Logotyp serwisu lamode.info

MAGDALENA JASEK – WYWIAD ZE WSCHODZĄCĄ GWIAZDĄ MODELINGU

O braku zainteresowania modą, Marcu Jacobsie, kompleksie rudości, oszukanych kotletach mamy i o tym, że miesiąc czasu potrafi w życiu zmienić wiele rozmawiamy w Nowym Jorku z modelką Magdą Jasek.

MAGDALENA JASEK – WYWIAD ZE WSCHODZĄCĄ GWIAZDĄ MODELINGU 10403 125611

Spotykamy się z Magdą Jasek (Free Models Agency) tuż przed rozpoczęciem New York Fashion Week na Union Square, niedaleko którego mieszka. Okazuje się, że w promieniu kilku ulic na Manhattanie nie ma wody w kawiarniach, przez awarię wodociągów. Spacerując w poszukiwaniu jakiejś otwartej kawiarni z działającym ekspresem rozmawiamy o Nowym Jorku i szale castingów, w którym obecnie jest Magda. Mamy czas do późnego popołudnia – potem pędzi na kolejne.

 

Mówi, że boi się czy sprosta nadziejom, jakie pokłada w niej branża mody po niezwykle udanym poprzednim sezonie, właśnie zakończonym tygodniu pokazów haute couture oraz dwóch rewelacyjnych i niezwykle znaczących kampaniach – Louis Vuitton i Valentino. Wtedy jeszcze dokładnie nie wiemy, jakie kolekcje pokaże na wybiegach. I chyba sama nie przypuszczała, że w tym sezonie zrobi aż 63 pokazy na czterech Fashion Weekach. Jest obecnie w czołówce najbardziej rozchwytywanych Polek. Niezwykle skromna i zabawna z pewnością jest przyszłością rodzimego modelingu.

 

Dlaczego wybrałaś modeling?


Chciałam po prostu spróbować. Wysłałam swoje zdjęcia do Victora Junior’a. Tak, jest u nas taka gazeta młodzieżowa lub była (śmiech). W sumie sama nie pamiętam już, dlaczego to zrobiłam, ale była tam zawsze taka informacja, że jeśli chcesz znaleźć się na okładce to wyślij swoje zdjęcie i zainteresowania. No i udało się. Wysłałam i miałam tą moją pierwszą okładkę (śmiech). W zasadzie to był już chyba Victor Gimnazjalista, ale wysyłałam do Juniora. Wypisałam swoje zainteresowania – bardzo się rozpisałam, że lubię to i to i tamto i dołączyłam zdjęcie. Kiedy teraz na nie patrzę, nie mogę się nadziwić jakie było okropne.

 

Zatrzymałaś sobie pierwszą okładkę na pamiątkę?


Pewnie gdzieś tam jest. Moja mama ma archiwum i zbiera wszystko o mnie. Gdziekolwiek się pojawię.

 

Ile miałaś wtedy lat?


13 i to był początek. Wysłałam zdjęcia do agencji, nie odpisali mi. Potem wysłałam drugi raz i dopiero wtedy zaprosili mnie na sesję. Fotograf znał wtedy kogoś pracującego w agencji Free Models,  w której jestem do dziś, wysłał im zdjęcia i tak się zaczęło. Podpisałam umowę. Na początku zrobiłam tylko jakieś testy, może z jedno lub dwa zdjęcia do Joy’a i do tego typu magazynów. Tak poza tym,  na pierwszym miejscu zawsze była szkoła. Wszyscy zresztą od samego początku powtarzali mi, “pamiętaj to jest zabawa, szkoła jest najważniejsza”.

 

Traktowałaś to tylko jako zabawę? Nie był to pomysł na przyszłość?


Nie, bo zawsze byłam super oddana nauce. Wiesz, szkoła, dobre średnie itp. Nigdy nie myślałam o modelingu. Pomijając fakt, że nie myślałam w ogóle, że ja mogę być modelką i to na taką skalę. Przez cały czas było takie coś, że w Polsce zrobię kilka zdjęć i jest fajnie, ale że na więcej nie ma opcji. A potem jakoś się potoczyło. Zaczęło się rozkręcać. Coraz lepsze opcje. Aż w końcu wyjechałam do Paryża i wszyscy mówili „wow”.

 

Jak wyglądało Twoje pierwsze zlecenie zagranicą?


Na początku pojechałam do Grecji budować portoflio, potem do Nowego Jorku. To było przed liceum, czyli 3-4 lata temu. Miałam tylko wizę turystyczną i ogólnie średnio mi się tu podobało. Booker totalnie mi nie odpowiadał. Miał straszne podejście i wciąż powtarzał teksty, że “jestem za gruba”, że “mam złe ubrania”. Kupił mi za duże buty, kazał mi w nich chodzić, a ja nie potrafiłam. Potem wysłał mnie w nich na casting. Ogólnie bardzo złe doświadczenia.

 

I to był Twój pierwszy poważny wyjazd?


