Patrząc obiektywnie na kondycję dzisiejszej literatury popularnej i tytuły, które najchętniej się sprzedają, napisanie książki wydaje się być przysłowiową bułką z masłem. Jednak stworzenie wraz z danym dziełem również zupełnie nowego gatunku, w którym umieściłoby się swoją książkę, wydaje się być już nie lada wyczynem. Co więcej, zabieranie się za temat starości, który w jakikolwiek sposób potraktowany humorystycznie zazwyczaj kończy się oskarżeniem o niestosowane zachowanie, jest już przykładem naprawdę sporej odwagi ze strony twórcy. Przemek Krajewski, który ma za sobą studia informatyczne, spore doświadczenie w modelingu, a obecnie zajmuje się doradztwem biznesowym, postanowił podjąć wyzwanie, które nie tylko było spełnieniem jego dziecięcych marzeń, ale również próbą wprowadzenia czytelników na zupełnie nowy i nieco awangardowy poziom literackiej fikcji. Efektem jest jego debiutancka książka „Trzy dewoty i kłopoty”, będąca pierwszym utworem w klimacie geriatric-fiction.
Głównymi bohaterkami swojego utworu Przemek uczynił postaci równie mocno prawdziwe, co nierealne. Paradoks ten polega na tym, że Ryszarda Gawrońska, Wiesława Szymańska i Mieczysława Światły-Wikar, to te same stare kobiety, które codziennie spotykamy w autobusie w drodze do pracy, a zasłyszane u nich mądrości czy wymieniane między nimi dialogi, nie raz doprowadziły nas pewnie do białej gorączki czy uczucia, w jak absurdalnej sytuacji w danym momencie się znaleźliśmy. Jeśli dojdą do tego jeszcze gadające szczury, posturą oraz inteligencją przewyższające niejednego dorosłego człowieka, morderca, który domu bez wypolerowanych na błysk butów i idealnie dopasowanej marynarki, dość osobliwy zespół ratowniczy na czele z lekarzem, który ewidentnie minął się z powołaniem, oraz grożąca ludzkości zagłada w wyniku ataku „szczurobab”, otrzymujemy prawdziwą mieszankę wybuchową.
Pomimo tego, że już sam wymyślony przez Przemka gatunek, wskazuje na dość głęboką fikcję, pojawiają się w „Trzech dewotach i kłopotach” fragmenty, które mogą nam się wydać mimo wszystko naprawdę niezwykle prawdziwe. Dzieje się to nie tylko z powodu słów i zwrotów wyciągniętych niemal prosto ze „slangu osiedlowych babć”, które zapewne nie raz mieliśmy okazję usłyszeć, czy sytuacji, jakie wydają się bardziej naturalne, niż mogliśmy je sobie wyobrazić. Autor opisuje przygody swoich bohaterów w taki sposób, że momentami po prostu nie sposób nie parsknąć śmiechem i powiedzieć sobie na głos: „Skąd ja to znam!”. Przemek umiejętnie balansuje na granicy oryginalnego humoru i wytworów swojej wyobraźni. Te chwilami, wprowadzają sceny typowe dla filmów Tarantino, a dzięki niezwykle barwnym opisom, grożą (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu!) chwilowym, bądź nieco dłuższym oderwaniem się od rzeczywistości.
Trzeba przyznać, że treść książki „Trzy dewoty i kłopoty” powstawała w nie mniej intrygujących okolicznościach, co sytuacje, które przytrafiają się jej bohaterom. Przemek Krajewski, choć jak przyznaje – trochę z przypadku, siedem lat temu zajął się modelingiem. Między pokazami (m.in. dla marki Moncler) na mediolańskim Tygodniu Mody i czasie spędzonym na zagranicznych kontraktach, wolne chwile poświęcał właśnie na pisanie swojej debiutanckiej pozycji. Jak sam mówi, oprócz zdobycia portfolio, modeling umożliwił Przemkowi poznanie zupełnie innego świata, świetnych ludzi, oraz zmianę podejścia do wielu rzeczy. Obecnie, mimo, iż pochłonięty przez pracę w zupełnie innej branży, często myśli o tym, by jeszcze kiedyś do modelingu wrócić – choćby po to, by mieć czas na napisanie kolejnej książki. A tej, jak twierdzi autor, z pewnością powinniśmy się w przyszłości spodziewać. Jaką historię mógłby tym razem zaproponować nam Przemek? Warto samemu się przekonać, sięgając po jego dotychczasową twórczość! Tym bardziej, że już swoim debiutem pokazał, że należy spodziewać się znacznie czegoś więcej, niż tylko intrygująco brzmiącego tytułu.