeansów i obcasów.
Następny „w kolejce” był Fydor Golan (http://fyodorgolan.co.uk/) , którego pokaz był równie fenomenalny, ale z kompletnie innych powodów. Jedna z modelek pojawiła się na wybiegu pokryta od stóp do głów zielonym brokatem, a reszta paradowała w strojach równie surrealnych co nadających się do noszenia. Dwie sukienki, jedna wykończona frędzlami, druga w pięknym odcieniu czerwieni kompletnie mnie zdobyły. Wybiegowe stylizacje też były warte uwagi – długie kozaki sięgające wykończenia sukienek to świeże spojrzenie na wieczorowe zestawy.
fot. Jennifer Palmer Inglis/ The Style Crusader/ Pokaz kolekcji Ashish jesień zima 2012
Dzień zakończyłam z Bora Aksu (http://www.boraaksu.com/). Muzyka i atmosfera stylem przypominały rosyjską matrioszkę, co nie ukrywam, bardzo przypadło mi do gustu. Różowa kreacja z drapowaniem na przodzie i mała czarna z charakterystycznym printem Bora Aksu odnotowałam jako swoje osobiste faworyty.
Dzień drugi rozpoczęłam z Daks (http://shoponline.daks.com/), brytyjską marką, powstałą w 1894 roku. Ich kolekcje nigdy nie zawodzą, a jesień zima 2012 nie była wyjątkiem. Oversize’owy płaszcz z podkreślonymi ramionami i kontrastującym kołnierzem zdecydowanie wygrał w moim rankingu, a mała camelowa kopertówka była wisienką na tym stylizacyjnym torcie. Jednocześnie prosta i skomplikowana stylizacja to dokładnie to, co chciałabym widzieć w swojej szafie.
Po Daks trafiłam prosto na pokaz Mattijs (http://www.mattijsvanbergen.com) , którego prac wcześniej nie znałam. Totalne zaskoczenie – modelki szły po wybiegu w rytm Imperial March z Gwiezdnych Wojen, piosenki, która nie pozwalała mi spokojnie usiedzieć w miejscu. Granatowy sweter ze złotymi aplikacjami był jednym z najlepszych elementów ready – to – wear. Zaskakujące, że tak prosta idea może tak dobrze zadziałać. Złote, metalowe paski zdobiły większość sylwetek. Ryzyko zrobienia zbyt ciężkiej stylizacji do bądź co bądź minimalistycznego trendu, było spore, a jednak wszystko zagrało perfekcyjnie.
fot. Jennifer Palmer Inglis/ The Style Crusader/ Pokaz Daks jesień zima 2012
W końcu wybrałam się do Sanctum Soho Hotel, gdzie Charlie May (http://charlie-may.co.uk/) pokazała swoją drugą kolekcję. I chociaż wcześniej dostałam mały sneek peek, byłam zachwycona oglądając projekty na modelkach. Charlie zainspirowała się w głównej mierze belgijskimi twórcami Haider Ackerman’em i Ann Demeulemeester. Ta designerka, która zawsze tworzy projekty, które sama chciałaby mieć w swojej garderobie, w tym sezonie zwróciła jednak większa uwagę na czynniki sprzedażowe, nie tylko artystyczne (prosty koncept, o którym młode marki często zapominają). Efekty były fantastyczne. Rozcięte z tyłu koszule z długimi, powiewającymi rękawami, biała skórzana kurtka, której jakoś udało się utrzymać w klimacie trash i delikatne szerokie sztruksy, które sprawiły, że po raz pierwszy od lat zamarzyło mi się mieć takie w swojej szafie.
fot. Jennifer Palmer Inglis/ The Style Crusader/ Pokaz kolekcji Marios Schwab jesień zima 2012
Trzeciego dnia mogłam sobie pozwolić na wylegiwanie się w łóżku przynajmniej o kilka godzin dłużej, bo żaden interesujący mnie pokaz nie zaczynał się przed południem. Dzień zaczęłam z Marios Schwab (http://www.mariosschwab.com/). Nigdy nie byłam na żadnym z ich pokazów, dlatego nie mogłam się doczekać. Marios Schwab to marka, która zawsze ogromną wagę przykłada do podkreślenia kobiecości swoich projektów, w tym sezonie skupiła się jednak na jej trochę ciemniejszej stronie. Na wybiegu pojawiły się sylwetki wieczorowych sukni przeznaczonych na luksusowe przyjęcia, a także zachwycające kapelusze i eleganckie płaszcze z kryształkami Swarovskiego wykańczającymi kieszenie.
Po świetnym pokazie Marios Schwab, przyszedł czas na pokaz Topshop Unique. Już na samym początku uderzyła mnie dojrzałość projektów. To nie wyglądało jak Topshop… raczej jak miks Burberry i Alexander Wang. Pierwsza modelka wyszła w długim do kostek militarnym płaszczu (kiedy ostatnio widzieliśmy tak długi płaszcz na wybiegu?). Potem pojawiła się wzorzysta czerwono-czarna sukienka z jakimś nietypowym zamkiem na górze, który wyglądał spektakularnie. Prawie każdy zestaw Topshop był czymś, co chętnie zaadaptowałabym w swojej garderobie, zwłaszcza buty, dokładnie te buty muszą być moje w kolejnym jesienno-zimowym sezonie.
Czwartego dnia byłam już totalnie wykończona. Każdej nocy sypiałam sypiałam tylko po 4 godziny i miałam wrażenie, że od nadmiaru bodźców mam już urojenia, a przecież musiałam działać na najwyższych obrotach. Mój budzik zadzwonił o 9. O 9:20 zerwałam się z łóżka i pobiegłam do Freemason’s Hall, na backstage pokazu Inbar Spector (http://www.inbarspector.com/site/Home.html). Gdy tylko dotarłam na miejsce i ujrzałam wszystkie niesamowite ubrania, które wisiały na wieszakach, od razu zapomniałam o zmęczeniu. Nigdy wcześniej nie widziałam kreacji tego projektant, a więc na pokaz przyszłam nie mając żadnych szczególnych oczekiwań.