Tak, niestety to był mój pierwszy wyjazd. Przesiedziałam tam miesiąc nic nie robiąc i tęskniąc za domem.

 

Ale nie poddałaś się.


Ale jak potem myślałam o tym, że mam tu wrócić, to odechciewało mi się czegokolwiek. Strasznie się denerwowałam, kiedy w tym roku przyleciałam do Nowego Jorku. Ale tego bookera już nie ma i jest zupełnie inaczej. Też nie byłam wtedy gotowa. Byłam za młoda. Potem był chyba Paryż i tam lepiej mi poszło.

 

Zrobiłam już kilka sezonów, ale tak naprawdę dopiero ten ostatni był najbardziej znaczący. Wcześniej miałam takie przeświadczenie, że coś tam zrobię i wracam do szkoły. Robiłam tylko Francję, jako że Fashion Week w Paryżu wypadał w trakcie ferii.  Sezonu jesień/zima 2012 nie zrobiłam w ogóle ze względu na bliski termin matur.

 

Chciałaś to rzucić?


Po tamtym Nowym Jorku powtarzałam sobie, że już nigdzie więcej nie wyjadę. Nigdzie. Że mogę robić coś w Polsce, ale pokazów jeszcze wtedy chyba nie robiłam. Zresztą, na początku ich nienawidziłam. Nie potrafiłam chodzić. Pierwszy raz w życiu założyłam obcasy na spotkanie z Free Models Agency i jak kaczka przeszłam na plan zdjęciowy (śmiech). Ale trochę nauki i można. Zrobiłam dzięki temu dwa Fashion Weeki w Łodzi.

 

magda jasek wywiad pokazy mody

źródło: Free Models Agency – Magda Jasek


Jakie są najbardziej zauważalne różnice w pracy w Polsce, a poza krajem?


Jeśli chodzi o sesje to żadnych wyraźnych różnic nie ma, bo każda z nich jest inna zarówno pod względem warunków pracy, atmosfery, czy długości sesji. Wszystko zależy od klienta, stylisty, fotografa oraz innych czynników. Na przykład długość sesji zależy też od tego, jaki jest pomysł na zdjęcia, jak idealnie dopracowane muszą być ujęcia. Łatwo jest za to wskazać różnicę między polskimi, a zagranicznymi pokazami. W Polsce pokaz odbywa się raz na jakiś czas i zabiera nam, modelkom, cały dzień. Zbiórkę mamy o 9 rano, pokaz jest zaplanowany na 21 wieczorem plus spóźnienie, czyli pracę kończymy około 22, czasem później.

 

A za granicą?


Za granicą w ciągu tych 13 godzin modelka jest w stanie zrobić 5. pokazów i nawet kilka przymiarek. Mówię tutaj o skrajnym przypadku, ale jest to możliwe. Standardowy calltime na światowych wybiegach to 3 godziny przed pokazem. Z tą różnicą, że wcześniej, innego dnia, robione są przymiarki, aby każdy strój leżał idealnie. W razie potrzeby ubrania są przerabiane pod wymiary dziewczyny – w 95 procentach przypadków jest coś do podwinięcia, zwężenia, dopasowania.

 

W Polsce takie przymiarki są zazwyczaj rano w dzień pokazu, a kiedy coś nie pasuje, to modelki wymieniają się strojami do momentu, aż każda będzie wyglądać dobrze w danych ubraniach. Ma na to wpływ między innymi fakt, że dziewczyny zjeżdżają się na pokaz z różnych miast i nie byłyby w stanie przyjechać dzień wcześniej na miary. Nawet jeśli udałoby im się przyjechać, jest to dla nich dodatkowy koszt i strata czasu. Za granicą wszystkie modelki są na miejscu przez cały okres trwania Fashion Weeku, więc projektanci nie mają takich problemów i normalne jest, że przymiarki trwają do np. 3 rano (mój osobisty rekord to 5 rano).


Co do warunków ogólnych – zależy od pokazu, ale u nas częściej zdarza się, że od 9 do 16 nie ma nic do jedzenia albo są same słodycze. Potem pojawia się niezbyt smaczny obiad, dlatego ja już nauczyłam się nosić na pokazy własny prowiant (śmiech).

 

W Polsce znana jesteś szerzej głównie z kampanii Bohoboco.


Projektanci znaleźli mnie właśnie w Łodzi, kiedy jeszcze robili tam pokazy. Stamtąd mnie zapamiętali i chcieli zaangażować do współpracy.

 

Dwa sezony byłaś ich twarzą.


(w czasie rozmowy nie wiadomo było jeszcze czy Magda zostanie nią po raz trzeci)


Tak i raz byłam blondynką. Ale to była peruka, choć szczerze mówiąc podobało mi się. Naprawdę była bardzo dobra. Kiedy ją założyłam po raz pierwszy to stwierdziłam, że nawet okej. Może kiedyś jak zacznę siwieć, wrócę do tej fryzury (śmiech).

 

Jednak Twój obecny kolor włosów w modelingu bardzo Ci pomaga.


