Warto odwiedzić
Logotyp serwisu lamode.info

BARBARA HULANICKI – BIBA, SWINGING LONDON I REWOLUCJA W MODZIE – WYWIAD Z PROJEKTANTKĄ

Barbara Hulanicki, założycielka legendarnej londyńskiej BIBY, projektantka, ilustratorka i, przede wszystkim, wielka inspiracja, przyjechała do stolicy jako gość specjalny festiwalu Warsaw Fashion Film Festival, zapraszamy na wywiad z ikoną mody!    

BARBARA HULANICKI – BIBA, SWINGING LONDON I REWOLUCJA W MODZIE – WYWIAD Z PROJEKTANTKĄ 10306 125697

Drobna blondynka, zawsze w ciemnych okularach na nosie i z ogromnym uśmiechem. Cała na czarno, w płaskich balerinach wygląda niezwykle stylowo. Na 43. piętrze hotelu podziwiamy wspólnie panoramę miasta, a ona okiem eksperta ocenia architekturę. Barbara Hulanicki,  założycielka legendarnej londyńskiej BIBY, projektantka, ilustratorka i, przede wszystkim, wielka inspiracja przyjechała do stolicy jako gość specjalny festiwalu Warsaw Fashion Film Festival, a nam poświęciła swoje przedpołudnie.

 

 

Jesteś uznawana za matkę chrzestną „fast fashion”.

 

Matkę chrzestną? Być może, bardzo mi miło to słyszeć (śmiech).

 

Prawda jest taka, że w czasach, w których ciężko było o kreatywność w modzie, każdy podążał tą samą ścieżką, a Ty zrobiłaś coś totalnie buntowniczego.

 

Widziałaś film o Dianie Vreeland? To jest właśnie opowieść o moim pokoleniu, na które moja mama i ciotka reagowały z przerażeniem. W tamtych czasach byłam ilustratorką mody, bardzo dużo pracowałam w Paryżu przy kolekcjach i, szczerze mówiąc, te ubrania niespecjalnie mi się podobały. Zarabiałam pieniądze, ale nie mogłam ich wydać, bo nie było nic do kupienia (śmiech). To były projekty niczym z szafy mojej mamy i choć dla mnie zawsze była ona ikoną stylu, potrzebowałam czegoś nowego, świeżego, odpowiedniego dla nowej generacji.

 

Tą moją fascynację modą zauważył też mój Fitz (mąż Barbary Hulanicki przyp.red.) i namówił mnie na warsztaty projektowania w Art School w Brighton. Tuż po ukończeniu szkoły Fitz, który pracował w reklamie, zaproponował mi projektowanie na zamówienie. Zaczęliśmy od niewielkiego katalogu, wysyłki pocztowej i bum! Wielki sukces. To był też znak czasów, każdy próbował, każdy chciał się szybko usamodzielnić.

 

I tak właśnie zaczęła się londyńska historia BIBY?

 

Można tak powiedzieć. Na początku mieliśmy plan otwarcia kilku, – kilkunastu małych sklepów, ale porzuciliśmy go na rzecz jednego miejsca. To miało być takie nasze centrum dowodzenia. Poza tym większa przestrzeń dawała nam nieograniczoną swobodę aranżacji i swobodę interesów. Zadziałało.  

 

 

Podobno w najlepszym okresie potrafiliście mieć w BIBIE około miliona gości tygodniowo?

 

Na początku baliśmy się tego szybkiego sukcesu. Byliśmy z Fitzem przekonani, że ci ludzie nie przyjdą drugi raz, że zapomną, bo nasz sklep był usytuowany dość daleko od stacji metra.

 

Tuż po otwarciu, postanowiliśmy więc szybko zmienić wystrój, żeby przyciągnąć klientów i pokazać im coś nowego. Piękne wiktoriańskie wnętrza pomalowaliśmy w nocy na kolor kości słoniowej i nagle zrobiło się w tej naszej BIBIE bardzo jasno i przestronnie. Następnego dnia – nikt nie przyszedł. Co więc mieliśmy zrobić? Pomalowaliśmy znów całość w ciemnych barwach i powiesiliśmy zasłony – klienci wrócili. U nas można było też posłuchać dobrej, głośnej muzyki i z tego nigdy nie zrezygnowaliśmy.