W powietrzu czuć było elektryzującą atmosferę. Wszystko przygotowane z wyjątkową precyzją i dbałością każdy szczegół.Nigdy dotąd nie byłam na backstage’u pokazu, gdzie wszystko byłoby tak idealnie zorganizowane. Zanim jeszcze zaczął się pokaz wróciłam szybko do hotelu i zmieniłam buty. Wcześniej miałam na nogach Conversy i całkowicie zrezygnowałam z makijażu, co wydało mi się nieodpowiednie na tak szczególne wydarzenie.
Udało mi się wrócić na miejsce przed rozpoczęciem. Podekscytowana, z całej siły musiałam się powstrzymywać, żeby nie zacząć pokazywać wcześniej zrobionych na backstage’u fenomenalnych zdjęć osobie siedzącej obok mnie. Nie chciałam przecież niczego przegapić, a już na pewno nie unikatowej biżuterii ozdabiającej twarz, która była jednym z głównych elementów kolekcji. Bez wątpliwości ten pokaz był jednym z najbardziej atrakcyjnych w całym tygodniu.
fot. Jennifer Palmer Inglis/ The Style Crusader/ Pokaz Inbar Spector jesień zima 2012
Wpadłam później z wizytą do Corrie Nielsen, o której była tu już mowa. Całą linię ubrań Corrie przygotowała we współpracy z włoskim krawcem. Kiedy oboje po kolei przedstawiali mi każde ze swoich skomplikowanych, ręcznie wykonych dzieł, stałam bez słowa absolutnie, oczywiście pozytywnie, zszokowana. Większość z nich uznałabym raczej za ręcznie wykonane dzieła sztuki, niż za kolekcję prêt-à-porter. W dzisiejszych czasach, w branży modowej wielu projektantów często wymyśla i przygotowuje wiele rzeczy na ostatnią chwilę, a poszczególne części garderoby są często kiepsko uszyte i źle układają się na modelach.
Tym czasem projekty Corrie prezentują całkiem inny poziom. Każdy, kto miał okazję przyjrzeć się jej projektom z bliska, musiał zauważyć ile pracy i wysiłku zostało włożone w wykonanie każdej kreacji. Wiele osób zapewne zarzuca jej, że tego rodzaju projekty nie mają przyszłości, uważaj bowiem, że ubrania powinny być przede wszystkim komercyjne i nadające się do noszenia na ulicy. Wcale nie, mówi Corrie. Projektantka jest prawdziwą pasjonatką i jakość jej kolekcji ma dla niej pierwszorzędne znaczenie. W dążeniu do wyznaczonych celów nie zamierza iść na żaden kompromis. Ironią może być fakt, iż mimo tego, że projektowane przez nią rzeczy wyglądają jak haute couture, to jednak nadają się do noszenia na co dzień i nie są droższe niż kolekcje prêt-à-porter innych projektantów.
Ostatni dzień Fashion Week rozpoczął się dla mnie udziałem w pokazie David Koma (http://www.davidkoma.com/). Och, Davidzie Koma, jak udało ci się czytać w moich myślach? Ostatnimi czasy mam istną obsesję na punkcie baskinek, a jego kolekcja była nimi przepełniona. Projektant zaprezentował je na wybiegu, od spódnic, poprzez dodatki, po spodnie, we wszystkich kolorach tęczy. Ubrania wcale nie wyglądały sztucznie, jak mogłoby się wydawać, ale wszystkie kolory na prawdę świetnie ze sobą współgrały. Było bardzo soczyście, cała gama kolorów, od włosów aż po szpilki.
Ostatnim pokazem w jakim wzięłam udział był pokaz Ashish’a (http://www.ashish.co.uk/content.html). To projektant, który słynie ze swojej miłości do cekinów. Dlatego też wszystko na prezentacji jego kolekcji praktycznie „ociekało” cekinami. Ale takich cekinów na pewno nie widzieliście nigdy dotąd. Ashish pokazał przede wszystkim tkaniny farbowane w sposób, popularny w latach 90., wiązane na głowie chusty oraz wyszukaną i skomplikowaną biżuterię na twarzy. Do tego dodał bluzy zawiązane na biodrach i platformy w tęczowe pasy, które dodawały centymetrów i tak już wysokim modelkom. Ten pozytywny akcent był idealnym zakończeniem sezonu.
Oczywiście wszystko to, co goście zakładają na siebie w czasie tygodnia mody, jest istnym szaleństwem. Czasami odnoszę wrażenie, że więcej uwagi skupia się właśnie na tym aspekcie niż na kolekcjach pokazywanych przez projektantów. Ja w tym sezonie postanowiłam trochę odpuścić i trzymać się tego, co lubię najbardziej. Wzięłam ze sobą jeansy (dwie pary: jedne marki 7 for all Mankind i drugie 2nd Day). Każdego dnia zakładałam do tego nich bluzę (DAGMAR i Stylin) oraz klasyczną kurtkę. Przez większość dni nie rozstawałam się z moimi czarnymi butami Balenciaga (jedyne szpilki jakie posiadam, w których bez problemu godzinami można biegać po ulicy). Jednak mimo wszystko po dwóch dniach już bolały mnie stopy, więc szpilki zmieniłam na białe trampki Converse. Nazajutrz po pokazie Charlie pożyczyłam jedną z jej jedwabnych bluzek i włożyłam na nią krótki top. Prosto, łatwo i wygodnie – tak jak najbardziej lubię się ubierać.