Warto odwiedzić
Logotyp serwisu lamode.info

WYWIAD Z GRUPĄ WARSZAWA

O Syrenim Śpiewie, Warszawie Powiśle, biznesie i dobrych pomysłach, które zmieniają życie nocne w stolicy, rozmawialiśmy z Hubertem Karszem z Grupy Warszawa.

WYWIAD Z GRUPĄ WARSZAWA 12838 123709

Na pewno kojarzycie choć jedno miejsce stworzone przez chłopaków z Grupy Warszawa. Ożywili życie nocne warszawiaków, wyciągnęli ich z domów i dali przestrzeń, gdzie przy dobrej muzyce można spotkać się ze znajomymi. Syreni Śpiew, PKP Powiśle, Lody na Patyku – to największe sukcesy Grupy Warszawa. O tym jak dotarli do tego miejsca, w którym są dziś, o trudnościach w tworzeniu nowych projektów i pomysłach na własny biznes rozmawiamy z jej członkiem, Hubertem Karszem, w klimatycznym Syrenim Śpiewie.

 

 

Jak powstała Grupa Warszawa?


Wszystko zaczęło się od potrzeby połączenia wszystkich działań Norberta Redkie i Bartka Kraciuka. To oni są głównymi osobami, które otwierały nowe lokale i rozwijały już istniejące. Nazwa Grupa Warszawa jest więc taką nazwą matką dla wszystkich projektów, którymi się zajmują. Wśród nich jest Warszawa Powiśle, Syreni Śpiew, którym kieruję, Lody na Patyku oraz była także, nieistniejąca już, Kawiarnia Moderna.

 


A kim Wy jesteście prywatnie?


Uważam, że największym osiągnięciem jest to, że jesteśmy przyjaciółmi mimo wspólnie prowadzonych interesów. Chłopaki wcześniej zaczęli współpracę, ja dołączyłem do nich dwa i pół roku temu. Jeśli chodzi o szczegóły to Norbert jest moim kolegą z podstawówki, z którym znam się od pierwszej klasy z jednej ławki. Znamy się jakieś dwadzieścia parę lat. Bartka poznałem przez Norberta.  Od tamtej pory trzymamy się razem – wspólne wakacje i spędzanie wolnego czasu, co w pewnym momencie ewoluowało w nasze wspólne interesy.

 


Pierwszym z nich była Warszawa Powiśle?


Dokładnie. Interesuje nas architektura, ładne rzeczy, dlatego staramy się wiązać nasze projekty z ciekawymi lokalizacjami w mieście. Dzięki temu już na samym starcie mamy coś, co wyróżnia nas z tłumu kawiarni, knajpek i różnych innych restauracji, które powstają notorycznie i notorycznie są zamykane. Zawsze interesowała nas i łączyła wspólna estetyka. Każdy z nas inaczej się ubiera, zachowuje, ale wszyscy cenimy sobie rzeczy oryginalne, interesujące i ładne.

 

 

Jak więc trafiliście na miejsca, w których ulokowały się Wasze projekty?


Warszawę Powiśle wyłowił Norbert. Jako pierwszy znalazł to miejsce i zaprosił Bartka do współpracy.  Potem oni dwaj zaprosili mnie do współtworzenia Syreniego Śpiewu. Lokalu szukaliśmy dopiero po tym, kiedy powstał już cały koncept tego miejsca. Oczywiście nie nazywał się jeszcze Syreni Śpiew. Mieliśmy na oku lokal, ale ze względu na negocjacje z właścicielem tamten projekt padł. Zostaliśmy wtedy, że tak powiem, załogą bez statku. I wtedy padło na ten budynek, w którym dziś działa Syreni Śpiew. Bartek i Norbert natrafili na niego przy okazji spaceru po mieście.

 

 

W Warszawie jest bardzo dużo ciekawych budynków, które stoją niewykorzystane i zaniedbane.


Dokładnie tak. Jednak często jest z nimi wiele problemów –  np. finansowych, jeżeli chodzi o negocjacje, dojście do właściciela, czas jaki trzeba w to włożyć i wszelkie formalności. To ciężka praca zwłaszcza, jeśli chodzi o gastronomię. Prościej jest otworzyć sklep z ciuchami czy coś w miarę prostego, gdzie w grę nie wchodzi sanepid i różne inne instytucje, które kontrolują każdy krok.

 

 

Dużo więc czekało Was pracy w obecnym Syrenim Śpiewie?