 

Barbara Hulanicki wywiad BIBAfot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO/ Rozmowa z Barbarą Hulanicki

 


BIBA szybko stała się także miejscem, w którym po prostu fajnie było posiedzieć i się pokazać. Regularnie Twój sklep odwiedzali najwięksi muzycy, artyści, it girls z epoki Swinging London. Jaki jest przepis na stworzenie modnego miejsca?

 

W Wielkiej Brytanii był taki program muzyczny Ready Steady Go, w ramówce raz w tygodniu. Jego producentka była prawdziwą łowczynią gwiazd, ona wypromowała The Rolling Stones, The Beatles i wielu innych. W latach 60. był to jeden z najważniejszych programów. Ludzie dużo też tańczyli (epoka Swinging London) i BIBA, trochę podpromowana przez ową producentkę, właściwie na tym wyrosła.

 

Musisz jednak wiedzieć, że kiedy the Beatles czy The Rolling Stones przychodzili do naszego sklepu nie byli jeszcze sławni. Oni byli po prostu chłopakami dziewczyn, które robiły u nas zakupy. Potem zaczęliśmy zatrudniać bardzo atrakcyjne sprzedawczynie, więc bardzo często wracali (śmiech).

 

Jeszcze jedną sprawą była sofa. Mój mąż nie cierpiał zakupów, więc specjalnie dla panów wstawiliśmy do przestrzeni sklepu kanapy. Dziewczyny przymierzały i kupowały, chłopcy obserwowali. Taki trochę front row w domowej atmosferze.

 

Czy to prawda, że produkty z metką BIBA sprzedawaliście w bardzo przyjaznych dla portfela cenach? Fast fashion jak się patrzy.

 

Tak to prawda, to był pomysł Fitza. Sytuacja naszego pokolenia w latach 60, wyglądała tak, iż każdy bez wyjątku chciał jak najszybciej się usamodzielnić, wyfrunąć z rodzinnego gniazda i zamieszkać w Londynie.

 

Przeanalizowaliśmy sobie szybko, ile może zarabiać dziewczyna, która musi opłacić jedzenie, mieszkanie i wciąż mieć kieszonkowe na drobne przyjemności. Zarabiały wtedy jakieś 9 funtów tygodniowo, trzy funty wydawały na czynsz, trzy funty na jedzenia i trzy funty na BIBĘ. Jadły pewnie tylko spaghetti i fasolkę (śmiech).

 

Barbara Hulanicki wywiad BIBAfot. mat. prasowe/ Przymiarki projektów w sklepie BIBA, Barbara Hulanicki i jej mąż Fitz

 


Dzisiejsi celebryci są dla współczesnych marek świetną reklamą, ale potrafią im czasem dać w kość. Czy miewałaś kłopoty ze znanymi klientami? Czytałam gdzieś o historii z Yoko Ono…

 

O tak! Faktycznie. Wtedy, na początku swojej artystycznej kariery, Yoko była bardzo nie lubiana. Ona wpadła do naszego kręgu znikąd, odseparowała od nas Johna (Lennona) i zachowywała się przy tym wyjątkowo specyficznie. Pewnego dnia przyszła do sklepu i wypożyczyła masę ciuchów do swojego wieczornego programu w telewizji.

Wieczorem, chcąc zobaczyć na ekranie BIBĘ nastawiłyśmy odbiorniki i… oniemiałyśmy. Yoko Ono wykonywała na wizji swój artystyczny performance – dokładnie rzecz biorąc, cięła nasze ubrania na maleńkie kawałeczki! Prawie dostałam ataku serca.

 

Yoko Ono była po prostu osobowością, choć chyba dopiero teraz zaczęłam ją doceniać.

 

Ikoną Swinging London i poniekąd twarzą BIBY była też Twiggy, kultowa modelka, która wylansowała modę na chłopięcą figurę. Przyjaźnicie się?

 

Twigs, jeszcze zanim zrobiła się sławna, przyszła do naszego sklepu, żeby zmienić garderobę. Była tak maleńka, że wszystkie projekty na wieszakach okazywały się być zbyt obszerne (choć i tak produkowaliśmy małe rozmiary) i trzeba było szyć jej na miarę, jak dla dziecka. Poznałyśmy się w przededniu jej wielkiej kariery. Twiggy przychodziła zawsze w sobotę, bo na co dzień pracowała u fryzjera obok.