Oczywiście. Konkurencja jest mała, bo mało jest rudych dziewczyn. Wyróżniam się i na pewno jest trochę łatwiej.

 

Miałaś moment, że nie chciałaś mieć rudych włosów?


Tak, ale to w dzieciństwie. W przedszkolu nosiłam okulary, byłam ruda, więc nie było mi łatwo. Muszę tak przy okazji coś sprostować. Miałam niedawno wywiad dla „The Cut” w Stanach. Wspominałam tam też o dzieciństwie, a ktoś to źle przetłumaczył i napisał, że byłam gruba. A ja nigdy nie byłam. Po prostu nie byłam tak chuda jak teraz. Plus druga rzecz o prababci. Napisano, że zawsze powtarzała mi, że rudzi mają gorzej w życiu, a nigdy tak nie mówiła. W wywiadzie powiedziałam po prostu, że moja prababcia też była ruda i przez to czuła się winna, że ja też jestem. Bo rudym w życiu dokuczają. A oni napisali, że rudzi mają gorzej. I tyle.

 

Czyli od zawsze byłaś szczupła?


No właśnie nie zawsze, po prostu nie wyglądałam jak teraz. To takie uproszczenie. Po angielsku ktoś coś sobie przetłumaczy, doda coś i już nie moje słowa wychodzą. Poza tym zawsze kontrowersyjnie powiedzieć, że modelka kiedyś była gruba.

 

Ale nigdy nadmiernie nie musiałaś dbać o swoją figurę?


W Nowym Jorku był taki moment, że nie byłam gruba, ale jak na modeling to było za dużo. Powiedzieli mi, że muszę zrzucić. Długo byłam na diecie i w pewnym momencie nawet przesadziłam. Ale to był tylko taki okres. Później wszystko wróciło do normy.

 

Jesteś więc w stanie odmówić sobie czegoś, bardzo poświęcić się dla modelingu?


Zależy, jakie zlecenia dostanę. Ja tak naprawdę nie wybieram. Klienci wiedzą jak wyglądam i ich nie interesuje czy do momentu sesji zrzucę kilka kilogramów czy nie. Oni patrzą na to, co jest w tym momencie. Nie spodziewają się czegoś innego. I to jest właśnie głupie w tym biznesie, że prawie nic nie zależy ode mnie. Wyglądam jak wyglądam i jedyne, co mogę to na kolejne sezony popracować nad wagą, figurą czy mięśniami. Nie powiem przecież, że „nie patrzcie na to, że mam fałdki, bo zrzucę je na za dwa tygodnie”. Oni patrzą na to, co jest teraz. Oczywiście, że bardzo zależy człowiekowi na tym, aby było dobrze. W tym momencie bardzo zależy mi na modelingu, żeby coś osiągnąć. Dlatego czasem sobie czegoś odmówię np. słodyczy. Tak żeby się udało.

 

Wracając do włosów. Są Twoim znakiem rozpoznawczym. Pozwalasz w nie ingerować?


No właśnie z włosami jest tak, że tną. Uwielbiają ciąć (śmiech). Ale oczywiście zawsze o to pytają. Balenciaga chciała mi obciąć włosy do ramion. Ale nie zgodziłam się na to. Trwały więc długie negocjacje. Już w Nowym Jorku mi o tym powiedzieli. Rozmowy trwały tak długo, że nawet agencja matka powiedziała mi, że może powinnam jednak się zgodzić…

 

Wtedy miałam tylko Marca Jacobsa na koncie i nikt nie wiedział jak mi pójdzie. Jeśli straciłabym Balenciaga i nic dobrego nie zrobiła to byłoby kiepsko. Więc podpowiadano mi, że może powinnam obciąć. A ja po prostu nie byłam w stanie. Nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie w krótkich włosach i nie zgodziłam się.

 

Ostatecznie zostawili je nienaruszone.


Dokładnie. I tak poszłam w pokazie. Zabookowali mnie bez obcinania, choć mówili, że zaklepią mnie, tylko, jeśli obetnę. Celine też chciało obciąć trochę, ale byłam już zabookowana na Saint Laurent Paris i oni się na to nie zgodzili. Wiec Celine nie mogło ich ruszyć. Teraz dla Giambattisty Valliego i Valentino przycięli mi tylko minimalnie. (śmiech)

 

magda jasek wywiad kampania louis vuitton

fot. materiały prasowe – Magda Jasek w kampani Louis Vuitton

 

Które zlecenie wspominasz najmilej?


Celine, bo to był pierwszy pokaz, który otwierałam. I nie wiedziałam o tym w ogóle. Po wyjścu z przymiarek miałam przeczucie, że mnie nie lubią i zostanę anulowana. Po prostu byłam przekonana, że mnie nie wezmą. Stąd wielkie zdziwienie, że mnie potwierdzili, a potem, jeszcze większe, że otwieram ten pokaz.

 

Jak w ogóle dowiadujesz się o ostatecznej decyzji?


