Kamienica przy ulicy Koszykowej w Warszawie tylko z pozoru wygląda zwyczajnie. O tym, co kryje się za jej murami przekonujemy się dopiero wchodząc do środka. Okrągły hol, olbrzymie lustro – wszystko wskazuje na dawną siedzibę PRL-owskiej partii. Okrąglak to jednak kamienica mieszkalna z roku 1938, która zdobyła tytuł mastera budownictwa. Czy wszystko jest tu idealne?
W ślad za Agnieszką Maciejak wsiadamy do windy i wysiadamy niemal wprost w jej showroomie. W tym samym budynku mieści się także pracownia, jednak jest to miejsce prywatne, intymne, nie na publiczny widok.
Zamiłowanie projektantki do czerni i geometrii sugerowałoby, że właśnie tak urządzony będzie shoowroom. Prawda okazuje się inna. Naszym oczom ukazują się białe, przytulne wnętrza, wysokie sufity, duże okna – od wejścia czuć tutaj artystyczny klimat.
Biel została wybrana tylko i wyłącznie z przyczyn praktycznych – tłumaczy nam Agnieszka. Po pierwsze powoduje, że można zobaczyć kolor tkaniny, po drugie jest bazowa, po trzecie jest jasna, a po czwarte i to też ważne –jest wynikiem mojego lenistwa.
Lenistwa? O projektantce, która od kilku lat aktywnie działa na rynku mody z pewnością można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest leniwa…
Po prostu nie chce mi się komponować wnętrz – wyjaśnia – i popisywać umiejętnościami zestawiania barw – nie potrzebuję ich w moim otoczeniu. Tę przestrzeń można wręcz nazwać szpitalną, wyróżniają się jedynie żyrandole.
Włoskie, kryształowe żyrandole retro faktycznie od razu przykuwają naszą uwagę. Wpadające przez duże okna słońce odbija się w nich, sprawiając, że pomieszczenie co pewien czas na moment ożywa.
Gra świateł często wystarcza za cały design i feerię barw. Światło jest czymś, co mnie niesłychanie inspiruje. Patrząc na te kryształy, które są fasetowane na zasadzie trójkąta, można zobaczyć wzór moich “leggsów” – można…
Można też poczuć zapach świeżej kawy z syropem kokosowym, nutkę klasycznych Chanel no.5, można potknąć się o Miszę – kota Agnieszki, który zawsze wiernie asystuje jej przy pracy. A to zdaje się nie być takie łatwe, Agnieszka Maciejak należy bowiem do osób, które trochę niczym kot właśnie, w modzie podążają własnymi ścieżkami.
fot. Jakub Pleśniarski/ LAMODE.INFO Misza – kot Agnieszki Maciejak przygląda się naszej rozmowie
W modzie obrałam swoją własną drogę, którą konsekwentnie podążam. Moje kolekcje charakteryzuje to, że nigdy nie przypisuję ich do konkretnego sezonu. Od zawsze tkwiło we mnie przekonanie, że nie mogę określać ich w tak bezpośredni sposób i działać tak, jak działa reszta modowej machiny. Co więcej jestem bardzo spokojna o mój system, mimo iż zdarzało się, że przez ten brak sezonowości właśnie, pewne projekty pozostawały w uśpieniu, a później zupełnie niespodziewanie wzbudzały ciekawość stylistów, dziennikarzy, klientów. I chociaż z racji swojego zawodu interesuję się tym, co dzieje się w modzie na świecie, to kompletnie nie obchodzi mnie jaki krój, kolor fason czy materiał jest obecnie na topie – ja żyję i projektuję obok tego.
Obok tego, co słyszymy od Agnieszki, nawet nie staramy się przejść obojętnie. Jej idea odbiega bowiem od utartych schematów. Podobnie jest też w przypadku nazywania kolekcji, a ściślej braku nazw. Poszczególne z nich otrzymują jedynie numery, które co więcej nie są wcale uporządkowane chronologicznie, a jakby tego było mało czasem już po zamknięciu kolekcji uzupełniane są o połówki czy ćwiartki. Chociaż zamknięcie w przypadku projektantki nie jest chyba najbardziej trafnym określeniem.
Kolekcję definiuję jako część pewnego zbioru. Praca nad danym zbiorem zwykle ograniczona jest przez zamknięcie czasowe związane z jego prezentacją, jaką może być na przykład pokaz mody. Pracując projektowo, tworzę nieporównywalnie więcej niż jest to później prezentowane. Czasem jest to wielokrotność, a zdarza się, że nawet „setkrotność”. Moja praca nad kolekcją wygląda trochę nietypowo, ponieważ szukając kształtów, motywów i równocześnie skupiając się na technologii produkcji, bardzo często wracam do projektów, które chciałam zrealizować wcześniej, ale ze względu na pewne ograniczenia, nie byłam w stanie. Gdy nie mam danego materiału, bo spóźnia się dostawca nie czuję z tego powodu żadnego problemu, sięgam po prostu po to, co mam obecnie w zasięgu ręki. Stąd też czeka na mnie mnóstwo dróżek i odnóg, do których z pewnością jeszcze powrócę. Zdarzało mi się już wracać do projektów, które robiłam 6, a nawet 8 lat temu, dlatego w moim przypadku o „sezonowaniu” kolekcji nie może być mowy.