 

Ona była taka fotogeniczna, tak pięknie wychodziła na fotografiach! Zostałam jej fanką i przyjaciółką.

 

BIBA bardzo szybko się rozwijała, katalogi, promocje, sesje zdjęciowe… Przy tworzeniu jednego z pierwszych komercyjnych katalogów pracował z BIBĄ sam Helmut Newton!

 

To była zabawna sytuacja, bardzo dużo pracowałam dla różnych magazynów i miałam styczność z największymi fotografami, bo, w zasadzie, nie było ich wtedy zbyt wielu. Moja przyjaciółka pracowała dla OBSERVER i podczas jednej z sesji, przy której wspólnie pracowałyśmy, nieśmiało zagaiłam czy pomoże mi zaangażować Helmuta Newtona do pracy z BIBĄ. Ona na to – Żartujesz? Oczywiście, że zapytam i oczywiście, że się zgodzi! No i cóż, zgodził się.

 

Zrobiliśmy razem katalog w Paryżu i choć wokół były takie piękne widoki, a na modelkach drogocenne ubrania Newton zrobił tylko jedno zdjęcie każdego z nich. Był pewien, że wyszło, więc nie powtarzał. Niesamowite.

 

Po tej współpracy miałam wielką ochotę na kolejne zdjęcia z tym wspaniałym fotografem, ale nigdy nie zapytałam… Kiedy spotkałam go po latach, tuż przed jego śmiercią, zapytał – Dlaczego nie zrobiliśmy razem więcej katalogów?

 

Barbara Hulanicki wywiad BIBAfot. mat. prasowe/ Zdjęcie z katalagou BIBA, które wzbudziło kontrowersje i zostało ocenzurowane

 

Z kim jeszcze współpracowałaś w czasach BIBA?

 

Przez bardzo długi czas pracowałam z Sarah Moon. Ona miała takie specyficzne podejście do obrazu, robiła ikoniczne wręcz zdjęcia. Była zarówno top modelką jak i fotografem, który w zasadzie dopiero zaczynał robić zdjęcia. Była niepewna, ale bardzo zdolna.

 

Zazwyczaj fotografowała dziewczyny, każąc im pozować godzinami, aż kompletnie się męczyły i wtedy dopiero zaczynała pracować. Bardzo interesujące. Doskonale czułyśmy się w swoim towarzystwie.

 

Jedną z kampanii BIBA zrobił Hans Feurer, fotograf bezkompromisowy. Podczas sesji zażyczył sobie prawdziwego lwa. Więc skombinowaliśmy mu lwa, a dokładnie lew został nam przesłany i był na środkach uspokajających. Podobnie jak modelka, która drżała jak osika na wspólnym planie (śmiech).

 

BIBA miała też w portfolio m.in. zdjęcia Donalda Silverstein’a, który używał specjalnego obiektywu, coś na kształt „rybiego oka”. Głowa modelki była naprawdę wielka (!), ale wychodziło to ciekawie.

 

W tworzenie asortymentu BIBY wkładałaś wiele serca. Które projekty wspominasz z największą nostalgią?

 

Robiliśmy tyle rzeczy, mnóstwo przymiarek! Teraz się tego nie praktykuje, przymiarki są zbyt drogie, ale ja byłam perfekcjonistką. Wiesz, pamiętam taką sukienkę pin up, jak ze starych fotografii, nad którą pracowałam aż dwa lata! Po dwóch latach pojawiła się w produkcji i została wyceniona na 50 funtów. Pomyślałam – to się nie sprzeda za tyle pieniędzy! Ale się pomyliłam, zniknęła z wieszaków w pół godziny, a ja płakałam ze szczęścia i ulgi.

 

Mieliśmy też dopasowany trencz, trochę w stylu Burberry, który sprzedawaliśmy non stop przez około dziewięć lat. Byłam już nim znudzona, ale Fitz powtarzał, że przecież bardzo dobrze się sprzedaje, więc dlaczego miałby zniknąć? Pewnego razu coś dziwnego stało się w produkcji z ramionami tego płaszcza – poduszki sprawiły, że ramiona wydawały się być bardzo mocno zarysowane. Dla nas był to okropny błąd, który wymagał korekty, ale jak się okazało, nie taki diabeł straszny…

 

Jeszcze tego samego roku, w lutym, pojechaliśmy do Stanów i niemalże umarliśmy ze śmiechu, kiedy okazało się, że te mocno zarysowane ramiona nosi się jako gorący trend. To Bloomingdale’s (amerykański dom towarowy przy.red.) kupił od nas nie do końca udane prototypy i trend się rozprzestrzenił.