Są przymiarki, mówią dziękujemy, a czasem powiedzą „see you soon”. Czasami nic nie powiedzą. Dlatego jest to wielka niewiadoma. Najczęściej dowiadujesz się, że masz pokaz dzień przed, kiedy dostajesz plan na jutro. Zdarza się, że jest mimo to anulowanym w dniu pokazu.

 

 

Jeśli chodzi o Celine, to dowiedziałam się, że otwieram dopiero na próbie. Wcześniej robiłam Kenzo i od razu po przyjechałam na próbę. Jakoś tak na ostatnią chwilę. I oni ustawiają mnie, jako pierwszą. Myślałam, że to jakaś pomyłka, że jakiejś dziewczyny nie ma (śmiech). Dopiero potem do mnie dotarło.

 

Odczuwalna różnica?


Jakie to są emocje! Ogromne! Dzięki Bogu, że miałam wtedy płaskie buty!  W dodatku z futerkiem, więc mega wygodne (śmiech).  Strasznie dziwnie otwiera się finał. Wtedy masz takie poczucie, że idą za tobą wszystkie dziewczyny i nie wszystkie nadążą. Ja byłam bez szpilek, więc było mi wygodnie, ale niektóre miały wysokie obcasy i musiałam wyczuć odpowiednie tempo. I szczerze mówiąc, najgorzej otwiera się finały.

 

Istnieje coś takiego jak trema przed pokazem?


Tak, ale ja już mam coraz mniejszą. Ale jest. Szczególnie, kiedy ma się na sobie niewygodne ubranie czy buty.

 

O czym więc myślisz idąc po wybiegu?


Wcześniej było to na takiej zasadzie, że kiedy ktoś powiedział mi – nie machaj lewą ręką, a miałam taki okres, że mocniej nią machałam, to wtedy myślałam właśnie o tym, że „pamiętaj, nie machaj lewą ręką, pamiętaj nie machaj lewą ręką” (śmiech). Potem było „nie patrz za wysoko”.  A teraz sama nie wiem. Wyłączam się. Po prostu idę tak, żeby spojrzenie było dobre, żeby nie było nieobecne, ale żeby pokazać te emocje, których ode mnie oczekują. Jeśli sukienka jest jakaś skomplikowana to też myślę – „nie wywróć się, nie wywróć się” (śmiech). Ale zakładając, że i buty i sukienka są wygodne, myślę nad odpowiednimi emocjami.  

 

W pracy modelki trochę trzeba być aktorką?


Nie wiem w sumie, choć jest podobno tak jak ktoś to ujął, że to jest jak aktorstwo, ale bez dźwięku i przez to jest trudniejsze. Ale dla mnie to dużo prostsze. Aktorką na pewno nie mogłabym być. Raz w życiu wzięłam udział w szkolnym przedstawieniu i na tym się skończyło (śmiech). Więcej nie będę próbować. W materiale wideo daję radę np. kampanii Bohoboco, ale jakieś przedstawienie – nie ma opcji.

 

Czyja obecność na widowni „uderzyła” Cię najmocniej?


Wydaje mi się, że przede wszystkim redaktorów. Ale dzięki Bogu, że nie patrzę na widownię kiedy idę (śmiech). Anny Wintour nie widziałam pewnie z tego powodu (śmiech).

 

Idąc masz w ogóle świadomość, że patrzą na ciebie najważniejsze osoby branży?


Nie, to wycinam (śmiech). O tym w ogóle nie myślę, bo to byłoby już za dużo (śmiech). Myślę tylko o tym, że jeśli zepsuję pokaz to projektant mnie już nigdy nie zaangażuje.

 

Którego najmilej wspominasz?


Marca Jacobsa, jest naprawdę fajny. Bardzo zabawny.  Giambattista Valii też jest bardzo sympatyczny. W zasadzie -wszyscy są na swój sposób.

 

A zdarzył się ktoś taki, kto całkowicie Cię zdemotywował?


Nie, choć zdarzają się takie historie, że modelki płaczą przez projektantów. Ale ja tak nigdy nie miałam. Owszem mam do niektórych żal np. że z pokazów w Londynie mnie anulowali. Ale nigdy się nie dowiem, o co chodziło. Czy o mnie, czy o ubranie, czy że nie pasowałam, czy to stylista czy projektant tak zadecydował.

 

Jest taka postać z branży mody, którą spotkałaś i właśnie wtedy uwierzyłaś, że jesteś częścią tego świata?


Wydaje mi się, że są nimi Marc Jacobs i Steven Meisel, ale też modelki. Kiedy zaczynałam, to tak naprawdę nie za bardzo interesowałam się modą. Oczywiście, trochę kojarzyłam modelki, te największe marki, ale nie tak żeby co sezon sprawdzać ich nowe kolekcje. Moje przyjaciółki o wiele bardziej znały się na tym co modne. Ale teraz miło jest zobaczyć siebie w gazecie. Szczególnie jeśli rówieśnicy się z ciebie śmiali i nagle okazuje się, że wcale nie jesteś taka brzydka.