Bardzo dużo. Jednym z głównych problemów były łasice, które biegały po strychu. Musieliśmy z nimi walczyć, ale ponieważ są pod ochroną musieliśmy to robić humanitarnymi metodami (śmiech), mimo, że wciąż wracały kanałami wentylacyjnymi! Doprowadzić opuszczone lokale do stanu używalności związanego z jedzeniem jest naprawdę bardzo trudno i bardzo drogo.

 

Tutaj na początku myśleliśmy, że ok – tu postawimy bar, tu będzie półka itd., bo przecież była tu kiedyś kawiarnia. Okazało się jednak, że trzeba wymienić całą elektrykę i sieć kanalizacyjną. Dlatego czasem nie dziwię się, że ludzie realizują swoje pomysły w nowych miejscach albo we współczesnym budownictwie, które ma zupełnie inne normy. Ten budynek powstał pod koniec lat 60.

 

 

Miasto dofinansowuje Wasze projekty? Dajecie w końcu tym miejscom drugie życie.


Nie, dlatego, że przede wszystkim większość tych budynków nie należy do miasta. Ten budynek, Syreniego Śpiewu, jest w rękach firmy, która nim zarządza. Mimo to miasto nas wspiera, pomaga np. w mediacjach z sąsiadami, którzy narzekali na hałas w Warszawie Powiśle.

 

 

No właśnie. O co chodziło?


Z Warszawą Powiśle nie jest tak jak się niektórym wydawało – że straciła koncesję i można tam pić tylko kawę. Lokal funkcjonuje normalnie. Wszystko można w bardzo rozsądny sposób załatwić mediacją. Alkohol można pić, nie tylko pod daszkiem, ale na całym terenie, który należy do lokalu.

 

 

Jaki jest więc Wasz przepis na zrobienie modnego miejsca?


Tak na dobrą sprawę w przypadku Powiśla od razu był to strzał w dziesiątkę. Nie potrzebowaliśmy dużo czasu, by stało się lubiane.

 

Z kolei z Syrenim Śpiewem było trochę inaczej. Nie było to takie proste, miasto potrzebowało czasu by się z nami oswoić. Nie istnieje jedna modna metoda. Tutaj jest inny szyld, towar, wszystko w zasadzie, bo i klientela jest zupełnie inna niż w Powiślu. Każdy lokal prowadzi się inaczej.

 

 

Czym się kierowaliście przy wyborze estetyki danego miejsca?


Przede wszystkim, jak chłopaki tworzyli Warszawę Powiśle i jak razem robiliśmy Syreni Śpiew to kreowaliśmy te lokale dla siebie.  Powiśle to było miejsce, którego brakowało w Warszawie. Byliśmy ludźmi, którzy pili Prosecco siedząc na ławce, bo nie było takiego miejsca, gdzie można posiedzieć także na świeżym powietrzu. W takich okolicznościach powstała Warszawa Powiśle.

 

 

A Syreni Śpiew?

 

Syreni Śpiew powstał z zupełnie innych potrzeb. Trochę żeśmy się zestarzeli wszyscy (śmiech). Fajnie więc byłoby pójść gdzieś, gdzie można się napić dobrego drinka, porozmawiać i posłuchać dobrej muzyki, potańczyć. Fajnie też gdyby ta muzyka była na żywo. To był cel, który nam przyświecał przy tworzeniu Syreniego Śpiewu.

 

 

Okazało się, że nasze potrzeby są trochę inne niż oczekiwania reszty ludzi, że pasują do lokalu, który ma 50 m2. Tutaj jest ponad 700m2. Chodzi o to, że jak mieliśmy imprezę na górze to ludzie nie potrafili się przełamać żeby tańczyć i się bawić, ponieważ był półmrok, a nie ciemność. Tak więc Syreni Śpiew, jako klub, wystartował naprawdę wtedy, kiedy imprezy przenieśliśmy na dół. Na górze można za to robić to, na czym nam tak zależało – usiąść i napić się drinka.

 

 

wywiad z grupą warszawa

fot. Piotr Jakubowski – Grupa Warszawa na urodzinach Syreniego Śpiewu

 

 

Warszawa nie oferowała wtedy miejsc, gdzie można było przyjść na drinka?

 

O dziwo, nie. Pamiętam taki wieczór, kiedy przyjechałem z jakiejś delegacji o 22:30, wysiadłem z pociągu, pojechałem do domu i chciałem się spotkać z dziewczyną. Zwyczajnie pogadać i pójść na drinka. Okazało się, że w jednym miejscu już nie sprzedawali, w innym „Przepraszam zamykamy”. I to był taki pierwszy moment, kiedy mnie tknęło – wielkie miasto, a nie ma gdzie iść na drinka. To było jakieś pięć lat temu. Nie było tu tych paru knajpek, które zdążyły się już otworzyć. Pozostawały hotele, ale ich klimat też mnie jakoś nie bardzo satysfakcjonuje.