Mimo wszystko kolekcje Agnieszki Maciejak pojawiają się systematycznie chociażby podczas łódzkiego FashionPhilosophy Fashion Week. Chociaż wydaje się nam, że zamykanie się w ramach dla tej projektantki jest dosyć uciążliwe.
Nie lubię zamykać się w schematach i na siłę spełniać określonych standardów, zwłaszcza ilościowych, tylko dlatego, że robi tak większość. Kolekcje, które tworzę nie składają się z kilkudziesięciu sylwetek – jest ich o wiele mniej. Wyznaję zasadę, że nie potrzebne jest oszałamianie czy wręcz nudzenie osób oglądaniem takich samych na pozór rzeczy. I chociaż po niektórych moich pokazach spotykałam się z opinią, że zaprezentowałam mało modeli – to takie recenzje w ogóle do mnie nie przemawiają. Mało, dużo – w dzisiejszych czasach wszystkiego jest dużo. Czy w modzie też tak musi być? Jeśli będę miała takie życzenie, to pokażę trzy sukienki – jeśli taką formę uznam za odpowiednią. Mogę też pokazać 200 rzeczy… 200 takich samych różniących się na przykład kolorem, wtedy nikt nie powie, że mało. Może tak zrobię, w sumie dlaczego nie?
fot. Jakub Pleśniarski/ LAMODE.INFO W showroomie Agnieszki Maciejak
Dlaczego nie? Od razu oczyma wyobraźni widzimy nagłówki w modowych czasopismach i słyszymy rozmowy w kuluarach.
Każdy na temat kolekcji może mówić to, co mu się żywnie podoba, a ja mogę robić co mi się żywnie podoba i nie ma takiej opcji, by w projektowaniu zmusić mnie do czegokolwiek.- Agnieszka tym stwierdzeniem przywołuje nas na ziemię. Nie czuję się specjalnie zobowiązana do spełniania standardów tylko po to, aby zmieścić się w ogólnie przyjętych ramach. Ramach, które wytworzyły się same z siebie na zasadzie najczęstszego czy najbardziej powtarzalnego schematu.
Powtarzalnym schematem w przypadku pracy nad kolekcją jest natomiast pełne skupienie i oddanie, do ostatniej chwili przed wyjściem pierwszej modelki na wybieg. Agnieszka wierzy, że zarówno stres jak i emocje, jakie udzielają się podczas projektowania dają taką dawkę adrenaliny, która pozwala wejść w świat kształtów i kolorów kolekcji.
W mojej pracowni wszyscy doskonale wiedzą o tym, że projektując nie znam dnia ani godziny, kiedy nagle będzie ten mocny punkt. Wówczas nieważne jest czy do pokazu został miesiąc czy dwa dni – jeśli uznam, że warto zrealizować jeszcze kilka projektów, to osoby, które ze mną pracują, nie mają wątpliwości, że ma to sens. Dlatego tak często moje kolekcje skręcają nagle w swoich torach w zupełnie inną, zaskakującą stronę.
My też zmieniamy tor rozmowy i przeskakujemy nagle na znaczenie mody w Polsce.
W naszym kraju wciąż myślimy o odzieży w kontekście funkcji praktycznych – przeciwdeszczowa, wiatroszczelna nie ważne czy z hipermarketu czy od projektanta, zaradna Polka sama w domu zrobi kreację na miarę „Louis Vuitton”. A przecież moda to nie jest odzież.
Nie, moda to nie odzież – w stu procentach zgadzamy się z projektantką.
Zmiana mentalności społeczeństwa w dużym stopniu zależy od mediów, które w dzisiejszych czasach są bardzo opiniotwórcze.
Dopijając ostatni łyk kawy, która zdążyła już wystygnąć podczas naszej rozmowy, zdajemy sobie sprawę, że Agnieszka Maciejak postawiła nam tym ostatnim stwierdzeniem nie lada wyzwanie. Wyzwanie, któremu, jak obiecujemy opuszczając przytulne wnętrza showroomu, będziemy starali się sprostać.
Zjeżdżamy windą, mijamy okrągły hol z dużymi lustrami i już wiemy, że kamienica przy ulicy Koszykowej, tylko z pozoru jest bardzo zwyczajna. Agnieszka Maciejak stworzyła w niej bowiem niezwykłą modową enklawę, do której z przyjemnością będziemy wracać.