 

Wybrałaś modeling, żeby pokazać im, że potrafisz coś osiągnąć?


Moja samoocena bardzo wzrosła, kiedy zaczęło mi się coś udawać. Uwierzyłam w siebie. Ta pierwsza okładka Victora Juniora już mnie cieszyła. To naprawdę było bardzo fajne (śmiech). Po raz pierwszy pokazałam, że coś mi się udało. Chociaż nawet moja koleżanka powiedziała, że „Ja nie mogę Magda. Nigdy w podstawówce bym nie powiedziała, że ty będziesz kiedyś modelką!”. Dzięki (śmiech).

 

Chciałaś bardziej udowodnić im czy sobie?


Chyba sobie. Oczywiście mama, babcia i w ogóle cała rodzina twierdzi zawsze, że jest się pięknym, więc mówili spróbuj, spróbuj. Wiele osób mówiło, że ruda to taka nietypowa uroda, że mam spróbować, a może coś się uda, że może coś z tego wyjdzie. Ale ja też nigdy nie pomyślałabym, że z tego coś wyjdzie. W dodatku na skalę światową.

 

Masz jakieś modelingowe marzenie?


Oczywiście, że okładka Vogue – amerykańskiego, włoskiego itd. Każdej modelce marzy się chociażby zdjęcie w środku. Pamiętam mojego pierwszego brazylijskiego, ale to było wielkie szczęście! W sumie o okładce, aż nie śmiem nawet myśleć (śmiech).

 

A jeśli chodzi o kampanie? Pokazy?


Bardzo chciałam zrobić Louis Vuitton i udało się, choć w ogóle się nie spodziewałam, że to dojdzie do skutku. A kiedy od Valentino dostałam propozcy, nie mogłam uwierzyć, że w ogóle o mnie pomyśleli! Najpierw miałam propozycję Valentino, później wróciłam do Nowego Jorku i na następny dzień okazało się, że mam Louis Vuitton. Pełnia szczęścia. Myślałam, że to za piękne, żeby było prawdziwe.

 

Jesteś tu, w NY z Moniką Sawicką i Asią Piwką. Jak to jest z polskimi modelkami, przyjaźnicie się?


Oczywiście. Z niektórymi dziewczynami bardziej, z niektórymi mniej, jak to w życiu bywa, ale przyjaźnie powstają. Szczególnie, jak się razem mieszka. Super wyszło, że jesteśmy z Moniką i Asią w tej samej agencji i możemy mieszkać w tym samym mieszkaniu. Ale mieszkanie osobno też nie przeszkadza w zawiązywaniu znajomości, szczególnie podczas Fashion Weeków, gdzie razem siedzimy po kilka godzin na castingach, przymiarkach i pokazach. Potem wystarczy dodać się na facebooku i sprawdzać, czy nie ma kogoś w mieście, do którego aktualnie się przyjechało (śmiech).

 

Abstrahując od dziewczyn, z którymi mieszkasz – panuje wśród modelek zawiść?


Nie, wyścigu szczurów nie ma. Czasami zdarzają się takie dziewczyny. Jednak staramy się trzymać razem, bo ten biznes wystarczająco daje nam w kość i nie musimy sobie jeszcze dokładać nawzajem (śmiech).

 

magda jasek wywiad pokazy mody

fot. LAMODE.INFO – spotkanie z Magdą Jasek w Nowym Jorku

 

Lubisz już Nowy Jork?


Tak, już moje pierwsze wrażenie zostało zatarte. Jest na prawdę pozytywnie. Ale wciąż mój dom jest w Polsce, niecały rok dopiero minął odkąd jestem na wyjeździe. Tam mam większość przyjaciół, tutaj są ludzie z branży. Którzy też jeżdżą po świecie, więc ciężko mieć tu przyjaciół skoro wciąż żyje się w rozjazdach i spotyka się ich raz na jakiś czas. Jeszcze za krótko jestem na wygnaniu żeby gdzieś indziej czuć się jak w domu (śmiech).

 

No właśnie – minął niespełna rok a Twoje życie nabrało zawrotnego tempa.


W maju napisałam maturę, a w czerwcu miałam wakacje. Pracowałam w Paryżu i Japonii. I dopiero potem tak mocno się rozkręciło.

 

Pewnie więc myślisz o mieszkaniu za granicą w przyszłości?


Nie, na razie nie. Na razie w Polsce. Za dobrze mi w domu (śmiech).

 

Jesteś bardzo rodzinną osobą?


Oj bardzo. Śmieję się, że moi rodzice są dla mnie za dobrzy i przez nich za bardzo tęsknię za domem, a jakbym miała tam gorzej to tutaj wiadomo – byłoby mi lepiej (śmiech).

 

Towarzyszą Ci czasem?