 

 

Wasze miejsca powstały z potrzeb, ale także z doświadczeń, jakie przywieźliście zza granicy.


Faktycznie tak jest, że kiedy człowiek jedzie za granicę, idzie przez miasto i znajduje jakieś miejsce to myśli – dlaczego czegoś takiego nie ma w Warszawie? Ludzie też są tutaj fajni, biedy nie ma, to dlaczego nie spróbować?

 

 

Mieliście na myśli jakieś konkretne miejsca, kluby w odwiedzonych miastach?


Jeśli chodzi o Syreni Śpiew to nie naśladuje niczego, co zobaczyliśmy za granicą. Podoba mi się porównanie – Warszawy Powiśle do Berlina, a Syreniego Śpiewu do lokalu w Nowym Jorku. Są to jednak całkowicie autorskie koncepcje.

 

 

Jeżeli ruszacie w miasto to wychodzicie tylko do swoich miejsc, czy lubicie też jakieś inne?


Pracuję tak dużo, że jak mam wolny wieczór to po prostu jadę na działkę albo uciekam jak najdalej się da, zwłaszcza latem. Wiele razy było tak, że tutaj zamykałem w sobotę, wsiadałem w samochód i jechałem do siebie na działkę, żeby już rano obudzić się w plenerze.

 

Zdarza mi się chodzić to tu, to tam, ale jak mi się nie podoba mi się to wracam do Syreniego. Nie dlatego, że tam nie płacę za drinki, ale dlatego, że w Syrenim jest wszystko, czego potrzebuję. Pytałaś wcześniej, dlaczego Warszawa Powiśle odniosła taki sukces. Bo trafia w gusta naszych znajomych. Ale absolutnie nie jest tak, że chodzimy tylko do swoich miejsc. Jedno to jest rozrywka, a drugie to interes. Czasem fajnie wejść do konkurencji i zobaczyć, co w trawie piszczy.

 

 

Uczyliście się gdzieś zarządzania i tworzenia własnego biznesu czy to intuicja?


Uczymy się cały czas. Ja studiowałem pięć lat filozofię. Norbert studiował przez chwilę kulturoznawstwo, potem media w Londynie. Bartek studiował fotografię w Nowym Jorku. Gastronomii nauczyliśmy się już na żywym organizmie.

 

 

Czyli sukces tkwi w intuicji?


Ciężko powiedzieć, ale na pewno gdybym miał takie doświadczenie otwierając Syreni Śpiew, jakie mam teraz, to to miejsce wyglądałoby inaczej. Myślę, że byłoby jeszcze lepsze.

 

 

Wasze lokale mocno związane są także z kulturą. Od początku miało tak być?


Tak, ale to bardzo ciężkie założenie do utrzymania. Trudno jest organizować wydarzenia kulturalne tak, by do nich nie dopłacać. Staramy się jednak gdzieś z tym światem kulturalnym cały czas współpracować poprzez np. koncerty. Syreni Śpiew jest też bardzo pożądany przez osoby zajmujące się modą  – wszyscy chcą tu robić sesje zdjęciowe lub pokazy kolekcji. Także gdzieś z tym światem trzeba współgrać.

 

 

Macie na swoim koncie także produkcje filmowe – obrazy Baby Blues i W Imię.


Tak, ale ja akurat nie mam z tym nic wspólnego, to działanie chłopaków. Są też koproducentami filmu Facet (nie)potrzebny od zaraz.

 

 

Jakie więc plany na przyszłość?


Gastronomia jest uzależniająca, więc plany są. Choć po Powiślu Norbert i Bartek mówili – Jezu nigdy więcej tej branży – obecnie są właścicielami dwóch miejsc. Cały czas myślimy o kolejnych lokalach, ale głowa pęka nam też od pomysłów spoza tej branży.

 

 

Myślicie o innych miastach w Polsce?


Jak już wspominałem te nasze miejsca od razu stają się popularne, bo tu są nasi znajomi. Ludzie, których znamy, którzy zawsze nam pomagają. To oni stanowią tę trampolinę, żeby to funkcjonowało należycie. Więc nie wiem czy równie dobrze wszystko funkcjonowałoby w jakimkolwiek innym mieście. A czy coś chcemy otworzyć? Nie zaprzeczę, że przeszło nam to przez myśl. Codziennie sobie powtarzam, że trzeba się zająć wreszcie jakimś prawdziwym interesem i skończyć z tą gastronomią. Cały czas przychodzą mi do głowy nowe pomysły.

 

 

podobne artykuły