Kiedy po raz pierwszy zacząłeś interesować się projektowaniem, ubraniami i akcesoriami? Jakie są Twoje inspiracje?
Od lat ubierałem się w lumpeksach, bo sklepy sieciowe nie miały dla mnie asortymentu. Kolekcjonowałem ubrania, a moja szafa zaczęła pękać w szwach. W pewnych sytuacjach zdarzało się jednak, że potrzebowałem jakiegoś naprawdę unikalnego ciucha, więc sięgnąłem po maszynę do szycia i zabrałem się za przerabianie. Stopniowo zacząłem interesować się też modą przed duże M, pokazami największych domów mody, znanych projektantów. Tego w Polsce wtedy nie było, research robiłem w prasie i Internecie.
W momencie, w którym postanowiłem założyć własną markę zapisałem się też do szkoły projektowania i porzuciłem poprzednie zajęcia. Umiałem już wtedy szyć, próbowałem „walczyć” z wykrojami. Po pół roku mój entuzjazm do szkoły nieco się wypalił, bo zdałem sobie sprawę, że to nie to czego szukam. Niemniej jednak wytrwałem tam dwa lata, dostałem stypendium, a po trzech miesiącach w tej szkole stworzyłem już pierwszą kolekcję. Marka Maldoror istnieje już trzy i pół roku.
fot. Weronika Płocha (LAMODE.INFO) na zdj. pracownia Maldorora
Co Cię skłoniło do stworzenia najnowszej, jesienno-zimowej kolekcji „The Accuser? Jak wyglądał proces jej tworzenia?
Inspiracja wywodzi się z albumu wydanego w latach 90-tych pewnej awangardowej artystki, poświęconego trudnemu tematowi AIDS, Kościołowi i satanizmowi jednocześnie. Cała ta oprawa popchnęła mnie do stworzenia najnowszej kolekcji – mocne wpływy Kościoła, sporo niepokojących, organicznych elementów związanych z anatomią ludzkiego ciała. Na każdy z outfitów można patrzeć pod innym kątem, każdy charakteryzuje się jakimś detalem i innym materiałem. Nowością jest zdecydowanie damsko-męska odsłona kolekcji, ponieważ wcześniej pokazywałem swoje projekty tylko na modelkach. Pokusiłem się zarówno o stworzenie ubrań casualowych jak i kilku wieczorowych kreacji.
Odchodzę też stopniowo od recyklingu, na rzecz modeli, które będą powtarzane w większych ilościach, szyte z nowych, nietypowych dla mnie materiałów. To krok w stronę sprzedaży zagranicznej, gdzie seryjna produkcja jest wymogiem.
Aktualnie wygląda to tak, że odszywam tylko pierwsze modele tzw. sample, a potem one wędrują do szwalni. Dzięki dokładnemu opracowaniu krojów, mogę powtarzać wzory w różnych rozmiarach. Nie chcę jednak zrezygnować zupełnie z unikalności, dlatego na rynek będą wychodzić małe serie ubrań z różnych tkanin.
Którzy światowi projektanci wpłynęli na Twoją twórczość?
Bardzo mocne są wpływy japońskich i belgijskich projektantów. Końcówka lat 90-tych to jeden z najważniejszych etapów w modzie, okres, którym wszyscy designerzy się inspirują. Z jednej strony John Galliano, Alexander McQueen i ich wielkie pokazy, z drugiej japońsko – belgijskie podejście do mody, czyli konceptualizm i dekonstrukcja. Dziś każdy dom mody z tego korzysta, w tym moja marka.
Czy w pracy sugerujesz się aktualnymi światowymi tendencjami?
Podążam za trendami, sugeruję się nimi, bo to konieczne w moim zawodzie. Świadomość tego, co się dzieje w modzie na świecie jest bardzo dobra, bo wiem co będzie następne, co się będzie nosiło w kolejnym sezonie. Wiem też, które trendy się już opatrzyły i niedługo znikną – to bardzo przydatna wiedza. Jednak liczy się dla mnie przede wszystkim funkcjonalność ubrań i moja własna wizja.
fot. Weronika Płocha na zdj. pracownia Maldorora
Czy dobra szkoła projektowania jest kluczem do sukcesu w branży?
Dobra szkoła jest oczywiście dobrym bodźcem, który motywuje. Jednak liczy się przede wszystkim ciężka praca i to ona w 90 % decyduje o sukcesie.
Jak utorować sobie drogę w świecie modowego biznesu, będąc aspirującym projektantem? Czy wystarczy tylko talent?
Sztuki wizualne nie są łatwe, dlatego potrzeba dobrych, doświadczonych wykładowców, którzy pokierują adeptami projektowania. Trzeba nauczyć się wyczucia estetyki i pewnej wrażliwości na modę. Tego na obecną chwilę w polskich szkołach nie ma, albo jest za mało.
Co sądzisz o kondycji polskiej mody? Dlaczego rodzimi projektanci rzadko osiągają sukcesy za granicą?
Projektant, który chce się wybić poza granicami kraju musi się borykać z wieloma problemami. Szkoły projektowania w Polsce nie przygotowują do produkcji ubrań, a własna szwalnia jest jednym z podstawowych warunków sukcesu. Kupcom zagranicznym zależy na seryjności projektów, a jeśli projektant nie jest w stanie mu tego zagwarantować – przegrywa.
Tak więc trzeba mieć zaplecze, odpowiednie fundusze i zaufanie zagranicznych rynków. Z tym ostatnim bywa najtrudniej, ponieważ polski biznes mody jest zamknięty na ten światowy. Polscy projektanci prezentują to, czego chcą klientki w kraju, a panujące za granicą tendencje rzadko wpływają na ich pomysły. Z tych powodów jesteśmy niepewną kartą dla zagranicznych handlowców, nie wiedzą jak wygląda u nas produkcja itp.
Z drugiej strony brak dobrych szkół może być to też plusem, ponieważ nowa fala projektantów, którzy stawiają przede wszystkim na oryginalność i własny warsztat podoba się na Zachodzie. Ich projekty są świeże, inne. Właściwie cały Centralny Blok państw wzbudza zainteresowanie prasy i handlowców, a więc przed nami duża szansa.
Co musi mieć w sobie projekt, aby przyciągnął uwagę klientów?
Przede wszystkim stawiam na wybór materiału. Jeśli materiał jest dobrej jakości, to nawet prosty projekt może być dobry. Weźmy na przykład Jil Sander, gdzie o jakości decydują krój i tkanina. Ważny jest też detal (ciekawy guzik, kieszonka, podszewka) i wykończenie. Luksus to właśnie drobiazgi i detale.
Dziękujemy za rozmowę.