Raz mama była ze mną w Paryżu. Było bardzo fajnie. W sumie mój najlepszy wyjazd. Zupełnie inny. Ma się wciąż wsparcie, a jak się jest samemu to nawet zwiedzać się nie chce. Teraz już jest lepiej, bo poznałam wielu świetnych ludzi, jakieś przyjaźnie już są i można pójść razem, a to na łyżwy, a to gdzieś tam. Początki są ciężkie, bo siedzisz wciąż w apartamencie i nikogo w zasadzie nie znasz i myślisz – chcę do domu.

 

Jeżeli nie modeling to, co?


Nie wiem, nie mam pojęcia. Po modelingu pewnie studia, coś z matematyką. Dlatego też na razie modeling, bo nie wiem, co dalej. Nie chodzi o to, że nie wyobrażam sobie czegoś innego, ale nie mam póki, co dobrego pomysłu na siebie poza tym, co robię obecnie. Myślałam wcześniej o tym czy iść na studia czy robić przerwę na modeling. Jednym z głównych argumentów, był ten, że nie wiem gdzie chcę iść na studia. Że nie wiem, co ze sobą zrobić, więc zrobię sobie przerwę i pomyślę.

 

Podobno jak jest Fashion Week to najchętniej siedziałabyś w międzyczasie w kapciach, w domu na kanapie.


Dokładnie. Jak jest Fashion Week to mamy kilkanaście castingow dziennie, potem ok. 22 są przymiarki. Czasem wcześniej, ale zazwyczaj jest tak, że castingi się kończą i zaczyna się moment przymiarek. Wcześniej wszyscy wiedzą, że są castingi, więc nie mierzą, a przymiarki potrafią trwać nawet do 2-3 w nocy. Potem są pokazy i wciąż przymiarki, a zdarza się, że na pokaz np. taki Louis Vuitton trzeba stawić się o 3 rano. Gdzie przymiarki były do 2 nad ranem. Wiec się idzie prosto z przymiarek na pokaz. Mówiąc szczerze to wtedy w każdej wolnej chwili człowiek tylko chce po prostu paść i nic nie robić. Nawet ruszyć palcem.

Rok temu tylko Paryż miałam taki, bo reszta nie poszła mi tak dobrze. Ale mniej więcej wszędzie tak to wygląda jak ma się intensywny sezon.

 

Wracając do zainteresowania modą. Jak to teraz wygląda, nadal się nią nie interesujesz? Czy już zerkasz, co nosisz w czasie pokazów?


Tak, już muszę (śmiech). Jestem regularnie doszkalana. Czasami Monika się śmieje jak pytam „do czego ten casting?”. A ona, że „to akurat powinnaś wiedzieć..”. Tak było, ale już jest coraz lepiej i prawie się nie zdarza.

 

Co lubisz nosić? Dostajesz pewnie sporo ubrań.


W tym sezonie robiłam takie pokazy, że akurat nic nie dostałam. W Nowym Jorku najwięcej marek “płaci” ubraniami. Jeżeli dają nam bon do wykorzystania w sklepie to uważam, że to jest fajne, albo jak udostępniają nam szafę ciuchów i możemy sobie coś wybrać. Ale zdarza się też tak, że wysyłają rzeczy do agencji i potrafią trafić się złe rozmiary albo takie ubrania, że mogę założyć je tylko na casting, żeby dobrze się pokazać.

Ale czasami rzeczywiście o wiele lepiej jest dostać ubrania, bo z drugiej strony potrzebujemy ich właśnie na castingi. Ludzie robią nam zdjęcia i patrzą, co nosimy. Jeśli zapłacą pieniędzmi to zawsze będzie mi szkoda wydać dużą sumę np. na kurtkę. Poza tym płacą dużo mniej niż ta kurtka byłaby warta, więc w sumie żałuje, że nie dostałam żadnych ubrań z poprzedniego sezonu. Są potrzebne, bo nie mogę ciągle w tym samym chodzić. Powinnam co sezon mieć nowa garderobę, uzupełniać ją.

 

Czyli to nie jest tylko zapłata, ale także inwestycja w castingi?


No tak, w pewnym sensie. Co nam się nie podoba to zawsze można sprzedać w Second Handzie, bo są tutaj specjalne miejsca gdzie po prostu sprzedaje się markowe ubrania.

 

Chodzisz w ogóle na zakupy? Masz czas?


Oczywiście, ale na razie nie stać mnie na te luksusowe marki (śmiech). A czasu na zakupy akurat teraz zbytnio nie mam.

 

Odkładasz sobie?


Tak, staram się odkładać, nie wydawać całych zarobków na absurdalnie drogie ubrania, czy torebki. Ale też bez przesady z sumą – nie zarabiam nie wiadomo ile.

 

A jest coś takiego, co kupiłabyś sobie za swoje pierwsze większe pieniądze?


Torebka Chanel byłaby fajna. Ale na razie wystarcza mi ta, którą dostałam od Celine. Czasami tak jest, że po pokazie dają prezent, plus pieniądze. Balenciaga tak zrobiła. U Celine po pokazie każda przy wieszaku miała torebkę. Wracając, kupiłabym na pewno mieszkanie, ale już dużo później. W Warszawie oczywiście. Tam szybciej będę miała możliwość cenowo niż w Nowym Jorku i bliżej domu.