 

Barbara Hulanicki wywiad BIBAfot. mat. prasowe/ makijaż BIBA lata 60.

 

Tak jak trend na spódniczkę mini, symbol seksualnej rewolucji szalonego Londynu?

 

Mary Quant lansowała mini spódniczkę, pokazując ją na zdjęciach w magazynach, ale mini nie było w sprzedaży. Nasz, nieco naiwny, ale skuteczny proces produkcji wymagał od jersey’u przeleżenia w nocy kilku dobrych godzin, żeby nie uległ skurczeniu. Jednak nasza produkcja, w związku z przekroczonym deadline’m, zbyt szybko ten jersey zwinęła w belę materiału i…tak powstała seria maleńkich, skurczonych spódniczek. Byłam bliska zawału. To koniec, pomyślałam. Ale okazało się, ze te spódniczki sprzedawały się jak świeże bułeczki!

 

Barbara Hulanicki wywiad BIBAfot. mat. prasowe/ Katalog wysyłkowy BIBA, projekty Barbary Hulanicki

 

BIBA była wielkim, narodowym wręcz sukcesem, łączyła modę, lifestyle, funcjonowała nawet jako sklep z jedzeniem. Czy mieliście z Fitzem biznesplan?

 

W latach 60. nie było takich rzeczy jak biznesplan. Prawda jest taka, że cokolwiek działo się w moim życiu osobistym, miało wpływ na sklep. Kiedy urodziłam dziecko, zaczęłam projektować dziecięce ciuszki, męskie rzeczy pojawiły się po namowie mojego męża, chcieliśmy dobrze zjeść, otworzyliśmy restaurację. To była rewolucja na poziomie osobistej ewolucji.

 

Wszystko szło doskonale, ale BIBA się zamknęła. Co się stało?

 

Mieliśmy partnerów biznesowych, którzy nigdy nie wchodzili nam w drogę, zajmując się księgowością. My za to rośliśmy w siłę jak szaleni! Przez sześć lat tak bardzo się rozrośliśmy, że trzeba było założyć nowy flagowy sklep. Znaleźliśmy miejsce, dość ponure i raczej nieprzyjazne, wtedy kompletnie bez wartości. My jednak zrobiliśmy z niego coś modnego, a tym samym powyższa wartość znaczenie wzrosła. Nasi partnerzy zostali wykupieni przez dużego dewelopera i wtedy zaczął się początek końca… To było bardzo trudne, ponieważ musieliśmy zacząć wszystko od nowa.  

 

Gdzie ten nowy początek zaczęliście?

 

W Brazylii. Byłam tak przygnębiona utratą BIBY, że Fitz postanowił mnie zabrać do Ameryki Południowej. Nie straciliśmy kontaktu z branżą. W Brazylii zajęliśmy się eksportem, potem produkcją. Produkowaliśmy kolekcje z Cacharel i Ferucci, brazylijska produkcja jednak nie była zbyt dobrze postrzegana w Europie, więc otworzyliśmy sklep i zajęliśmy się dystrybucją. Mieszkaliśmy tam przez jakieś sześć lat, ale totalne wariactwo cenowe i niesprzyjające warunki na rynku sprowadziły nas z powrotem do domu. Wróciliśmy do Londynu.

 

Barbara Hulanicki wywiad BIBAfot. Jakub Pleśniarski/LAMODE.INFO/ Barbara Hulanicki

 

Obecnie Barbara Hulanicki mieszka w Miami, gdzie prowadzi biuro projektowe. Do tej pory jest uważana za jedną z największych reformatorek brytyjskiej mody ulicznej i bardzo zdolną projektantkę z żyłką do interesów. Jej BIBA była symbolem swoich czasów. Wywiad zrealizowaliśmy dzięki uprzejmości Warsaw Fashion Film Festival.

 

 

podobne artykuły