 

Uważasz, że podróże to duży atut pracy modelki?


Są super, ale męczące. Szczególnie jak np. lecisz z Nowego Jorku do Paryża i od razu masz tam pracę. Potem wracasz z powrotem i znów od razu masz pracę. Miałam taki problem jak przyleciałam tu w styczniu i potem leciałam do Niemiec na sesję lookbookową dla Hugo Bossa. Przyleciałam jakoś nad ranem w sobotę a w niedzielę miałam sesję. Już tak o 10 rano po przylocie padałam, ale stwierdziłam, że przetrwam ten dzień a potem się wyśpię. Ale w nocy nie potrafiłam zasnąć, dopiero o 4 nad ranem się udało i potem “jak zombie” poszłam na tego Hugo Bossa.

Dwa dni z rzędu! Potem drugiego dnia skończyłam sesję i od razu miałam samolot do Paryża. Wprost z lotniska na przymiarki do lookbooka Soni Rykiel. Byłam tam do 22 i kolejnego dnia na 8 zaczynaliśmy sesję dla Soni. Trwała 3 dni, z czego ostatniego dnia zdjęcia były na dworze, na moście, tempertatura około 0 stopni. Miałam na sobie taką letnią, zwiewną sukienkę, więc wyobraź sobie jak zmarzłam! A kolejnego dnia rozpoczęły się castingi do pokazów haute couture. Couture przeszło i pamiętam, było to dzień przed wylotem do Nowego Jorku, – byłam taka szczęśliwa, że wreszcie odeśpię, że mam dzień wolny. I tego dnia dostałam osiem castingów. Tak wygląda praca modelki (śmiech).

 

Jak regenerujesz się po tak intensywnym czasie?


Weekend w domu wystarczy. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku, Monika od razu wyciągała mnie na łyżwy, a ja myślałam „tylko nie to! Boże kochany daj mi święty spokój” (śmiech). Ten weekend chciałam poleżeć w domu i zamawiać jedzenie przez telefon (śmiech). Za to właśnie kocham Nowy Jork, że nie musisz wychodzić z domu – wszystko ci przywiozą.

 

Co więc jada modelka Magda Jasek?


Oj, ja w gotowaniu nie jestem zbyt dobra. Moje ulubione danie to tosty z masłem albo płatki na mleku (śmiech). W domu rodzinnym oczywiście szaleję – uwielbiam naleśniki, pierś z kurczaka i tak zwane „kotlety oszukane” mojej mamy, czyli bez mięsa. Ryż z serem, obtoczony w bułce tartej i smażony na patelni. O Jezu, pyszne są!

 

Nadal wiele ludzi nie wierzy, że modelka potrafi zjeść np. schabowego.


Jest bardzo dobry! Z Magdaleną Fiolką miałyśmy takie wypady ze dwa razy w tygodniu na Greenpoint, na polski obiad. Tam to są wielkie schabowe, ale też dobre naleśniki z serem. No i zawsze jest – „to, kiedy idziemy następnym razem?” (śmiech).

 

Jakie jeszcze są największe zalety Twojej pracy? Skoro moda na pewno nie (śmiech).


No, nie (śmiech). Największą zaletą jest angielski, którego nauczyłam się dzięki wyjazdom. Wcześniej w klasie 1-3 podstawówki nie miałam go w ogóle, bo chodziłam do klasy judo. Wtedy rodzice moich wszystkich kolegów zagłosowali żeby nie było lekcji angielskiego. Żebyśmy skupili się na sporcie. W trzeciej klasie się przeniosłam do innej szkoły, bo już nie wytrzymałam. Zawsze byłam bardzo wysoka i przez to trafiałam do grupy z samymi wielkimi chłopakami i to przestało mi się już podobać. Chłopaki kontra ja (śmiech). W 3 klasie zmieniłam szkołę, w której już miałam angielski, ale byłam jednak, że tak powiem opóźniona w stosunku do rówieśników. Dlatego od samego początku jechałam na jakichś ściągach, albo zaglądałam do koleżanek. Z czasem przepaść robiła się coraz większa. Wtedy zrozumiałam, że angielski jest dość ważny, to była jakaś 5, może 6 klasa. Pojechałam na obóz angielskiego, ale nadal było słabo. Było lepiej, bo zaczęłam mówić. Gramatykę i pisanie, jako tako umiałam, ale z mówieniem było strasznie. No a potem dzięki modelingowi i wyjazdom się nauczyłam. To na pewno jest ogromna zaleta tej pracy. Ludzi się fajnych poznaje..

 

Marca Jacobsa nie spotyka się na co dzień.


Akurat tu miałam na myśli modelki (śmiech). Albo, jeśli jakaś gwiazda wejdzie na backstage. Kiedy robiłam wspomnianą już Balenciagę, weszła  Kristen Stewart. I to było fajne. To wtedy tak pierwszy raz uderzyło mnie, że to jest już ten świat i ta branża. Podobnie jak wtedy, gdy patrzyłyśmy na Marcu Jacobsie na ekrany, które są za kulisami. Na nich widać wybieg, żeby osoba, która nas puszcza widziała, poza licznikiem, kiedy mamy wyjść i czy wszystko okej. I właśnie na Marcu są trzy ekrany – jeden na wybieg, jeden z boku na całe pomieszczenie i jeden ekran na dziennikarkę, która zadaje gościom pytania. I właśnie z dziewczynami oglądałyśmy, z jakimi gwiazdami rozmawiała, myśląc –  ile znanych osób i ja zaraz tam wyjdę i będą mnie oglądać! I wtedy trema była ogromna (śmiech). Ciągle mówiłyśmy tylko – o Boże. Patrz, kto tam jest!

 

magda jasek wywiad pokazy mody

źródło: Free Models Agency – Magda Jasek

 

Co Cię najbardziej irytuje, wkurza w Twoim zawodzie?


Irytuje mnie fakt, że klient w każdej chwili może cię anulować z pokazu, że my tak naprawdę nie mamy prawa decyzji. Na przykład była raz taka sytuacja, że koleżanka miała propozycję exclusive’a (pokaz na wyłączność przyp. red.), ale wcześniej ktoś ją już potwierdził, więc już nie mogła go wziąć i straciła bardzo fajną opcję. I ona nie może nic na to poradzić, że ją potwierdzili. Po prostu koniec – przepadło.

 

Liczy się kolejność.


Tak, a oni mogą cię potwierdzić, anulować, po raz 50 zaprosić na fitting, przetrzymać od 18: 00 do 4: 00 nad ranem, a ty musisz się uśmiechać i mówić „nic nie szkodzi, nic nie szkodzi”. I to jest okropne. To taki brak szacunku dla naszego czasu. Są takie sytuacje, że dziewczyny siedzą 3h na castingu, a oni robią sobie dwugodzinną przerwę na lunch. A my siedzimy, jesteśmy głodne i nie możemy wyjść.

 

A drażnią Cię mity na temat modelingu? Modelki ciągle imprezują i nic nie jedzą?


Tak, to też jest denerwujące. To nawet dało się odczuć w szkole, że tak wprost ludzie mówili mi  – „O, jesteś modelką, pewnie nic nie jesz”.

[nbsp

 

Masz jakieś wskazówki dla dziewczyn rozpoczynających przygodę z modelingiem?


Żeby się nie przejmowały. Ja na początku się przejmowałam za dużo, a przecież to często od nas nie zależy. Dlatego nie ma się co zamartwiać. 

 

Dopiero co pojawiłaś się w Interview i Love Magazine. Gdzie jeszcze cię zobaczymy?


Na pewno w hiszpańskim i ukraińskim Vogue oraz w japońskim Numero. Na razie tyle, ale mogę zdradzić, że mam już bardzo fajne opcje, ale to na razie tylko opcje, więc nie chcę zapeszać. Teraz był lookbookowy okres i zaraz po pokazach ruszają kampanie, więc zobaczymy jak to będzie w tym sezonie.

 

Twoja kariera jest właśnie na przełomie.


Dlatego czuję ogromny stres, że tak naprawdę to jest najważniejszy sezon. Już nie ma tego poczucia, że jestem nową twarzą i wszyscy się zachwycają. Teraz jest decydujący okres przede mną. Stąd stres. Najgorsze jest to, że znów niewiele ode mnie zależy. W szkole było tak, że posiedzę dłużej, pouczę się więcej i będę miała większą szansę zdać, a tutaj nic. Mogę ćwiczyć chodzenie, ale ludzie mówią, że jest w porządku. Więc jedynie to mogę dbać o siebie.

 

Czujesz presję?


Straszną. Wiesz bookerzy mówią mi – „że na pewno pójdzie dobrze, że się uda. Masz takie, takie i takie opcje i jest okej”. Jak zaczynałam swój pierwszy sezon to wszyscy mówili „trzymamy kciuki”, ale nikt nie mówił, że na pewno dobrze pójdzie, tak teraz wszyscy oczekują, że mi dobrze pójdzie. Więc stres jest jeszcze większy, choć wszyscy mówią, że nie powinnam się tak denerwować.

 

Jesteś szczęściarą?


No, chyba..

 

Siedząc w Nowym Jorku, przed Fashion Weekiem..


Chyba nie powinnam mówić, że nie (śmiech). Na pewno to jest szczęście. Już sam ten fakt, że urodziłam się wyglądając tak a nie inaczej. To jest jeden wielki fart.

 

I Ty to mówisz?


Tak (śmiech). Wcześniej to był dla mnie ogromny pech, a teraz to jest wielkie szczęście. To wszystko jest kwestią przypadku. Nigdy nie pomyślałabym, że zostanę modelką, że będę przeglądać sesje ze swoim udziałem w gazetach.  Ja tylko chciałam być w Victorze Juniorze (śmiech).

 

podobne artykuły